Konstrukcja z błędami
Nasz Dziennik, 2011-02-09
E
kspertyza
fonoskopijna kopii CVR z kokpitu Tu-154M, zlecona przez Wojskową
Prokuraturę Okręgową w Warszawie krakowskiemu Instytutowi
Ekspertyz Sądowych, wykazała brak na taśmie fragmentu zapisu,
który znalazł się w transkrypcji rozmów załogi sporządzonej
przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy w czerwcu ubiegłego roku.
Chodzi o frazę, w oparciu o którą Rosjanie skonstruowali m.in.
tezę o błędach pilotów - podchodzeniu w reżimie autopilota. - To
normalny profil. Piloci samolotów wojskowych czy cywilnych zawsze to
robią. Im trudniejsze warunki atmosferyczne, tym dłużej prowadzi
się samolot na automacie. Automat szybciej i dokładniej reaguje na
wszelkie odchylenia maszyny - mówią piloci, z którymi rozmawiał
"Nasz Dziennik".
Brakujące
fragmenty, o których pisze IES, zostały zamieszczone na stronach
26-27 rosyjskiej transkrypcji rozmów z kokpitu: "ILS niestety
nie mamy. Kurs lądowania 2-5-9 ustawiony. ARK mamy przygotowane,
310/640, nastrojone. Piątka, szóstka, automat ciągu. (...) "Aaa...
Polski 1-0-1, według ciśnienia 7...". Z badań Instytutu
Ekspertyz Sądowych wynika, że fragmentów tych nie ma na kopii
nagrań, którą przekazali stronie polskiej Rosjanie. Cała
koncepcja MAK opierała się na tezie, że piloci Tu-154M popełnili
błąd, podchodząc do lądowania przy włączonym autopilocie. MAK
potwierdza to w swoim raporcie. Wynika z niego, że załoga nie
wykonała czynności odejścia na drugi krąg oraz że wolant został
nieznacznie ściągnięty "na siebie", ale zbyt mało, żeby
odłączyć autopilota (s. 112). MAK idzie dalej i znajduje kolejny
karygodny błąd polskiej załogi, uznając, że w Instrukcji
Użytkowania w Locie Tu-154M wykorzystanie autopilota przy podejściu
do lądowania według nieprecyzyjnych systemów nie jest
przewidziane. Tu strona polska w swoich "Uwagach" zauważa,
że "istotnie takiego modelu podejścia nie opisano, ale też i
nie jest on zabroniony. Jeśli w rzeczywiści byłby to tryb pracy
zbyt trudny dla załogi lub zagrażający bezpiecznemu wykonaniu
lądowania, powinien być wyraźnie zabroniony przez producenta
samolotu" (s. 62). Jednak i tu rosyjska komisja doszukała się
błędu załogi, twierdząc, że w końcowej fazie lotu ta działała
"instynktownie". Piloci mieli ściągnąć wolant "na
siebie" i ustawić ręcznie moc silników na zakres startowy. W
ocenie MAK, stało się to w momencie pierwszego zderzenia z
przeszkodą, co miałoby też potwierdzać bardzo słabą widzialność
poziomą i pionową w rejonie bliższej radiolatarni prowadzącej
(BRL), a także brak decyzji załogi o odejściu na drugi krąg.
Jednak z ustaleń strony polskiej wynika, że przestawienie mocy
silników na zakres "startowy" z jednoczesnym wyłączeniem
automatu ciągu nastąpiło na ok. 1 sekundę przed zderzeniem z
pierwszą przeszkodą, a zatem można wykluczyć instynktowne
działanie załogi, gdyż podjęte przez nią działania nie były
związane z zaobserwowaniem przeszkody.
Czy Rosjanie uzupełnili
brakujący fragment z Cocpit Voice Recorder, skrzynki rejestrującej
głosy w kabinie? - Nie udzielamy odpowiedzi na to pytanie -
usłyszeliśmy w IES. - Nie wypowiadamy się na temat opinii, która
jest tworzona. Będzie opinia, wtedy poinformujemy o jej treści -
ucina krótko kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury
Wojskowej.
Jak
odłączyć autopilota?
-
Tupolewy zwykle schodziły do określonej wysokości w automacie.
Piloci samolotów wojskowych czy cywilnych zawsze to robią. To, do
jakiej wysokości samolot idzie w automacie, zależy od panujących
na lotnisku warunków atmosferycznych. Jeśli i samolot, i lotnisko
są wyposażone w systemy precyzyjnego lądowania ILS, można to
zrobić do wysokości 1 metra. Wtedy pilotowi pozostaje tylko
pociągnąć drążek do siebie i przyziemić - mówią piloci, z
którymi rozmawiał "Nasz Dziennik". Jeśli lotnisko nie
jest wyposażone w system ILS, pilot schodzi zwykle w automacie do
wysokości decyzji. - To zależy od decyzji kapitana statku. Im
trudniejsze warunki atmosferyczne, tym dłużej prowadzi się samolot
na automacie. Automat lepiej prowadzi niż pilot, szybciej i
dokładniej reaguje na wszelkie odchylenia maszyny. Można nawet
lądować na automacie. Załoga Tu-154M 10 kwietnia ub.r. działała
prawidłowo: zeszła do wysokości 100 m, czyli do wysokości
decyzji, na której kapitan decyduje: odejść czy lądować. Na
wysokości 100 m pierwszy pilot powiedział: "Odchodzimy",
a drugi pilot to potwierdził. A jednak nie odeszli. Właśnie wtedy
musiało się coś stać - twierdzi kpt. pil. Michał Wiland, który
ma 7 tys. godzin nalotu na tupolewach.
Jak podkreślają piloci,
lekkie pociągnięcie za wolant nie jest jednoznaczne z odłączeniem
autopilota. Według MAK, piloci Tu-154 autopilot odłączyli dość
późno (na kilka sekund przed zderzeniem z ziemią). Autorzy raportu
twierdzą, że przyłożenie siły było zbyt słabe, by odłączyć
autopilota. MAK nie zaprezentował analizy dotyczącej reakcji
samolotu na wykonywane przez załogę manewry, zakładając wersję
lotu kontrolowanego, aż do zderzenia z ziemią. - Jak stwierdzono,
że pilot ciągnął za słabo za drążek? W jaki sposób i czym
zmierzono tę siłę, z jaką pociągnięto za wolant? Nie ma
przecież takiego przyrządu, który by to zmierzył. To ze strony
ekspertów rosyjskich zwykła insynuacja i chęć udowodnienia za
wszelką cenę winy polskich pilotów - twierdzi kpt. Wiland. Jak
podkreśla, automat "przesila" silne pociągnięcie za
drążek. Wolant był w końcówce lotu przechylony na prawo, a zatem
można wnioskować, że piloci wyprowadzali maszynę do właściwej
pozycji zarówno wolantem, jak i orczykiem sterowania (nogą), zatem
postępowali prawidłowo. - Załoga w sposób prawidłowy przesiliła
autopilota (pociągnięcie wolantu można wykonać na każdej
wysokości), a następnie wyrównała ster, zyskując trochę czasu
potrzebnego na rozpędzenie turbin i ponowiła próbę poderwania
samolotu. To właściwy profil. Pilot ciągnął wolant na dużej
prędkości - samolot leci blisko 300 km na godzinę. W tym momencie
następuje bardzo korzystny moment, by nabrać wysokości. Jednak
samolot tego nie robi - zauważa kpt. Janusz Więckowski, który
latał na Tu-154. - Na tej prędkości samolot idzie "za ręką",
reaguje na najmniejszy ruch wolantem. W ciągu niespełna 2 sekund
samolot powinien zyskać przynajmniej 5 metrów na wysokości i minąć
pierwsze drzewo. Tak się nie stało, mimo że wolant był ciągnięty
"na siebie". To oznacza, że maszyna nie wykonywała
poleceń kapitana - ocenia kpt. Więckowski.
"Dowód"
z braku pewności
Niezrozumiały
jest też sposób opisu przez MAK zwiększania prędkości opadania
samolotu w końcowej fazie lotu. Jak zauważyli piloci, naturalnym
odruchem pilota jest, gdy nie ma kontaktu wzrokowego z ziemią,
łagodzenie podejścia, a nie zwiększanie prędkości schodzenia. -
Co innego, gdy pilot widzi pas startowy, wówczas może sobie
pozwolić na zwiększenie prędkości schodzenia. Kiedy jednak jest
się w chmurach, we mgle, to tę ścieżkę się wypłaszcza, to
naturalny odruch, bo nikt nie jest samobójcą. Mając sprawny
samolot, wykreowanie takiego sposobu podejścia nie jest możliwe,
musiało się coś wydarzyć - oceniają piloci.
Ustawienie
autopilota zostało potraktowane przez rosyjskich ekspertów jako
dowód braku pewności ze strony polskiej załogi co do własnych
umiejętności. Chodziło o podkreślenie, że załoga Tu-154M nie
potrafiła zejść na sterowaniu ręcznym. MAK pisze wprost: "Brak
doświadczenia w lądowaniach w minimalnych warunkach atmosferycznych
na ręcznym zakresie pilotowania samolotu Tu-154M" (s. 135). -
To chęć udowodnienia za wszelką cenę, że zawinili piloci. Jeżeli
jest komenda na odejście, to nie ma takiego pilota, który nie
potrafi pociągnąć wolantem - kwituje kpt. Wiland. - Nasze załogi
często lądują w trudnych warunkach. W zależności od klasy pilota
jest tzw. aktualność, określony czas, kiedy trzeba wykonać
lądowanie kontrolne, żeby utrzymać dalej tzw. aktualność w
nawykach - tłumaczy w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" gen.
Anatol Czaban, asystent szefa Sztabu Generalnego ds. Sił
Powietrznych, były dowódca szkolenia Sił Powietrznych.
Jak
podkreśla kpt. Wiland, pilot wojskowy z nalotem co najmniej 1,5 tys.
godzin nie powinien mieć żadnych problemów ze sterowaniem
manualnym nawet w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych - mjr
Arkadiusz Protasiuk miał 3,5 tys. godzin nalotu, ppłk Robert
Grzywna spędził w powietrzu ok. 2 tys. godzin.
NDB
nie współdziałają z autopilotem
Jak
podkreślają piloci, można schodzić na automacie, jeżeli lotnisko
jest wyposażone w dwie NDB, które miało lotnisko Siewiernyj. Są
to dwie radiostacje prowadzące, nadające sygnał Morsa, sygnał ten
ustawia się na radiokompasie. Wiele lotnisk wojskowych jest dziś
wyposażonych w NDB , oprócz tych, na których lądują F-16 - mówią
piloci. Jak zaznaczają, autopilot nie współpracuje z tymi
urządzeniami. Pilot wie, że nad dalszą ma mieć 200 metrów i nie
niżej, a nad bliższą ma mieć 60 metrów i nie niżej -
zauważają.
Jak twierdzi kpt. Wiland, prawdopodobnie podano tu
niewłaściwe określenia ciśnienia lotniska. W krajach należących
do Układu Warszawskiego ciśnienie podawano według parametrów QFR
- to parametry ciśnienia na lotnisku na pasie. Inaczej parametry te
podaje się w krajach zachodnich - są one zredukowane do poziomu
morza, określa się je według parametrów QNH. Różnica ciśnienia
między QFR a QNH jest taka, jaka panuje między 0 a 150 metrami
wysokości. - Według mnie zachodzi podejrzenie, że wieża nie
zaznaczyła dla Tu, czy jest to QFR, czy QNH. Sądzę jednak, że
skoro było to w Rosji, załoga ustawiła sobie parametry według
ciśnienia lotniska. Nie podano jednak kierunku wiatru, co było
obowiązkiem kontrolera - zauważa kpt. Wiland.
Wszystkie
sporne czy niewyjaśnione kwestie mogą rozstrzygnąć oryginalne
zapisy z czarnych skrzynek, dotyczące pracy silników, ich
akceleracji po dodaniu mocy startowej oraz tego, jak zachowywały się
systemy hydrauliki i czy nie wystąpiły w nich nieprawidłowości,
których MAK nie precyzuje, uznając tylko, że samolot był w pełni
sprawny. Rozmowy w kokpicie rejestrowała czarna skrzynka - Cocpit
Voice Recorder - urządzenie rejestrujące na taśmie magnetycznej
lub na nośniku cyfrowym wszystkie rozmowy i dźwięki w kokpicie
samolotu. Źródłem nagrań jest zestaw mikrofonów rozmieszczonych
w kabinie. Dzięki nim rejestrator nagrywa również rozmowy i
dźwięki z samego kokpitu lub jego okolicy (np. jeśli przez otwarte
drzwi ktoś zagląda do kokpitu i rozmawia z załogą) lub np.
sygnały alarmowe. Jak zaznaczają piloci, ewentualną awarię
wszystkich urządzeń maszyny powinien odnotować rejestrator FDR,
który zapisuje parametry lotu. Skrzynka odnotowuje m.in. ciśnienie
instalacji (jego odczytanie pozwoliłoby ustalić, czy system
hydrauliczny zadziałał, czy też nie) oraz ilość płynu
hydraulicznego. Jak poinformował nas kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej
Prokuratury Wojskowej, biegli z IES mają przebadać też oryginalny
zapis, który obecnie jest dowodem w postępowaniu prokuratury
Federacji Rosyjskiej. Prokuratura nie jest w stanie określić, kiedy
będzie mieć faktyczny dostęp do tych materiałów. - W tej chwili
skrzynki są w dyspozycji prokuratury rosyjskiej. Czynimy starania,
by polscy biegli mieli do nich dostęp jak najszybciej. A co z tego
będzie, zobaczymy - mówi Maksjan.
Anna Ambroziak