166
RECENZJE, OMÓWIENIA, NOTY
sądziła, że jakąś nową dyscyplinę stanowi tylko metoda, choćby najlepsza? Gdyby tak było, dlaczego nie miałaby powstać leninowska fizyka, astronomia czy cybernetyka? Lenin oczywiście miał zbyt gruntowne wykształcenie, aby utożsamiać jakąś dyscyplinę naukową z metodą, choćby „zapomnianą”.
Autorka nie jest zresztą konsekwentna: zapowiadała rekonstrukcję
metody dialektycznej u Lenina, a oto, co m. in. proponuje jako leninowską wizję społeczeństwa: „Zatem wszystko, co składa się na rzeczywistość, jest składnikiem jej jako systemu, stanowiąc równocześnie podsystem w stosunku do innych składników ... (Podstawową cechą zewnętrzną systemu jest jego określo-ność ... wyodrębniająca go od innych systemów. Określoność, czyli posiadanie granicy jest sprzecznością: jest jednością bytu i niebytu [opuszczam odwoływanie się do różnych dzieł — przyp. R.P.]. Określoność systemu oznacza, że posiada on jakąś zewnę-trzność, różną od niego samego. System jako coś określonego charakteryzuje się dwoma przeciwstawnymi aspektami: z jednej strony nie istnieje on poza związkiem z innymi systemami — poza związkiem ze swą zewnętrznością, a z drugiej strony — istnieje jako coś stosunkowo samodzielnego ... Jedność tego sprzecznego istnienia — samodzielnej egzystencji w granicach systemu oraz egzystencji jedynie w zależności od egzystencji otoczenia poza granicami tego systemu — jest właściwością systemu” (118). I w tym stylu następuje kilkanaście stron bełkotu „naukowego” przypisywanego leninowskiej metodzie dialektycznej. A już Engels w liście do Blocha z roku 1890 apelował: „Prosiłbym was ... żebyście studiowali tę teorię według źródeł oryginalnych, nie zaś z drugiej ręki”. Święte słowa. Czytając Lenina nigdy nie odczuwamy tego zniecierpliwienia, jakim raczy nas autorka recenzowanej książki.
Autorka gromi też „marksizm akademicki”, gdyż jest on „zdegenerowa-nym marksizmem — a więc nie jest marksizmem” (s. 348). Jeśli się weźmie pod uwagę, że autorka wyrosła właśnie pod skrzydłami „marksizmu akademickiego” — gotowi jesteśmy jej nawet uwierzyć. Czytelnika trapi inny jeszcze problem: „Marksizm musi być — postuluje — sposobem myślenia rzeczywistego RUCHU SPOŁECZNEGO [podkreślenie autorki], rzeczywiście działającego, praktycznie tworzącego rzeczywistość” (348). Logicznie myśląc — gdy mówimy o ruchu społecznym, chodzi o coś rzeczywistego, „rzeczywiście działającego” — skąd więc u autorki nagromadzenie tautologii, czyżby wierzyła, że im częściej będziemy powtarzali te same slogany, tym bardziej staną się one czymś rzeczywistym? Nasuwa się też pytanie: autorka — sama przedstawicielka „marksizmu akademickiego” tak pisze o ruchu społecznym, jakby w nim tkwiła od dawna. Okazuje się, że nie, sama jeszcze nie zdążyła „przekształcać rzeczywistości”, za to tonem pouczeń, pewnością siebie („wszelkie teoretyzowanie jest alienacją myślenia”), megalomanią („zrekonstruuję dialektykę Lenina”) dorównuje najbardziej męskim tego typu próbom.
Trzy lata temu Leszek Nowak objeżdżał cały kraj z wykładami, zjawił się nawet w tym celu na zjeź-dzie socjologicznym w Łodzi, dowodząc, że Marks był zbyt mało mar-ksowski, że jego materializm jest za mało materialistyczny i on właśnie te niekonsekwencje Marksa wyruguje. Autorka ostro polemizuje z L. Nowakiem, co nie przychodzi jej zbyt trudno, bo — jak wiadomo — nie jest on z wykształcenia ani socjologiem, ani filozofem, lecz prawnikiem, którego opanowała myśl, że cały dorobek marksizmu trzeba rozpatrywać stosownie do „metody idealiza-cji”. Helena Kozakiewicz zarzuca mu odstępstwo od marksizmu, ale czy tak odległy jest pogląd L. Nowaka, że Marks jest za mało materialistyczny od poglądu naszej autorki, że „Marks jako twórca «Kapitału» jest idealistą”? A może Nowak stanowi swego rodzaju konkurencję dla ambitnej krakowianki, która chciałaby stworzyć jako przeciwwagę dla „szkoły poznańskiej” — „szkołę krakowską”?
Ale, na litość boską, czy w ten sposób chciałby Marks, aby ratować jego wizję świata i społeczeństwa? Czyż Marks i Lenin nie bronią się lepiej sami, swoim niepowtarzalnym dorobkiem, który ciągle inspiruje tych, którzy mają otwarty umysł?
Autorka krytykując bez żenady „marksizm akademicki” potępiła w