Imperia potykają się o Polskę
Nasz Dziennik, 2011-01-20
P
o
co jest Polska? Na to pytanie odpowiadać można w dwóch jakby
porządkach. W jednym zastanawiamy się nad tym, na co Polska, na co
Ojczyzna jest nam, do czego nam jest potrzebna. W drugim możemy
zmierzyć się z trudniejszą jeszcze kwestią: na co Polska jest nie
nam tylko, ale światu, innym ludziom, może Bogu?
Spróbujmy
zacząć od łatwiejszego zadania.
Na odbywającym się jesienią
w Warszawie V Kongresie Obywatelskim, organizowanym przez Jana
Szomburga, miałem okazję przysłuchiwać się wypowiedziom
przedstawicieli środowisk, które od pojęcia narodu, a nawet od
poczucia patriotyzmu dystansują się stanowczo. Jeden z nich,
reprezentant radykalnie lewicowego pisma "Krytyka Polityczna",
zadeklarował wprost, że na dźwięk Mazurka Dąbrowskiego żadnych
wzruszeń nie odczuwa, a z każdym odrodzeniem Polski ma wrażenie,
że jest nam gorzej, ponieważ za każdym razem zmniejsza się
"pluralizm" zamieszkującego ją społeczeństwa.
Jednocześnie jednak z pasją podjął krytykę polityki PO
skierowanej przeciwko "ludziom starszym, gorzej wykształconym,
mieszkającym na wsi". W imię lewicowego etosu zadeklarował
solidarność z tymi, którzy są w Polsce poddani takiemu
niesprawiedliwemu, pogardliwemu ostracyzmowi. Zapytałem go wtedy -
dlaczego interesuje go niesprawiedliwość w Polsce, skoro żadnych
emocji Polska sama w nim nie budzi? Dlaczego nie wyjedzie nieść
pomoc upośledzonym, realizować swój etos lewicowy gdzieś na Sri
Lankę czy do Afryki, gdzie nędzy i niesprawiedliwości i
potrzebujących pomocy jest przecież nie mniej niż pod Garwolinem?
Co go wiąże z tym miejscem? Odpowiedział wtedy dwoma argumentami:
"bo każdy jest skądś", "bo tu są moje groby"
(tj. groby bliskich).
Inna przedstawicielka "młodych,
wykształconych, z wielkich miast" opowiedziała na tym samym
Kongresie o sytuacji swojej i wielu sobie podobnych - robiących
szybkie kariery w Warszawie (Wrocławiu, Krakowie, Gdańsku...), ale
pozostawiających swoich rodziców czy dziadków w "innym
świecie", gdzieś na "prowincji", w małym miasteczku
czy na wsi, z której pochodzą. Trochę się wstydzą tych korzeni,
ale przecież czują żywą więź z tymi rodzicami, dziadkami,
chcieliby utrzymać z nimi, z ich światem, jakąś nić
porozumienia. Zachować albo odnaleźć wspólny język.
Wtedy
pomyślałem, że jest w tych dwóch szczerych relacjach jakiś
bolesny problem - problem ojczyzny. To nie jest tylko problem Polski,
ale dotyka również zapewne wielu Niemców, Francuzów, Duńczyków
czy Hiszpanów, którzy stali się we współczesnym świecie
turystami, jednak czują gdzieś w sobie dramat utraconej ojczyzny.
Cieszą się z wolności turysty, dziś studiują tu, jutro tam,
wędrują w poszukiwaniu pracy i przyjemności po różnych krajach,
do niczego jakby nieprzywiązani. Ale czegoś im brak, coś im,
przynajmniej od czasu do czasu, doskwiera. Co?
To właśnie, o
czym mówili młodzi uczestnicy wspomnianego Kongresu, a co już
dwieście lat temu opisał bardzo precyzyjnie pewien niemiecki poeta,
zaś uwiecznił w swej pieśni Franciszek Schubert. To pieśń o
wędrowcu - wędrowcu, który tęskni za domem, za ojczyzną. "Wo
bist du, mein geliebtes Land (...)/ Wo meine Toten auferstehn,/ Das
Land, das meine Sprache spricht,/ O Land, wo bist du?" - Gdzie
jesteś, ukochany Kraju?/ Gdzie moi zmarli zmartwychwstają/ Kraju,
gdzie moja mowa mówi (gdzie mówi się moim językiem)/ O, gdzie
jesteś, Kraju?
Tak, to jest właśnie tęsknota za grobami
naszych zmarłych, do których wracamy w poczuciu pewnej ciągłości,
pewnej wspólnoty, której często nie daje nam teraźniejszość. To
jest tęsknota za swoim językiem - tym, którym możemy się
porozumieć z naszymi bliskimi. Tęsknotę taką może zaspokoić
tylko powrót do Ojczyzny.
Powinniśmy naszym zagubionym
"wędrowcom" pomagać ją odnaleźć.
To zadanie
niełatwe, wymaga ono bowiem odbudowy żywej pamięci, a raczej
poczucia osobistego uczestnictwa w tej wspaniałej historii, która
stanowiła dotąd o zachowaniu więzi między przeżyciem
indywidualnej wolności i poczuciem odpowiedzialności za dobro
wspólne, za Polskę. Andrzej Kijowski opisał kiedyś prosto
potrzebę tej historii, która przechowuje podanie o "dobrym
Naczelniku" i "niezłomnych rycerzach", odnawiając
je, nadając im nowe imiona w każdym pokoleniu: "To potrzeba
istnienia sfery, która wobec wszelkich przemian ostanie się bez
zmian, potrzeba zachowania właśnie tego, co Polak kocha, co jest
dla niego obrazem ojczyzny. Jest on ciekaw zmian i ciekaw świata i
łatwo adaptuje się do nowego życia, ale tylko pod tym warunkiem,
że będzie miał do czego wrócić i raz jeszcze przeżyć to, co
było, jeszcze raz wstąpić do tej samej rzeki. Musi to mieć, a
jeśli nie ma, nic nie kocha, niczemu się nie poświęca, nic nie
ceni i wszystko wokół siebie niszczy".
Jak odnowić tę
sferę po latach jej dewastacji przez komunizm i jego
"transformacje"? Kiedy w roli "dobrego Naczelnika"
udaje się obsadzić gen. Jaruzelskiego; kiedy pojęcie niezłomności
kojarzone jest powszechnie ze starczą sklerozą? Kiedy wszelkie
odwołania do narodowej tradycji są traktowane jako objaw groźnej
choroby, zaś odniesienia do narodowej martyrologii są po prostu
ośmieszane, a jej wartość kwestionowana zasadniczo przez tych,
którzy twierdzą - coraz bardziej otwarcie - że racje były równo
rozłożone pomiędzy tych, którzy strzelali w tył głowy, i tych,
do których strzelano?
Zadanie nie jest łatwe. Ale historia
potrafi przyjść, niestety, bardzo brutalnie, z pomocą. Tak jest
właśnie dziś. W dniu opublikowania raportu Anodiny - Burdenki
trudno nie zadumać się nad tym: po co jest Polska? Jaka jest jej
rola - obok rosyjskiego, wciąż się odnawiającego imperium, w
słabnącej duchowo już od wieków Europie?
Historia Polski
nie skończyła się jeszcze, a wtedy dopiero, kiedy zostanie
postawiona kropka w tym dziejowym zdaniu, jakie pisze polska
wspólnota, jego sens ujawni się do końca. Teraz jednak, w tym
dniu, zdaje mi się, że Polska jest, a w każdym razie bywa często
w swej historii po to, żeby przeszkadzać imperiom. Potężne siły
zła, jakie skupiają się w imperialnej ambicji panowania nad
innymi, poniewierania słabszymi, od ponad 300 lat potykają się o
Polskę.
Tak było pod Wiedniem w 1683 roku, kiedy imperialna
pycha zaprowadziła tam zielony sztandar padyszacha. Tak stało się
również ostatecznie z imperium Katarzyny i Mikołajów. Przez ponad
140 lat starało się ono wchłonąć ogromną większość
(dokładnie 82 procent) Rzeczypospolitej - i zadławiło się
ostatecznie tym kąskiem. Przykład polskiej niezgody na zniewolenie,
polskiej walki o narodową wolność, przykład, którego symbolami
byli konfederaci barscy, Kościuszko, powstańcy 1830 roku, powstańcy
styczniowi, aż do Piłsudskiego - rozsadził w końcu państwo carów
eksplozją ruchów odśrodkowych w I wojnie światowej.
Bez
porównania gorsze od Rosji carów imperium sowieckie chciało nad
trupem II Rzeczypospolitej podać rękę równemu sobie partnerowi:
III Rzeszy. Porozumiały się tylko na chwilę - której symbolami
stały się Katyń i niemiecka akcja AB, a potem, raz jeszcze los
Powstania Warszawskiego. Zwycięskie imperium sowieckie rozciągnęło
swoje panowanie po Berlin, Pragę, Budapeszt i Sofię. Za zgodą
imperiów Zachodu wydaną w Jałcie.
Polska niezgoda na
zniewolenie znów jednak dawała o sobie znać: w 1956, 1966, 1968,
1970, 1976 i w końcu w 1979 roku, w czasie pierwszej pielgrzymki
Jana Pawła II do Ojczyzny i w zasianym przez nią, a wzrosłym rok
później wielkim ruchu "Solidarności". Namiestnik
imperium mógł jeszcze narzucić stan wojny w polskiej prowincji,
ale imperium było już nieodwołalnie podważone przez ruch polskiej
niezgody. I runęło.
Żadne zwycięstwo nie jest tutaj
ostateczne. Imperialna arogancja odradza się i zaprasza do przyjęcia
jej logiki - logiki siły dyktującej swą wolę słabszym. Zaprasza
do przyjęcia tej logiki swoich tradycyjnych partnerów - na
Zachodzie, który raz jeszcze wycofuje się ze swych moralnych
deklaracji i zasad. Znów w Polsce ujawnia się ta arogancja, ta
pycha ze szczególną brutalnością, której imię dziś nadaje
generał Tatiana Anodina.
Polska jest po to, żeby tę pychę
obnażyć i ostatecznie ukarać - wezwaniem do sprzeciwu, wezwaniem
do prawdy. To bardzo ambitna rola. Dla tych, którzy nie chcą tylko
płynąć z prądem. Szukajmy ich wśród tych, którzy tęsknią
dziś za swoją ojczyzną.
12 I 2011 r.
Prof. Andrzej Nowak