Mroczny Znak 6 2

Rozdział 6.2


Harry ocknął się w chwili, gdy Pomfrey usuwała część kociołka z jego brzucha. Ból był tak straszny, że krzyczał jeszcze przez kilkanaście sekund, nie mogąc nad sobą zapanować. Omal się udławił, gdy chłodny płyn został mu wlany w usta. Przełknął automatycznie. Cierpienie zaczęło odpływać, ale nie do końca. Zostało tylko przytłumione. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą Snape’a i Pomfrey.

Co się stało? — wychrypiał ciężko.

Kociołek twoich zidiociałych kolegów eksplodował i jego część nabrała ochoty na spotkanie z twoimi trzewiami.

Pielęgniarka leczyła ranę w czasie, kiedy Snape tłumaczył, co się stało.

W tym tygodniu stąd nie wyjdziesz. Rana musi zrosnąć się sama. Nie wykonuj gwałtownych ruchów, bo będzie boleć.

Harry spojrzał na Snape’a.

Ale...

Do soboty jeszcze daleko. — Mężczyzna od razu zrozumiał, o co mu chodzi.

Ale ja muszę...

Cicho! — Kiwnął głową, wskazując dalszą część sali.

Harry odwrócił głowę, na jej uniesienie nie miał co liczyć, nawet ten delikatny ruch sprawił mu ból. Sala pełna była w różnym stopniu poparzonych dzieciaków. Flitwick i McGonagall, wspomagani przez zdrowych uczniów, zajmowali się drobniejszymi i mniej groźniejszymi przypadkami. Poppy, zostawiwszy Pottera pod opieką Severusa, podeszła do kolejnych pacjentów.

Co oni zrobili? — Z drugiej strony łóżka doleciało ciche pytanie.

Malfoy skulony na krześle trzymał się za brzuch. Był umorusany, ale poza tym nic mu nie było.

Wrzucali składniki w złej kolejności. Czy kiedyś do tych waszych zakutych łbów dotrze, że instrukcje są po to, żeby ich przestrzegać?

Snape jeszcze coś mówił, ale jego głos dolatywał do Harry’ego z coraz większej oddali. W ciągu chwili zasnął. Śnił mu się dziwny sen albo koszmar. Nie był do końca pewien. Gdy się obudził, pamiętał tylko, że czegoś szukał, ale czy znalazł – nie wiedział. Wymazał to wszystko z pamięci, uważając za mary senne. Powoli uniósł głowę i tylko przyzwyczajenie nie pozwoliło mu krzyknąć. Opadł na poduszkę. Ostrożnie wziął kilka oddechów, kładąc dłoń na brzuchu, tuż nad grubą warstwą bandaży. Spróbował ponownie. Teraz, gdy minimalnie odciążył dłonią mięśnie, był w stanie lekko się unieść. Po tej próbie zdecydował, że obrót na bok będzie mniej bolesny. Przynajmniej dowiedział się, że za ten ruch odpowiedzialne są inne mięśnie. Rozejrzał się po sali. Z uczniów, którzy zostali poranieni na eliksirach, w sali byli tylko Dean i Seamus. Obaj smacznie spali. Musiało już być po kolacji, bo mrok dawno opanował pomieszczenie.

Wreszcie się obudziłeś. — Pomfrey pojawiła się tak nagle, że Harry aż się szarpnął, co oczywiście spowodowało ból. — Och, tylko spokojnie. — Przytrzymała go przy pomocy poduszki, by nie zrobił sobie większej krzywdy. — Nie chciałam cię przestraszyć.

To tylko nawyk, pani Pomfrey. Czasami bardzo przydatny. Jestem strasznie głodny. Jakbym nie jadł ze dwa dni.

Bo to prawda. — Zdziwił się na te słowa. — Spałeś ponad dobę. Eliksiry były wczoraj. Jest wtorek, za chwilę zacznie się cisza nocna. Twoich przyjaciół musiałam wyganiać siłą, bo nie chcieli zostawić cię samego.

Cali oni. — Harry uśmiechnął się słabo. — Czy mógłbym już wstać?

Pielęgniarka popatrzyła na niego niepewnie.

Trudno będzie cię powstrzymać, prawda?

Przecież mnie pani zna.

Dobrze. Pozwolę ci iść do łazienki się wykąpać, ale nie siedź tam za długo. Masz mnie zawołać, jak tylko źle się poczujesz.

Mogę się wykąpać? — zapytał zszokowany chłopak, dotykając opatrunku.

Tak, przecież to właśnie powiedziałam. Bandaż jest obłożony zaklęciem nieprzemakalności od zewnętrznej strony. Pamiętaj, nie w gorącej wodzie, bo możesz dostać krwotoku. Letnia, i to krótko.

Dobrze, pani Pomfrey.

Odmówił pomocy przy wstawaniu, choć trochę tego pożałował. Dziwaczny sposób opuszczenia łóżka musiał wydawać się kobiecie dość śmieszny, ale nie powiedziała ani słowa. Najpierw położył się na boku i opuścił jedną nogę na podłogę. Gdy ta stała pewnie, choć trochę drżąc, podniósł się na jednej ręce, drugą nadal trzymając się za brzuch. Potem dołączył drugą nogę do pierwszej, prostując się, ale nie za bardzo. Tak skulony podreptał do łazienki. Gdy stał minimalnie w pionie nie było tak źle, dało się nawet wytrzymać. Po powrocie z łazienki usiadł na krześle przy łóżku.

Nie możesz na razie jeść, niestety. Muszą ci wystarczyć eliksiry wzmacniające. Coś bardziej stałego mogłoby spowodować tylko większy ból przy trawieniu i dalszej wędrówce pokarmu po organizmie.

Czyli to tyle, jeśli chodzi o jakiś treściwy posiłek. Wypił miksturę, po czym pielęgniarka zostawiła go, przypominając, żeby się nie przemęczał, a najlepiej żeby się położył. Jak na złość Harry’ego zaczęła rozpierać energia. Gdy tylko zgasło światło pod drzwiami komnaty Pomfrey, wstał i zaczął realizować plan, który wykiełkował w jego umyśle. Wymknięcie się ze skrzydła szpitalnego nie było trudne. Pokonanie trzech kondygnacji też, bo szedł w dół. Problem zaczął się dopiero przy wejściu do siedziby Węży. Co z tego, że od drugiego roku wiedział, gdzie ona się znajduje, jeśli nie znał aktualnego hasła. Przecież nie zapuka do Snape’a z pytaniem, bo jak profesor go zobaczy o tej porze, to szlaban murowany i jego stan go nie uratuje. Rozejrzał się po korytarzu. Portrety obserwowały go w ciszy.

Przepraszam, czy któreś z państwa zna hasło? — zapytał grzecznie.

Jak jeden mąż wszystkie postacie zasnęły, ignorując jego pytanie.

Gryfon myśli, że ktoś mu powie.

Syk dobiegł z obrazu tuż obok wejścia i Harry zobaczył niewielkiego węża, gdzieś w rogu portretu śpiącego teraz czarodzieja.

Może ty byś mi powiedział? — zasyczał, stając przed obrazem.

A, czyli to o tobie wszyscy mówią. Wężousty Gryfon.

Tak, to ja. To jak, znasz hasło? Chciałbym porozmawiać ze Ślizgonami.

Harry nie należał do cierpliwych, a węża to raczej bawiło. Machał chwilę swoim ogonem, jakby się zastanawiał. Podał mu jednak hasło, ostrzegając tylko, by uważał na siebie i prosząc, by czasem przyszedł porozmawiać.

Gdy wejście stanęło przed nim otworem, kilka osób uniosło głowy z ciekawością, zastanawiając się, kto wraca tak późno, po czym wszyscy zamarli. Ich przyjaciele zwrócili uwagę na dziwne zachowanie kolegów i także zerknęli w jego stronę. W ciągu kilku sekund cały pokój wspólny Slytherinu patrzył jak zahipnotyzowany.

Cześć — rzucił wesoło Harry.

Jak tu wszedłeś?! — Ktoś się w końcu ocknął.

Tak jak każdy z was. Wejściem.

Skąd znasz hasło?! Kto podał mu hasło?! — Krzyk chłopaka tym razem był już skierowany do wszystkich.

Hałas wywabił Malfoya z pokoju.

Co to za wrzaski? A, cześć Potter, miło że wpadłeś — powiedział na jednym oddechu, wcale nie zdziwiony jego widokiem. — Jak zwykle musiałeś się popisywać. Dobra! Wszyscy do trzeciego roku do siebie! — rozkazał.

Harry nie usłyszał żadnych sprzeciwów. Młodsze roczniki zabrały swoje rzeczy i poszły do swoich dormitoriów.

Niezły posłuch — pochwalił Harry, podchodząc do jednego ze zwolnionych foteli.

Zapadł się w nim z ulgą, odciążając mięśnie brzucha. Krótka wędrówka nadwyrężyła jego siły. Kilku starszych uczniów dołączyło do grupy w salonie, opuszczając swoje pokoje. Nott przywitał się z Harrym skinieniem głowy. Malfoy usiadł po prawej stronie Pottera, a reszta obsiadła go niczym dzieci chcące posłuchać bajki. Nikt nic nie mówił, wszyscy czekali.

Wiecie co? To robi się trochę monotonne — odezwał się po paru takich bezgłośnych minutach Harry. — Miałem przyjść, przyszedłem.

Naprawdę masz Znak? — spytał natychmiast ktoś z zebranych.

Niestety, tak — odparł cicho po dłuższej chwili namysłu.

W końcu Draco mówił mu jakiś czas temu, że wiedzą o nim. Nie czuł się komfortowo, ale przyszedł i nie zamierza teraz uciekać.

Pokaż.

Rozpięcie koszuli nie było problemem, ale już zdjęcie jej tak.

Pomogę ci — zaproponował Malfoy, widząc jego nieefektywne starania.

Tylko bez macania — ostrzegł ironicznie Potter. — Jedna akcja na jakiś czas z tobą w roli głównej mi wystarczy.

Ślizgoni parsknęli śmiechem, szybko jednak umilkli, widząc prawe ramię Gryfona.

Jest kolorowy.

Tak.

Dlaczego?

Wszystko zależy od sumienia oraz ilości zabitych podczas rytuału.

Ilu? — Ten sam głos ciągle wypytywał.

Harry milczał. Naciągnął koszulę na ramię, chcąc nie myśleć o tamtym dniu. Z grupy wstał starszy od Harry’ego chłopak.

Czy mój ojciec jest Śmierciożercą?

Jak się nazywasz? Nie znam wszystkich osobiście. Nie zostali mi przedstawieni.

Graham Montague.

Nie kojarzę nazwiska — odparł szczerze Harry.

Pytający odetchnął z ulgą, co Gryfon skwitował chłodno.

To, że nie pamiętam lub nie słyszałem nazwiska, nie oznacza, że nim nie jest. Jeśli jest czystokrwisty, to jest duża szansa, że nim jest. Nie mam zamiaru was obrażać — dodał, widząc już początki sprzeciwów — ale żaden mugolak nie ma wstępu w kręgi Voldemorta i chyba to wiecie.

Jak to jest naprawdę? — zapytała tym razem jakaś dziewczyna.

Co dokładnie? — Czuł się trochę jak na przesłuchaniu.

Czy on rzeczywiście karze swoich zwolenników.

Harry zerknął na Malfoya, ten tylko wzruszył ramionami.

Chcemy znać twoją wersję, nie Malfoya. To, że jego ojciec jest Śmierciożercą, nie gra teraz roli — wyrwała się Milicenta.

Ją trudno było pomylić z kimś innym. Pięknem nie grzeszyła. W Malfoya jakby coś wstąpiło. Wstał szybko i podciągnął biały rękaw koszuli, ukazując swój Znak.

Nie tylko mój ojciec tam był! Też widziałem, co Czarny Pan robi!

Zrywając się z fotela potrącił Pottera, który szarpnął się z jękiem. Ból spowodował, że aż zabrakło mu powietrza. Kilka minut trwało zanim się opanował, a Draco w międzyczasie wyrzucał z siebie całą złość. Niewiara w to, co mówi, widoczna była na twarzach większości jego współdomowników. Harry zdecydował się na dosyć drastyczny pokaz.

Spokojnie, pieszczoszku. — Powiedział to cicho, ale tylko na tyle, by wszyscy usłyszeli.

Nie nazywaj mnie tak, Potter! — wrzasnął blondyn, nie odwracając się do niego, aż płonąc z wściekłości.

Harry dotknął ramienia. Krzyk Malfoya był przeraźliwy. Najbliżsi, widząc kulącego się na podłodze arystokratę, z przerażeniem odskoczyli od niego jak od trędowatego.

Kazałem ci się uciszyć — rzekł spokojnie brunet. — Posłuchasz mnie teraz?

Tak, mój panie. — Te słowa chyba jeszcze bardziej wystraszyły zebranych.

Nie mogli oderwać oczu od tej sceny, gdy Malfoy sam z siebie uklęknął przed fotelem Pottera.

Jak widzicie Draco nabył już pewne zachowania wszystkich zwolenników Voldemorta. Nie ma różnicy czy to ja, czy on wyśle karę, usłucha bez sprzeciwów.

Jak mogłeś? — wysyczał przez zęby Draco.

Chciałem im tylko zademonstrować, jak Voldemort traktuje swoje sługi.

Mój ojciec nie jest niczyim sługą! — krzyknął Goyle.

Może po pierwszym Cruciatusie nie, ale po dziesiątym albo piętnastym każdy jest jego sługą. Nawet ja — rzekł chłopak lodowato, przymykając oczy. — Każdy się złamie. Nikt nie zniesie kilku jego zachęt pod rząd. Ma ogromną cierpliwość w łamaniu opornych, a także wiedzę i moc, by się nią wspomagać. Dla niego zabicie człowieka jest jak zdmuchnięcie świeczki. Obserwuje z chorą pasją każdą kroplę utoczonej krwi, niczym opadające jesienią liście. Nie widzi różnicy w zamordowaniu szpiega, zwolennika czy niemowlęcia.

Harry mówił już spokojnym, jednostajnym głosem. Nie patrzył na nikogo, ale wiedział, że pochłaniają każde jego słowo. Cisza trwała przez moment, gdy umilkł. Draco zdążył już wstać i się uspokoić. Nie żeby pokaz mu się spodobał, ale rozumiał intencje Pottera.

Czy ktoś łaskawie wytłumaczy mi powód tego zgromadzenia starszych roczników?

Snape właśnie stanął w wejściu, zamykając je za sobą. Nie zauważył jeszcze niespotykanego zjawiska, jakim był Lew wśród Węży. Panująca nadal cisza nie była tym, czego oczekiwał po zadaniu pytania.

Czekam.

Tylko rozmawiamy, panie profesorze — rzekł w końcu Nott.

A o czym, jeśli mogę wiedzieć?

Krotki sygnał w ramieniu spowodował, że złapał się za niego. Reakcja uczniów była dla niego niezwykła. Gdy tylko chwycił się za przedramię, wszyscy spojrzeli na jeden z foteli stojący do niego tyłem.

Potter!

We własnej osobie, proszę pana — usłyszał.

Zbliżył się i warknął na niego jedwabiście wściekłym głosem:

Co miał znaczyć ten pokaz?

Właśnie tłumaczę im, czym są pieszczoszki dla Czarnego Pana. A, i zapomniał pan, że teraz jestem Snape’em.

Tak, Snape’em, który jeśli zaraz nie wróci do ambulatorium, to się wykrwawi w jaskini Węża i kto wtedy będzie winien? My.

Harry nie miał ochoty się sprzeciwiać. Ostrożnie wstał i podszedł do nauczyciela.

Proszę im powiedzieć. Panu uwierzą, bo jest pan Ślizgonem. Niech poznają prawdę.

Wyszedł w ciszy.

W pokoju wspólnym rozgorzała dyskusja. Nikt nie przejął się tym, że Mistrz Eliksirów nadal w nim jest i rozmawia cicho z Draco. Dla nich ten widok nie był niczym niezwykłym. Ich opiekun często przychodził z nimi porozmawiać. Czy to o postępach w nauce, czy o prywatnych problemach. Oczywiście, nie zniżał się do jakichś słodkich czułości. Nie, zawsze był pełen swojej mrocznej godności. Potrafił wytłumaczyć dziecku, które dopiero co tu przybyło, cel jego pobytu, tak by nie czuło się samotne i porzucone. Tak samo chłodno traktował przerażonego pierwszorocznego i rozhisteryzowaną siódmoroczną przed testami. Dobór i tonacja słów była inna, ale zawsze skuteczna. Wiedział, jak otrzymać szacunek, nie zniżając się do głaskania po główkach czy karania, choć tego ostatniego nie żałował, jeśli ktoś zasłużył lub nie, gdy był Gryfonem.

Co tu robił Potter?

Zaprosili go — odpowiedział Draco, poprawiając rękaw zasłaniający Znak.

Po co?

Chcieli się paru rzeczy dowiedzieć. Nie zdążył powiedzieć dużo, bo przyszedłeś, wuju. Pokaz chyba wywarł na nich wrażenie.

Jaki pokaz?

Użył na mnie swojego Znaku.

Pokazał Znak? Czy on do końca oszalał? Jeśli ktoś go wyda, wyląduje w Azkabanie.

Mało prawdopodobne. Po pierwsze jego Znak za bardzo się różni od naszych. Może powiedzieć, że to imitacja, by zrobić na złość Czarnemu Panu. Po drugie to Harry Potter i każdy uwierzy w jakąkolwiek bajeczkę, którą opowie.

Profesorze? — przerwał im jakiś młodszy uczeń. — Proszę nam powiedzieć coś jeszcze. Jak on to robi, że czarodzieje dołączają do niego, pomimo że on ich rani, a nawet zabija?

I adoptuj tu Gryfona — mruknął sam do siebie Snape, zaraz też zwracając się do nastolatków: — To proste. Każdy czegoś pragnie i wielu widzi w nim środek do osiągnięcia swojego celu.

A pan? Dlaczego pan do niego przystąpił, a potem zrezygnował?

Na to pytanie nie usłyszeli odpowiedzi. Wezwanie nadeszło niespodziewanie.

Zamorduję bachora! — Odwrócił się z furkotem czarnej szaty i opuścił pokój wspólny wraz z Draco.

Nie musiał długo szukać swej ofiary. Chłopak leżał na schodach pierwszego piętra. Kurczowo trzymał się za brzuch, a spomiędzy jego palców powoli płynęła krew.

Z tobą gorzej niż z niemowlakiem — zakpił Draco, lekko blady, jak widać sam już czuł efekty.

Przepraszam — szepnął Harry. — Potknąłem się i chyba rana się otworzyła.

Snape z groźną miną lewitował go na noszach do szpitala.

Osobiście nałożę blokadę na drzwi, żebyś nie mógł opuścić sali bez zezwolenia.

W ten sposób dostał swoje pierwsze uziemienie od opiekuna. Miał tylko nadzieję, że rozmowa ze Ślizgonami, choć krótka, dała im do myślenia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mroczny Znak 2 1
Mroczny Znak 4 3
Mroczny Znak 9 3 ostatnia część
Mroczny Znak 8 3
Mroczny Znak 8 1
Mroczny Znak 8.2, Harry Potter, [Z] Mroczny Znak
Mroczny Znak 2 3
Mroczny Znak 3 2
Mroczny Znak 2 2
Mroczny Znak 3 1
Mroczny Znak do 2 3
Mroczny Znak 4 1
Mroczny Znak 1 3
Mroczny Znak 6 3
Mroczny Znak 7 3
Mroczny Znak 5 1
Mroczny Znak 5 3
Mroczny Znak 6 1
Mroczny Znak do 7