Kłopoty zaczęły się w Moskwie
Nasz Dziennik, 2011-02-11
A
lbo
samolot jest sprawny i lata, albo niesprawny i nie lata - powiedział
szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych płk Edmund
Klich, który odpowiadał wczoraj na pytania senatorów senackiej
Komisji Obrony Narodowej. W ten sposób odniósł się do pytania
dotyczącego zapowiedzi rządu, iż przesunie się zakończenie prac
nad polskim raportem w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej z
powodu niemożności wykonania doświadczenia w wyniku "awarii"
Tu-154, który ostatnio każdego dnia wykonuje loty nad różnymi
rejonami kraju. Klich nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, kto z
polskiej strony zdecydował, że kwestia katastrofy będzie
wyjaśniana w oparciu o konwencję chicagowską.
Senacka
Komisja Obrony Narodowej miała wczoraj wysłuchać informacji
reprezentantów organów państwa w sprawie działań na rzecz
wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Wśród zaproszonych gości
znaleźli się przede wszystkim: minister spraw wewnętrznych i
administracji, stojący na czele polskiej komisji wyjaśniającej
przyczyny katastrofy Jerzy Miller, minister obrony Bogdan Klich,
minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, prokurator generalny
Andrzej Seremet i szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Stanisław
Koziej. Na spotkanie z senatorami nie pofatygował się jednak żaden
z nich. Przysłali swoich reprezentantów. Nieobecność zwłaszcza
ministrów rządu Donalda Tuska zbulwersowała senatorów Prawa i
Sprawiedliwości, na których wniosek zwołano posiedzenie komisji.
Zarzucili rządowi lekceważenie senatorów. Zastanawiająca była
przede wszystkim nieobecność kierującego polską komisją
wyjaśniającą przyczyny katastrofy szefa MSWiA Jerzego Millera.
Piotr Kaleta (PiS) zwrócił uwagę, iż nieobecność Millera jest o
tyle interesująca, iż od rana można było zaobserwować
"szczególną medialną aktywność ministra". Szef MSWiA
bowiem czasu dla senatorów nie znalazł, jednakże obowiązki nie
przeszkodziły mu w udziale w konferencji prasowej. Ministrów ze
swojej koalicji bronił senator Andrzej Owczarek. - W żadnym wypadku
nie można mówić o lekceważeniu przez rząd parlamentu.
Ministrowie mają swoje ważne obowiązki, a tego typu zaproszenia
powinno się przygotowywać przynajmniej z miesięcznym wyprzedzeniem
- stwierdził senator Platformy.
Dopisał natomiast szef
Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich, który
poinformował senatorów, iż aby spotkać się z Komisją Obrony
Narodowej, przyjechał wprost z urlopu. Tym samym wykorzystał też
szansę na przedstawienie osobistej wersji przebiegu prac nad
wyjaśnieniem przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej, która
niekoniecznie zgadzać się musi z wersją chociażby członków
rządu czy prokuratorów.
Edmund Klich po raz kolejny
opowiedział o tym, w jakich okolicznościach zastała go informacja
o katastrofie Tu-154M. Ponownie poskarżył się, że został zrugany
przez szefa MON Bogdana Klicha za to, iż "jest już w Rosji
kilka dni, a nie ma tłumacza". Edmund Klich wyjaśniał, iż
pierwsze dni pobytu finansował z własnej kieszeni, gdyż w sobotę
- w dniu katastrofy - w MON "nie była czynna żadna komórka",
która mogłaby zadysponować pieniędzmi na organizację wyjazdu.
Środków na organizację tłumacza już jednak nie miał.
Odpowiadając na pytanie, czy otrzymywał wystarczające wsparcie od
rządu, zaznaczył, iż mogłoby być większe wsparcie prawne.
Stwierdził, że posiłkował się opiniami własnego prawnika. Klich
nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, kto zdecydował, że sprawa
katastrofy będzie procedowana w oparciu o konwencję chicagowską.
Zaznaczył, iż w podejmowaniu decyzji w tej sprawie nie
uczestniczył.
- Nikt mnie nie pytał, czy to będzie najlepsze
czy najgorsze - stwierdził. Dodał, że o tym, iż konwencja
chicagowska "została zaakceptowana", poinformowała go
szefowa Międzynarodowego Komitetu Lotniczego (MAK) Tatiana Anodina.
Klich powiedział, że gdy jeszcze pracował na miejscu katastrofy w
Smoleńsku, to współpraca z Rosjanami układała się poprawnie. To
się zmieniło, gdy przeniósł się do Moskwy. Tam pojawiały się
już trudności w dostępie do dokumentów. Szefową MAK Tatianę
Anodinę nazwał "bardziej politykiem niż badaczem". -
Prowadziła pewien rodzaj gry - ocenił Klich. Przywołał przy tym
słowa Anodiny, które miały paść w jego obecności, że "Rosja
jest wielka, a Polska to mały kraj". Klich tłumaczył, iż nie
wie, w jakim celu te słowa zostały wypowiedziane.
W
odpowiedziach na pytania zaznaczył, że jest przekonany, iż
ostatnią fazę lotu Tu-154 należało potraktować jako lot
wojskowy. Stwierdził także, że znaleziony został kokpit tupolewa,
ale w drobnych częściach. - Bo tak został zniszczony - powiedział
Klich. Zaznaczył, że przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy
smoleńskiej zbadanie wraku maszyny nie jest koniecznym dowodem.
Ocenił, iż ma ono sens przede wszystkim w przypadkach, gdy na
pokładzie nastąpił wybuch.
Klich relacjonował swoją pracę
na miejscu katastrofy w Smoleńsku. 12 kwietnia spotkał się z
Aleksiejem Morozowem, szefem Komisji Technicznej MAK, i gen.
Bajetowem. W spotkaniu brał udział płk Mirosław Grochowski, szef
Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów MON. Grochowski zażądał od
strony rosyjskiej siedmiu akredytowanych. Morozow uznał, że jest to
niezgodne z załącznikiem 13 konwencji chicagowskiej. Dzień
później, 13 kwietnia, około godz. 12.00 Morozow poinformował
Klicha, że premier Władimir Putin zaprasza go na konferencję
prasową do Moskwy na godz. 15.00, ale pułkownik uznał, że w tak
krótkim czasie nie zdąży tam dotrzeć. - Chyba że poleciałbym Su
- dywagował. Zorganizowano więc telekonferencję w budynkach
gubernatora obwodu smoleńskiego, w trakcie której gen. Tatiana
Anodina oświadczyła, że katastrofa polskiego samolotu będzie
badana w oparciu o załącznik 13 konwencji chicagowskiej.
Przesłuchania osób obecnych na wieży w Smoleńsku rozpoczęły się
dopiero 16 maja. Pierwszy był płk Paweł Plusnin, szef kontroli
lotów "Korsarza". Oprócz niego przesłuchiwano 3 osoby:
mjr. Wiktora Ryżenkę, kierownika strefy lądowania, płk. Nikołaja
Krasnokutskiego z jednostki wojskowej w Twerze, którego Klich
określił mianem "dowodzącego na wieży", i meteorologa,
którego nazwiska nie pamiętał. Meteorolog przyznał, że dowódca
lotniska (w tym przypadku Krasnokutski) może podjąć decyzję o
zamknięciu lądowiska, jeżeli warunki meteorologiczne
uniemożliwiają bezpieczne przyjmowanie samolotów. Rosjanie
odmówili dostarczenia dokumentów wyjaśniających prawne podstawy
tej procedury. Z polskiej strony w wysłuchiwaniu świadków brało
udział pięć osób, Rosjan reprezentowały trzy. W pewnym momencie
- jak relacjonował Klich - pojawił się problem dotyczący
ciśnienia powietrza na lotnisku. Przesłuchiwany przez polskich
wojskowych płk Paweł Plusnin bardzo zdenerwował się na pytanie o
to, jakie ciśnienie lotniska podał polskiej załodze 10 kwietnia
ubiegłego roku. Klich interweniował wówczas, by nie zadawać tak
"szczegółowych" pytań. Ustalono, że pytania nie mogą
być bardzo szczegółowe. Tym bardziej że szef grupy
przesłuchującej, doświadczony rosyjski pilot cywilny, był - jak
mówił Klich - trochę głuchy. 17 lub 18 maja Klich poprosił
Morozowa o zgranie wszystkich taśm ze stanowiska dowodzenia. Morozow
był niechętny. Tłumaczył, że zajmie to bardzo dużo czasu, nawet
50 godzin, ale koniec końców na wykonanie kopii pozwolono. Polski
akredytowany zaznaczył, że były kłopoty z dostępem do rosyjskich
dokumentów. Na stanowisku dalszej i bliższej radiolatarni stronie
polskiej nie pozwolono nagrywać rozmów z ekipami, które
obsługiwały te urządzenia. - Zaskoczyło nas, że Moskwa
powiedziała, że sprzęt (wrak) będzie przewieziony. Ta szybkość
nas zaskoczyła - mówił Klich. Po tym, gdy Rosjanie przenieśli
wrak tupolewa na betonową płytę lotniska, Klich z płk.
Grochowskim przeszukali jeszcze teren katastrofy. - Uznaliśmy, że
dużo części zostało - zaznaczył Klich. Miejsce przeszukiwał
jeszcze lekarz pod kątem obecności ludzkich szczątków. Polski
akredytowany podkreślił, że w Moskwie nie umożliwiono mu już
dodatkowych przesłuchań, co obiecano mu jeszcze w Smoleńsku. Taka
gwarancja została nawet zaprotokołowana. W Moskwie przesłuchiwani
byli: dowódca Iła-76 mjr Frołow, dowódca Jaka-40 kpt. Artur
Wosztyl i dowódca eskadry tupolewów z 36. Specjalnego Pułku
Lotnictwa Transportowego.
Klich poinformował też senatorów,
że wnioskował o przyjazd psychologów do Smoleńska ze względu na
konflikt, a nawet - jak to określił - "starcia" z płk.
Grochowskim. Odniósł się także do zapowiedzi, iż prezentacja
raportu komisji ministra Millera w sprawie katastrofy przesunie się,
gdyż nie można wykonać doświadczalnego lotu będącym w polskiej
dyspozycji tupolewem z powodu jego awarii. Jednak Tu-154 ostatnio
chyba każdego dnia regularnie wykonuje loty. - Zasada generalna była
zawsze w wojsku taka: albo samolot jest sprawny, albo niesprawny.
Jeśli samolot lata, a rzecznik mówi, że nie może latać tylko z
prezydentem... no przecież chyba na próbny lot nie mogą wsadzić
tam prezydenta Rzeczpospolitej - zauważył Klich. Pułkownik
Mirosław Grochowski, wiceprzewodniczący komisji badającej
przyczyny katastrofy, zapewniał jednak, iż z punktu widzenia
zaplanowanego eksperymentu usterka tupolewa jest istotna, związana z
systemem TAWS, który ostrzega przed zbliżaniem się samolotu do
ziemi.
Naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski -
który przed komisją wystąpił w zastępstwie przebywającego na
urlopie prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta - poinformował
senatorów, iż śledztwo w sprawie katastrofy przedłużono do 10
kwietnia. Parulski stwierdził, że po zbadaniu urządzeń
elektronicznych należących do ofiar katastrofy nie stwierdzono, by
w trakcie lotu albo po katastrofie z ich telefonów ktoś dzwonił.
Poinformował, że zbadano film nagrany telefonem komórkowym na
miejscu katastrofy. Nie zidentyfikowano na nim żadnych głosów w
języku polskim, a jedynie rosyjskim. Według Parulskiego, nie udało
się zidentyfikować źródła słyszalnych na filmie odgłosów
przypominających wybuchy lub strzały. Zapowiedział, iż dopóki
nie otrzymamy od Rosjan całości zgromadzonego materiału, który
bez wątpliwości pozwoli na potwierdzenie tożsamości danej osoby,
wnioski o ekshumacje ofiar uważał będzie za przedwczesne. Do tej
pory, jak poinformował, wpłynęły wnioski w tej sprawie od dwóch
rodzin. Na początku przyszłego tygodnia polscy prokuratorzy mają
uczestniczyć w Moskwie w dodatkowych przesłuchaniach rosyjskich
świadków. Wojskowy prokurator okręgowy płk Ireneusz Szeląg
powiedział senatorom, że nie ma w tej chwili jednoznacznego dowodu,
aby katastrofa Tu-154 była efektem zamachu. Zaznaczył jednak, iż w
śledztwie sprawdzane są wszystkie wątki, nawet te "najbardziej
fantastyczne". Zapowiedział, że w decyzji o zakończeniu
śledztwa prokuratura odniesie się do wersji o zamachu.
Artur Kowalski