2.3
— On o tym wiedział! To jasne jak słońce! — Zdenerwowany głos Severusa docierał do wrażliwych teraz uszu Gryfona.
Lucjusz i Severus stali bokiem do leżacego Pottera i ten mógł spokojnie przyglądać się im spod przymkiętych lekko powiek.
— Severusie, skąd mógł wiedzieć? Sam przecież mówiłeś, że nie opuścił zamku przez ostatni tydzień. Czarny Pan też nie organizował żadnego spotkania.
— Wiem, że wiedział! Nie chciał zabrać ani mnie, ani Draco.
Snape był wyraźnie zły.
— Może dobrze, że cię nie zabrał. To, co zrobił z tymi mugolami... Nie twierdzę, że jestem bez winy i nigdy nikogo nie zabiłem, ale to... to była masakra.
Harry patrzył na tę dwójkę bez słowa. Bladość na twarzy Malfoya mówiła wystarczająco dużo. Nawet wieloletni Śmierciożerca był wstrząśnięty, a on wcale się temu nie dziwił.
Jęknął, chcąc usiąść, zwracając tym ich uwagę.
— Potter! Co to miało znaczyć? — zagrzmiał Mistrz Eliksirów, podchodząc do niego. — Dlaczego nikogo nie poinformowałeś o zamiarze opuszczenia zamku?
— Ciszej — szepnął Harry, łapiąc się za czoło. — Głowa mi pęka.
— Wypij to!
Na jego kolanach wylądowała fiolka błękitnej mikstury. Po tylu wizytach w ambulatorium nie musiał pytać co to. Wypił bez sprzeciwów, wzdychając z ulgą za jej szybkie działanie.
— Panie Potter — odezwał się Lucjusz, stając koło jego łóżka. — Chciałem podziękować.
— Proszę bardzo. Pański syn nie dałby mi spokoju, gdybym tego nie zrobił. Proszę jednak go trochę utemperować, mam ważniejsze problemy niż jego humorki. Inaczej ja się nim zajmę.
— Nie musi pan grozić, panie Potter. Proszę być pewnym, że porozmawiam z nim — zapewnił mężczyzna. — Czy mogę wiedzieć, skąd...
— Sam mi powiedział, że i tak pana ukarze. I wcale nie grożę, po prostu ciągle jestem jeszcze nastawiony na tę druga opcję. Nie mogę mu pokazać, że się go boję. Co ze mnie byłby za Gryfon? – rzucił chłodno i sarkastycznie. Czyżby zaczynał zmieniać się w Snape'a?
— Od kiedy wiedziałeś? — Snape miał swoje podejrzenia, a chłopak tylko je potwierdził.
— Od zeszłej soboty. Jakoś tak.
— Mam jedno bardzo ważne pytanie. Jak kontaktujesz się z Czarnym Panem?
Chłopka zbladł. Dotąd to była jego tajemnica. Czy miał się nią podzielić? Nie miał za bardzo ochoty. Jeszcze nie teraz.
— Czy ma to coś wspólnego z tym atakiem w moim salonie? — wtrącił się Lucjusz.
— To była kara za Draco. Teraz pewnie też jeszcze nie skończył.
— Kazał cię uprzedzić, że chce zobaczyć twoją skruchę.
Chłopak zaklął. Tylko lodowaty wzrok profesora był naganą za słownictwo.
— To będzie cud, jeśli dożyję końca roku — mruknął, poprawiając okulary.
Nagle dotarło do jego umysłu, jaki jest dzień.
— Uczta! Czy już się zaczęła? — Zapytał przestraszony.
Przyjaciele pewnie by się o niego martwili, gdyby się na niej nie pokazał.
— Jeszcze nie, ale już wkrótce. Zdążysz się ogarnąć, Potter.
Wstał zbyt szybko i gdyby nie ramię Lucjusza, upadłby, choć mimo interwencji efekt końcowy był taki sam. Jęk chłopca i odepchnięcie mężczyzny spowodowało, że Harry wylądował na tyłku, uderzając głową o ramę łóżka. Chyba cała galaktyka mignęła mu przed oczami. Poczuł smak krwi w ustach i zdał sobie sprawę, że ugryzł się w język. Kilka ran ciętych już pojawiło się na jego ciele.
— Przepraszam, panie Potter. Zapomniałem.
Snape przelewitował chłopaka z powrotem na łóżko.
— Gdy jesteś nieprzytomny, nie ma takich rewelacji. Pomfrey opatrzyła cię wcześniej i nie bolało jej to w ogóle, a u ciebie nie wystąpiły reakcje na dotyk.
— Przynajmniej będzie szansa, że uda się mnie wyleczyć, gdy będę w bardzo kiepskim stanie — odparł sarkastycznie Harry, wypijając kolejne mikstury podawane przez Mistrza Eliksirów na tacy.
— Chciałem raczej zainsynuować, że to ty powodujesz oba efekty. I ból, i zranienia.
— Ja? Po co miałbym to robić? — wręcz zapiszczał chłopak, sam się dziwiąc nagłej zmianie swojej tonacji.
— Nie wiem, to ty znasz odpowiedź.
— Wybaczcie mi, ale chciałbym złapać Draco przed ucztą — wtrącił Lucjusz, żegnając się i wychodząc.
— Ja też już muszę iść. Nie spóźnij się, choć wiem, że lubisz wielkie wejścia — rzucił Snape odwracając się i kierując za Malfoyem.
— Nie spóźnię się — obiecał Potter.
I dotrzymał słowa, prawie. Wszedł do Wielkiej Sali kilka minut przed pierwszorocznymi. Na chwilę ucichło, ale trwało to bardzo krótko. Odetchnął z ulgą. Usiadł na swoim miejscu, ciesząc się, że Ron i Hermiona jeszcze nie zajęli miejsc, rozmawiając z przyjaciółmi. Musiał ich uprzedzić, żeby go nie dotykali.
— Harry!
Na planach się skończyło, gdy ramiona dziewczyny objęły go i uściskały. Klepnięcie Rona prawie wytrząsnęło mu płuca, ale nic poza tym. Żadnego bólu. Popatrzył na nich nieprzytomnie.
— Co jest, stary! W końcu przypomniałeś sobie o nas? Całe wakacje cisza, a potem ta afera. Mam nadzieję usłyszeć szczegóły twojej wielkiej ucieczki.
Odetchnął z ulgą. Nic nie wiedzieli. Zakładał, że to Dumbledore wszystkim odpowiednio się zajął. Kolejna ucieczka Złotego Chłopca z rąk Voldemorta.
— Musiałeś przeżyć straszne chwile. Minęło tyle czasu, a ty nadal nie wyglądasz za dobrze. Byłeś u pani Pomfrey? Może da ci jakiś eliksir na wzmocnienie?
— Nic mi nie jest, Hermiono. Jak trochę się uspokoi, wszystko wam opowiem. — A nachylając się nad jej uchem, dodał: — Choć to, co usłyszysz może cię przerazić, nadal jestem Harrym.
— Oczywiście, że to ty. Nie może być tak źle, prawda?
Nie otrzymała jednak odpowiedzi, bo weszli prowadzeni przez McGonagall pierwszoroczni. Teraz dopiero Harry miał czas się rozejrzeć. Kilku Ślizgonów patrzyło na niego dziwnie, jakby z uciechą. Malfoy też, lecz on, w przeciwieństwie do tamtych, miał wzrok jakby zamyślony. Czyżby już coś planował?
Harry natomiast rozmyślał, dlaczego dwójka przyjaciół nie powoduje u niego ran, a u siebie spazmów bólu. Czyżby Snape miał rację? Gdy Neville musnął jego ramię, odskoczył tak szybko, jakby się poparzył. Chłopak spojrzał na Harry'ego pytająco.
— Przepraszam, Neville, lepiej mnie nie dotykać. — Zakrył małą ranę na dłoni rękawem szaty.
Przydział skończył się szybko i nadeszła pora na przemowę dyrektora. Początek niewiele się różnił od poprzednich: powitanie, ostrzeżenia, zakazy i tym podobne.
— A na koniec chciałem prosić w imieniu Harry'ego Pottera o unikanie z nim kontaktu. — Chłopak uniósł głowę zdziwiony. — Podczas letniego zdarzenia został potraktowany nieznaną klątwą, która powoduje ból u osoby, która go dotknie, a samemu panu Potterowi robi o wiele większą krzywdę. Proszę nie sprawdzać specjalnie czy to prawda, każdy taki czyn będzie traktowany jako atak na ucznia i odpowiednio karany, nawet wydaleniem.
Podziękował jeszcze za uwagę i stoły zapełniły się jedzeniem.
— Harry, o czym mówił Dumbledore? Przecież dotykałam cię przed chwilą i nic nie czułam.
— Ty i Ron chyba jesteście wyjątkiem. Nie wiem dlaczego. Za pierwszym razem omal nie zginąłem — wytłumaczył szeptem.
— Powinieneś uważać. Ślizgoni będą chcieli to wykorzystać, skoro ty masz gorzej — rzucił Ron, zapychając się kolacją, jak zwykle niespecjalnie przejęty kolejną rewelacją, mając w perspektywie góry jedzenia.
W końcu mając za przyjaciela Złotego Chłopca, Wybrańca czy jak kto tam woli po prostu Harry'ego Pottera, do niektórych rzeczy trzeba przejść do porządku dziennego.
— W tej chwili to raczej mój najmniejszy problem. Poza tym przypuszczam, że nie będą ryzykować mojego gniewu, zemsty, odwetu, czy jak tam zwał.
— Harry, zaczynasz brzmieć coraz bardziej tajemniczo — zauważyła Hermiona.
Westchnął. Już wiedział, jak czuł się Snape.
— Opowiem wam. Obiecuję, że wam opowiem, choćbym miał potem tego żałować. Nie wszystko, ale sporo.
— Żałować? Dlaczego miałbyś żałować? — dopytywała przyjaciółka.
— Bo możecie się ode mnie odwrócić — szepnął.
— No, co ty? Przecież jesteśmy przyjaciółmi! — wyrwał się Ron.
— Dlaczego Snape i Malfoy ciągle się na ciebie gapią? — spytała nagle Hermiona, zwracając uwagę obu swoich przyjaciół. — Robią to od kiedy tylko weszłeś.
— To jedna z moich tajemnic, o których się dowiecie.
Uczta powoli dobiegała końca i uczniowie zaczęli się rozchodzić do dormitoriów. Harry czekał, aż się trochę rozluźni. Nie chciał przypadkowo na kogoś wpaść. I bez tego był w centrum uwagi.
— Potter.
Zamrugał, widząc stojącego przy stole Gryffindoru Malfoya ze swoimi gorylami.
— Malfoy.
Zapadła niezręczna cisza. Ron, o dziwo, nie odzywał się, jakby tylko czekając na zaczepkę.
— Chciałem podziękować, myślę że wiesz za co — rzekł Draco dosyć normalnym głosem.
— Domyślam się, że za ojca — odparł tak samo spokojnie Harry.
— Może nie zrozumiesz, ale naprawdę znienawidziłbym cię jeszcze bardziej, gdybyś nie spróbował.
— To też wiem, chociaż nie był to mój główny motyw.
— Nie? — zdziwił się.
— Nie, nie był. Mam zamiar zrobić to, o czym ostatnio rozmawialiśmy. Może mi się nie uda, ale będę mieć po swojej stronie jak największą ich liczbę.
— Zwariowałeś? — krzyknął ostro Malfoy, zwracając uwagę wychodzących nauczycieli.
— Coś się stało, panie Potter? — McGonagall już do nich podchodziła.
— Nie, proszę pani. Malfoy już szedł do siebie.
Kiwnął głową na blondyna, żeby się ruszył.
— Nie będziesz mi rozkazywał, Potter! — warknął Draco i zaraz lekko pobladł, przypominając sobie podobną sytuację sprzed tygodnia.
— Zawsze mogę spróbować, nieprawdaż? Idź, bo obie nasze obstawy zaraz dostaną zawału — zaśmiał się słabo Harry, widząc głupawe miny Crabbe'a i Goyle'a oraz już nabierającą oddech na spory ciąg pytań Hermionę.
— Spokojnie. Dowiesz się — rzucił do niej krótko i ruszył za Malfoyem do wyjścia.
Przyjaciele szybko się opamiętali i dogonili go przy drzwiach, stając po obu jego bokach.
— Tak dla bezpieczeństwa, stary.
— Czyjego?
— Myślę, że wszystkich — rzuciła wesoło Granger.
Harry posmutniał, ale szybko się otrząsnął.
— Potter! — Kolejny głos wywołał go na korytarzu.
Jeszcze tego mu brakowało.
— Tak, profesorze? — Odwrócił się do Mistrza Eliksirów.
Czarne szaty mężczyzny chyba miały wpleciony jakiś czar mroku, bo wkoło nagle zrobiło się jakby ciemniej.
— Jutro po śniadaniu masz wizytę u dyrektora.
— Nie wystarczy raport Malfoya? — Starał się odłożyć spotkanie na jak najdalszy termin.
— Potter! — warknął Snape, podchodząc krok bliżej, a Harry automatycznie się cofnął. — To jest polecenie, nie prośba.
— Dobrze, proszę pana. Będę — obiecał ze skruchą.
Snape ruszył w swoją stronę.
— Czy możemy iść do Pokoju Życzeń? Hermiona zaraz wybuchnie od ilości pytań kłębiących się w jej głowie — powiedział Ron, gdy światło odzyskało panowanie nad korytarzem.
— Chyba tak — odparł powoli Harry, zastanawiając się, czy na pewno dobrze robi.
Najbardziej nabuzowana Hermiona prawie przeleciała przez korytarze, a trzykrotne przejście w oczekiwaniu na drzwi trwało dosłownie sekundy. Komnata wyglądała dokładnie jak kopia pokoju wspólnego. Dziewczyna rozsiadła się przed kominkiem, nie spuszczając wzroku z Harry'ego. Ron usiadł koło niej i też spojrzał na przyjaciela wyczekująco.
Harry nie siadał. Chyba za bardzo bał się ich reakcji.
— No, wal, stary! — ponaglił Ron.
Zamiast mówić, chłopak zaczął się rozbierać. Odłożył szatę i zaczął rozpinać koszulę.
— Harry? — Hermiona zarumieniła się jak piwonia.
— Merlinie! Dziewczyny! — parsknął Ron, a Harry zatrzymał się w pół ruchu opuszczając ręce. — Pewnie chce nam pokazać blizny, żeby potem nie było, że nas zaskoczy. Nie wiem, o czym ty myślisz?
— O czymś znacznie gorszym niż blizny, Ron — szepnęła Hermiona, widząc zsuwający się jeden rękaw koszuli.
Ron zbladł, łapiąc powietrze haustami. W końcu nie wytrzymał i zemdlał. Hermiona przyjęła to lepiej. Była blada, ale jakoś się trzymała. Położyli Weasleya na sofie, sami zajmując fotele. Czekali w ciszy. Harry zapiął na powrót koszulę. Po dziesięciu minutach Ron ocknął się, ale widząc Harry'ego, znów zbladł.
— Oddychaj powoli, Ron. — Dziewczyna chwyciła go za dłoń i uścisnęła.
Bladość przeszła w rumieniec, a to spowodowało, że chłopak trochę się uspokoił.
— Opowiadaj, Harry — poprosiła Hermiona. — Co zdarzyło się naprawdę?
— Jak sami widzieliście, jestem Śmierciożercą. Nie biorę udziału w akcjach, ale tak, zabijam.
Hermiona zachłysnęła się powietrzem, zasłaniając dłonią usta. Ron zerwał się z sofy i zaczął chodzić po komnacie.
— Jak? — spytał krótko, zatrzymując się nagle.
— Co „jak"? Jak dostałem Znak? Jak zabijam?
— Po kolei. Jak otrzymałeś to paskudztwo? — Barwa głosu była nie podobna do tego używanego zwykle przez chłopaka.
— Zabiłem dwadzieścia siedem osób, dlatego jest kolorowy. Snape mówił coś o sumieniu.
Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach.
— Jak? — dopytywał się dalej Weasley chłodno.
— Wężomową. Skazuję ich na śmierć i oni umierają. Podejrzewam, że Voldemort wplata w nich najpierw jakiś czar. Jeszcze nie próbowałem robić tego inaczej i nie mam takiego zamiaru.
— Dlaczego? Dlaczego przyjąłeś Znak? — szepnęła Granger, podnosząc zapłakaną twarz. — Przecież on zamordował twoich rodziców, Cedrika.
— Żeby ratować.
— Ty to nazywasz ratowaniem? Zabiłeś dwadzieścia siedem osób.
— Teraz będzie już koło pięćdziesięciu — zauważył sucho Harry.
Hermiona odsunęła się na drugi koniec sofy. Harry wcale jej się nie dziwił, sam by tak zrobił. Opuścił głowę i patrzył na swoje dłonie. Ręce, na których nie widać było krwi, a które jednak były nią splamione.
— O co chodzi z Malfoyem? — zapytał Ron, stając za plecami dziewczyny i kładąc dłonie na jej ramionach.
— Należy do mnie. Uratowałem go z rąk Voldemorta, gdy ten chciał go zabić.
— Malfoya! Ratowałeś Malfoya, a nie kogoś z tych ludzi? I on ci na to pozwolił?
— Taką mamy umowę. Mogę darować życie pięciu osobom tygodniowo. Reszta musi umrzeć.
— To było ponad trzy tygodnie temu, jak cię porwał. Co się wtedy stało? Dlaczego wyszedłeś z domu?
— Bariera ochronna już nie działa. Voldemort po prostu stał sobie przed domem — odpowiadał cierpliwie, choć już czuł jak to się skończy.
— A ty po prostu wyszedłeś z nim pogadać? Dlaczego on cię zwyczajnie nie zabił? Zawsze tego chciał.
Harry spojrzał na nich, nic nie rozumiejąc.
— To wy nie wiecie?
— O czym?
— O Snape'ie.
— A co Snape ma z tym wspólnego?
— Dobiłem targu z Voldemortem. Och, przestań, Ron, to tylko imię — rzucił widząc wzdrygnięcie. — Wymieniłem siebie na Snape'a. On był szpiegiem Dumbledore'a w szeregach Śmierciożerców, ale został odkryty. Do dziś nie wiem jak Voldemort to odkrył.
— Snape jest po naszej stronie?
— Teraz bardziej po mojej. Należy do mnie.
— O co chodzi z tym należeniem? — Ciekawość Granger była większa od strachu.
— Śmierciożerca, którego uratuję, zostaje ze mną powiązany. Magicznie. Reaguje nawet na mój Znak.
Hermiona odetchnęła głęboko i podeszła do fotela Harry'ego. Uklęknęła przed nim, przytulając go mocno.
— Przepraszam, Harry. Przepraszam, że w ciebie zwątpiłam. Wiem, że musiałeś to zrobić.
Harry również ją przytulił, chłonąc ludzki dotyk, którego był pozbawiony przez ostatnie tygodnie.
— Rozumiem cię, Hermiono. Sam się siebie brzydzę.
— Nie powinieneś. Starasz się ratować tylu, ilu zdołasz. To cały ty.
— A reszta ginie. Zabita przeze mnie.
— Nie z twojej winy. To wina Voldemorta. Nie patrz tak na mnie, Ron. Harry ma rację, to tylko imię.
Harry opadł na oparcie fotela, przymykając oczy. Myślał, że będzie gorzej.
— Ron, dlaczego nie podejdziesz?
Harry, słysząc pytanie Hermiony, natychmiast otworzył oczy. Weasley nadal stał w oddaleniu.
— Jesteś Śmierciożercą? — zapytał chłodno.
— Tak. — Skurcz szarpnął sercem Harry'ego.
— Zabijasz?
— Tak.
— Bawi cię to?
To pytanie coś w nim złamało.
— No, pewnie! O niczym innym całe życie nie marzyłem, jak tylko patrzeć, jak strumienie krwi ofiar zalewają podłogę u mych stóp, debilu! — W końcu nie wytrzymał.
Wiedział, że Ron ma czasami opóźniony zapłon intelektu, ale tym razem chłopak przedobrzył. Harry wyszedł z Pokoju Życzeń, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zbroja w pobliżu zadrżała. Na razie miał dość, musiał odpocząć. Wrażeń na dziś miał wystarczającą ilość. Prawie przebiegł przez Wieżę, lawirując pomiędzy domownikami. Neville już był w pokoju, rozpakowując się.
— Cześć, Harry. Jak tam?
— Ron jest... — nie dokończył, ale Longbottom chyba się domyślił, o co mu chodzi.
— Zdarza mu się, ale to nadal twój przyjaciel.
— To się jeszcze okaże — mruknął Harry, siadając na brzegu swego łóżka i obejmując kolana.
— O co tym razem poszło? Nawet rok szkolny się dobrze nie zaczął, a wy już zdążyliście się pokłócić? Pobijacie jakiś rekord? Co roku się kłócicie i potem godzicie. W zeszłym to chociaż poczekaliście tydzień czy dwa.
— Może faktycznie wprowadziliśmy jakiś rytuał — zaśmiał się gorzko brunet. — Wszystko się wkrótce wyjaśni.
Po tych słowach schował się za kotarami i po chwili już spał.