Chcą odzyskać rzeczy bliskich
Nasz Dziennik, 2011-02-17
R
odziny
ofiar katastrofy smoleńskiej nie odzyskały dotąd większości
osobistych rzeczy swoich bliskich. Zdaniem Naczelnej Prokuratury
Wojskowej, są one zbędne dla prowadzonego postępowania, i z uwagi
na ich zanieczyszczenie substancjami organicznymi wystąpiła ona do
sądu o ich utylizację. Krewni ofiar chcą jednak odzyskać rzeczy
po dezynfekcji. Czy będzie to możliwe, okaże się być może pod
koniec marca.
Większość
rodzin po katastrofie smoleńskiej otrzymała tylko część rzeczy
należących do ich bliskich, które zostały zgromadzone w Centrum
Szkolenia Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Zuzanna
Kurtyka, wdowa po prezesie IPN Januszu Kurtyce, posiada jedynie kilka
dokumentów. - Odzyskałam prawo jazdy, dowód osobisty i paszport
mojego męża oraz jedną część ubrania, którą zabrałam z
Moskwy. Pozostałe rzeczy, jak płaszcz czy inne części ubioru,
które widziałam w Moskwie, a które powinny być w Polsce, niestety
do mnie nie dotarły.
Również telefon komórkowy męża wciąż
jest przetrzymywany przez prokuraturę, przynajmniej taką informację
otrzymałam - wylicza Zuzanna Kurtyka. O zwrot tych rzeczy wdowa po
prezesie IPN zwracała się do prokuratury. Bezskutecznie. - Skoro te
rzeczy nie są potrzebne w śledztwie i zostały przeznaczone do
utylizacji, to doszliśmy do wniosku, że możemy je odzyskać. W
odpowiedzi na skierowane do prokuratury pismo mój pełnomocnik
został poinformowany, że to nie wchodzi w kompetencje prokuratury
wojskowej - dodaje Zuzanna Kurtyka.
Prokuratura
wnioskuje o utylizację
Okazuje
się, że jeszcze w ubiegłym roku Naczelna Prokuratura Wojskowa
uznała, iż rzeczy ofiar (m.in. odzież), które powróciły ze
Smoleńska i z Moskwy, nie będą przydatne w śledztwie, i
skierowała do sądu wniosek o ich utylizację. Ten jednak odrzucił
wniosek Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Dlatego o losie osobistych
rzeczy ofiar tragedii smoleńskiej ma zadecydować postępowanie
administracyjne. - Rzeczy należące do ofiar katastrofy, które
prokurator uznał za zbędne w postępowaniu karnym, a które z uwagi
na zanieczyszczenie biologiczne stwarzały zagrożenie dla życia i
zdrowia ludzi, przechowywane są w jednej z rzeszowskich firm
usługowo-handlowych - powiedział w rozmowie z "Naszym
Dziennikiem" płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej
Prokuratury Wojskowej. Przedmioty znalezione we wraku rządowego
tupolewa oraz na miejscu katastrofy zostały przewiezione do firmy
Eko-Top zajmującej się utylizacją termiczną odpadów medycznych i
przemysłowych. Ostatnio, jak zresztą już informowaliśmy, w
Rzeszowie gościł specjalny zespół powołany przez Sztab Generalny
Wojska Polskiego, złożony z przedstawicieli Inspektoratu Wojskowej
Służby Zdrowia oraz Szefostwa Obrony przed Bronią Masowego
Rażenia, który badał 562 przedmioty należące do ofiar katastrofy
pod kątem zanieczyszczenia biologicznego zagrażającego zdrowiu i
życiu ludzkiemu. Jego ustalenia mają pomóc w rozstrzygnięciu
sprawy. - W trakcie rekonesansu, który miał miejsce 11 bm.,
przedstawiciele Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia oraz
Szefostwa Obrony przed Bronią Masowego Rażenia pobrali niezbędne
próbki do przeprowadzenia stosownych badań. O szczegółach opinia
publiczna zostanie powiadomiona po zakończeniu badań, co - według
wstępnych ustaleń - powinno nastąpić do końca marca - zaznaczył
płk Zbigniew Rzepa. Na pytanie, czy rzeczy ofiar katastrofy trafią
do ich najbliższych i gdzie ewentualnie rodziny mogą się o to
starać, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej
odpowiedział, że po zakończeniu badań rodziny ofiar katastrofy
otrzymają pełną informację na temat wskazanych rzeczy i podjętych
decyzji. Tymczasem Zuzanna Kurtyka uważa, że nie ma żadnych
przeciwwskazań, by rzeczy te po dezynfekcji trafiły do rodzin.
Podkreśla, iż w Moskwie przy okazji identyfikacji ofiar katastrofy
krewni byli pytani przez rosyjskich prokuratorów, czy chcą
okazywane im rzeczy zabrać, czy nie. Z tego można domniemywać, że
nie było żadnych przeciwwskazań. - Wówczas nie byłam świadoma
faktów, które pojawiły się dopiero później w przestrzeni
publicznej: że śledztwo będzie zagmatwane, że tak niejasno będzie
prowadzone, że tyle poszlak będzie koniecznych do wyjaśnienia
sprawy, dlatego nie wzięłam rzeczy mojego męża. Wtedy byłam
przekonana, że była to po prostu ogromna tragedia lotnicza na
zasadzie przypadku, dzisiaj takiego przekonania już nie mam. Nie
chcę odzyskać rzeczy męża po to, by uczynić z nich coś w
rodzaju sanktuarium rodzinnego, ale po to, żeby je przebadać pod
kątem toksykologicznym - twierdzi Zuzanna Kurtyka.
Rosyjska
"neutralizacja"
Opinię
co do zasadności przebadania fragmentów ubrań i rzeczy uczestników
lotu do Smoleńska pod kątem toksykologicznym potwierdza również
senator Alicja Zając, wdowa po senatorze Stanisławie Zającu. Jest
zdziwiona faktem, że już wcześniej nie okazano wszystkich tych
rzeczy w Mińsku Mazowieckim, a tym bardziej że nie poddano ich
procedurom śledczym.
- Dziwi fakt, że wszystko, w tym rzeczy
naszych najbliższych, śmierdziało paliwem, skoro mówi się, że
tego paliwa nie było zbyt dużo. Wobec powyższego zasadne jest
pytanie, czy tam, już na miejscu katastrofy, nie mieliśmy do
czynienia z jakąś - nazwijmy to - dezynfekcją czy neutralizacją i
w jakim celu - zastanawia się senator Zając. - W tej sytuacji tym
bardziej konieczne jest poddanie tych rzeczy odpowiednim ekspertyzom
- dodaje wdowa po senatorze Zającu. W jej przekonaniu, już dawno
powinna to zrobić prokuratura, a skoro tego nie uczyniła, to
powinny zająć się tym rodziny smoleńskie, które są w posiadaniu
rzeczy po swoich bliskich zmarłych. Alicja Zając jest oburzona
traktowaniem przez Rosjan wraku rządowego tupolewa. - My cały czas
odbieramy wrak samolotu jako trumnę naszych zmarłych, a zarazem
dowód w sprawie i traktowanie tego dowodu tak, jak pokazywały to
media, a więc wybijanie szyb czy cięcie wraku na kawałki, uważam
nie tylko za niemoralne, ale karygodne. Tym bardziej że na ten
rosyjski akt wandalizmu nie było żadnego bezpośredniego odzewu ze
strony polskich władz - podkreśla senator.
Mariusz Kamieniecki