Plusnin plącze się w zeznaniach
Nasz Dziennik, 2011-02-16
J
ak
ustalił "Nasz Dziennik", w katalogu pytań znalazła się
m.in. kwestia, czy wojskowe procedury obowiązujące służby ruchu
lotniczego na terenie Federacji Rosyjskiej pozwalają na rozpoczęcie
przez załogi samolotów podejścia do lądowania bez wcześniejszego
poinformowania ich o obowiązującej wysokości względnej.
Informacja ta pozwala zapewnić minimalne przewyższenie nad
przeszkodami. Takiej rzędnej smoleński "Korsarz" nie
podał 10 kwietnia ub.r. polskiej załodze, zezwalając jej
równocześnie na wejście na ścieżkę zniżania.
Polscy
śledczy nie mają pewności, czy brak informacji ze strony kontroli
lotów wynikał z rosyjskich procedur, nawyków czy niewiedzy
kontrolerów. Jak ustaliliśmy, na pewno ich praca w dniu katastrofy
nie licowała ze spotykanymi wcześniej zachowaniami zarówno wśród
cywilnych, jak i wojskowych naziemnych służb lotniczych Federacji
Rosyjskiej.
Wbrew sugestiom Międzypaństwowego Komitetu
Lotniczego (MAK) lot do Smoleńska z 10 kwietnia 2010 miał charakter
wojskowy i podczas lotu obowiązywały procedury wojskowe. Z
przeprowadzonej przez polskich ekspertów analizy wynika, że
międzynarodowe normy żeglugi powietrznej stosowane były podczas
lotu jedynie do tzw. punktu ASKIL. Potem lot - najogólniej ujmując
- odbywał się według "procedur nieokreślonych". Jeśli
zatem w trakcie wykonywanego lotu stosowane są odchylenia od
przepisów międzynarodowych i powszechnie przyjętych zaleceń,
znajdujące swoje odzwierciedlenie w przepisach prawa krajowego, to
użytkownicy przestrzeni powietrznej powinni zostać odpowiednio
poinformowani przez władze tego kraju o stosowanych regulacjach w
tym zakresie - uznała strona polska w "Uwagach" do
raportu. Takiej informacji 10 kwietnia 2010 roku nie było. Z kolei
przygotowanie zawodowe naziemnej obsługi lotniska Siewiernyj
jednoznacznie wskazuje, że stosowane były procedury wojskowe.
Potwierdza to również fakt, iż lotniska Siewiernyj nie ma w
zbiorze informacji lotniczych (AIP), który zawiera dane o
lotniskach, drogach lotniczych i obowiązujących procedurach. Za to
wszystkie informacje, które dotyczą tego obiektu, są w tzw.
zborniku, którym od lat posługują się piloci wojskowi Federacji
Rosyjskiej, a wcześniej ZSRS. - Przed wstąpieniem Polski do NATO, w
czasach Układu Warszawskiego, kiedy polskie samoloty wojskowe
leciały nad terytorium ówczesnego Związku Sowieckiego bez lidera,
przekazywano pilotom specjalną teczkę (zbornik), która zawierała
komplet informacji na temat lotnisk wojskowych. Znajdowały się tam
m.in. wszystkie mapy, zakresy częstotliwości itd. Wówczas
obowiązywała zasada, że po wylądowaniu na lotnisku radzieckim nie
można było opuścić tego kraju bez oddania zbornika. Można było
to uczynić na każdym radzieckim lotnisku - zaznaczył w rozmowie z
"Naszym Dziennikiem" doświadczony pilot wojskowy w stopniu
majora, wielokrotnie lądujący na rosyjskich lotniskach wojskowych,
również w Smoleńsku.
Od czasu, kiedy Polska stała się
członkiem NATO, kompletne zborniki nie są już przez Rosjan
przekazywane. Lot na terytorium Federacji Rosyjskiej zgłaszany jest
poprzez odpowiednie placówki dyplomatyczne i strona rosyjska
udostępnia jedynie dane konkretnego lotniska.
Właśnie takie
mapy posiadała załoga Tu-154M. - Rosjanie skserowali ze zbornika
tylko strony dotyczące lotniska Siewiernyj, ale nie przekazali spisu
informacji, wyjaśnień, oznaczeń czy informacji, według jakiego
systemu mapa została sporządzona. Tego nie było, bo te dane
znajdują się na początku zbornika - zaznaczył pilot.
10
kwietnia 2010 r., przy działającej według nieokreślonych procedur
służbie naziemnej lotniska, przekazane stronie polskiej mapy
Siewiernyj musiały wystarczyć załodze Tu-154M. Piloci bowiem nie
byli poinformowani o tym, według jakich urządzeń realizowane
będzie podejście, nie podano też obowiązującej minimalnej
wysokości względnej. Z uwagi na brak stanowiska MAK w tej kwestii,
nie wiadomo na pewno, czy według obowiązujących przepisów
wojskowych na terenie Federacji taka informacja była obowiązkowa. W
tym zakresie możemy odnieść się tylko do doświadczeń polskich
lotników wykonujących lądowania na wojskowych obiektach na terenie
Rosji. Jak usłyszeliśmy, w praktyce normą było, że gdy samolot
nawiązywał kontakt z wieżą, załoga była informowana o tym,
według jakich urządzeń realizowane będzie podejście. Kontroler
mógł też wydać komendę określającą poziom, do którego można
realizować zniżanie. Jeśli jednak służba naziemna tego nie
podkreślała, załoga opierała się na danych oznaczonych w karcie
podejścia i lot był realizowany zgodnie z zapisanymi na niej
danymi. - Z doświadczenia wiem, że Rosjanie zwykle bardzo
restrykcyjnie podchodzili do przestrzegania zasad przy podejściu.
Jeżeli samolot zszedł pod ścieżkę, natychmiast był wysyłany na
drugi krąg. Dopiero potem, gdy nabieraliśmy wysokości, z wieży
padało karcące pytanie o powód zejścia pod ścieżkę. Nie wiem,
dlaczego w Smoleńsku wyglądało to zupełnie inaczej. Sądzę, że
gdyby tam pracował kontroler z prawdziwego zdarzenia, z pewnością
nie byłoby miejsca na łamanie procedur, a każde odchylenie
samolotu byłoby natychmiast skorygowane - dodaje pilot.
Jak
działania służb naziemnych zostały określone w wojskowych
procedurach służby ruchu lotniczego Federacji Rosyjskiej? Nie
wiadomo, bo MAK w raporcie pominął tę kwestię, mimo wytknięcia
braków przez stronę polską. Jednak, bazując tylko na wskazywanych
przez MAK przepisach, w działaniach kontrolerów i tak nie widać
ich stosowania. MAK zaznaczył jednak, że 10 kwietnia 2010 r.
"zgodnie ze AIP FR zezwolono na podejście do lądowania przy
braku warunków do lądowania, ale w takiej sytuacji całą
odpowiedzialność za konsekwencje ponosi załoga". Zaś "grupa
kierowania lotami, wykorzystując posiadane środki radiotechniczne,
dostarczała załodze informacji o położeniu statku powietrznego
podczas podejścia do nakazanej wysokości". Co istotne, w
rosyjskim lotnictwie państwowym "próbne" podejścia do
lądowania w warunkach pogodowych poniżej minimów nie są w ogóle
przewidziane. Ponadto 10 kwietnia padła komenda "lądowanie
dodatkowo", co oznacza, że na lądowanie nie zezwolono (to
zgoda na zajęcie wysokości decyzji). W takim przypadku jeżeli
dowódca załogi przed przelotem wysokości podjęcia decyzji (i nie
później niż w odległości 1000 m od progu pasa) podejmie i
wyartykułuje decyzję o lądowaniu na swoją odpowiedzialność,
kontroler może zezwolić na lądowanie. Jednak zgoda ta będzie
oznaczała tylko tyle, że przestrzeń powietrzna przed samolotem i
pas są wolne. W ocenie polskich ekspertów, taka sytuacja nie mogła
mieć miejsca w dniu katastrofy, bo żaden z pracowników służb
naziemnych przy widzialności 200 m, w chwili końcowego podejścia
samolotu Tu-154M, nie był w stanie określić, czy na drodze
startowej nie ma jakichś osób, pojazdów, przeszkód lub zwierząt
i w związku z tym nie można było wydać zgody na lądowanie. Co
zatem powinni zrobić kontrolerzy? Zgodnie z zapisami AIP FR, jeśli
w przestrzeni powietrznej na drodze zniżania statku powietrznego lub
na pasie startowym znajdują się przeszkody zagrażające
bezpieczeństwu lotu lub/i na prostej do lądowania powstało
zagrożenie zmniejszenia bezpiecznej odległości pomiędzy statkami
powietrznymi, kontroler zobowiązany jest zabronić lądowania statku
powietrznego i wydać załodze polecenie odejścia na drugi krąg -
na pewno znacznie wcześniej, niż uczynili to kontrolerzy w dniu
katastrofy.
Marcin Austyn
Od
czasu, kiedy Polska stała się członkiem NATO, kompletne zborniki
nie są już przez Rosjan przekazywane. Lot na terytorium Federacji
Rosyjskiej zgłaszany jest poprzez odpowiednie placówki
dyplomatyczne i strona rosyjska udostępnia jedynie dane konkretnego
lotniska.