Mroczny Znak 2 2

Rozdział 2.2



Spokojną już konwersację na banalne tematy przerwał dobiegający z salonu krzyk.

Co on tam robi?

Snape zerwał się pierwszy, dopadając drzwi. Biblioteka znajdowała się dokładnie naprzeciwko. Jednym szarpnięciem otworzył i te drzwi z różdżką gotową do ataku.

W pomieszczeniu nie było nikogo poza Potterem.

Potterem, zwijającym się z bólu na podłodze pod parapetem okiennym, z którego musiał spaść. Kurczowo ściskając lewą dłonią nogawkę spodni, drugą rękę przyciskał do piersi.

Potter, co się dzieje?

Do chłopaka nic nie docierało. Zamknął się w swym bólu. Po dłużących się strasznie minutach atak ustał i chłopak opadł nieprzytomny na dywan. Nie chcąc go dotykać, Snape przelewitował go na sofę i rzucił zaklęcie diagnozujące.

Dziwne — szepnął.

Co?

Ma efekty pocruciatusowe. Przecież nikogo tu nie było oprócz nas.

A Czarny Pan? Może nas karać przez Znak, tak jak Potter zrobił to wcześniej z wami. Może to on?

Ale za co? Przecież rano był zadowolony.

Chłopak oprzytomniał, otwierając oczy i rozglądając się dookoła. Zatrzymał wzrok na Lucjuszu, mrużąc oczy. Usiadł, nadal tuląc rękę do piersi, ale nie dotykając jej drugą.

Jakieś wyjaśnienia, Potter? Czy to Czarny Pan? Czyżbyś mu czymś podpadł?

Nastolatek zaśmiał się gorzko.

A czy jemu kiedykolwiek coś się podobało? Poza mordowaniem i sprowadzaniem cierpienia na innych?

Zaczyna ci odbijać — zauważył cierpko Draco. — Ledwo tydzień i co? Już? Masz dosyć?

Potter zerwał się z sofy i stanął przed Malfoyem. Stał tak i patrzył chwilę, chyba starając się uspokoić. W końcu odezwał się cicho:

Uważaj, żebym nie zmienił zdania. Zawsze mogę oddać zaklęcie komuś innemu, a wtedy Malfoyów będzie o jednego mniej. — Jakby od niechcenia przesunął dłonią po rękawie koszuli, nie dotykając jednak Znaku. Blondyn spiął się w oczekiwaniu. — Nie bój się. Nie mam zamiaru karać profesora za twoją tępotę, Malfoy. — Zatoczył się nagle, przytrzymując najbliższego mebla. — Mam dość na dziś, chciałbym wrócić. Pan pewnie musi złożyć raport dyrektorowi — rzucił w stronę Severusa i jeszcze raz zerknął na Lucjusza.

Narcyza podniosła z szafki misę z proszkiem Fiuu i czekała przy kominku. Ogień miło płonął i Harry zapatrzył się w niego na chwilę zanim wywołał połączenie ze szkołą.


**


Mężczyzna obserwował chłopaka bardzo uważnie. Przez ostatnie sześć dni Potter chodził przygaszony i ciągle zamyślony. Nie wiedział dlaczego, choć wizyta u Czarnego Pana mogła być wyjaśnieniem. No i jeszcze początek roku szkolnego. Zaczynał się w ten sam dzień co zaplanowana wizyta. Czyli jutro.

Po piątkowej kolacji zatrzymał go na korytarzu.

Potter!

Tak, proszę pana? — Chłopak stanął przy schodach, ściskając dłonią barierkę.

Którego z nas masz zamiar zabrać? Któż otrzyma ten zaszczyt?

Nikogo. Pójdę sam — odrzekł i zaczął iść po schodach.

Czekaj! Jak to nikogo? Potter!

Chłopak zatrzymał się kilka stopni wyżej. Nie odwracając się, rzekł:

Ten jeden raz nie chcę mieć żadnego z was koło siebie.

Snape spiął się. Jego szpiegowski instynkt zaczął krzyczeć.

Ty coś wiesz. Domyślasz się, co będzie na spotkaniu. Albo kto?

Drżenie chłopaka powiedziało mu, że trafił w sedno.

Kto to? Któryś z uczniów? Jakoś ci przekazał, kogo złapał? Jak? Sową?

Nastolatek jakby go nie słyszał, na powrót zaczął wspinać się na górę.

Potter! — krzyknął za nim profesor, ale bez efektu.

Coś się stało, Severusie? — Dumbledore podszedł do niego powoli.

Bachor chce iść sam i nie chce powiedzieć dlaczego — warknął.

Dyrektor spojrzał ze smutkiem za oddalającym się chłopcem.

Choć tego wcale nie chciał, teraz to on stał się naszym szpiegiem. I to on decyduje, co robić.

Czy ty siebie słyszysz, Dumbledore? To jeszcze dziecko!

Martwisz się o niego?

Albusie! — ostrzegł go Snape.

Dumbledore napinał strunę coraz mocniej. Kiedyś ona pęknie i dyrektor gorzko tego pożałuje.

Och, Severusie. Gdybym był jednym z twoich uczniów, może bym się przeraził. Wiem, że martwisz się o chłopca. Przyznaj się do tego, a będzie ci łatwiej.

Severus sapnął rozdrażniony i z łopotem szat skierował się do swoich komnat. Miał czas do rana. Jeśli będzie tak jak poprzednio, to Potter ruszy po śniadaniu. Zastanawiał się, skąd chłopak wie, kiedy ma iść. Czy jego Znak nie powinien odzywać się w tym samym czasie? Chociaż Czarny Pan potrafił sygnalizować pojedynczym osobom chęć, łaskawą, spotkania. I jeszcze ta sprawa z niechęcią zabrania któregoś ze swoich „pieszczoszków”.

Wzdrygnął się na to określenie. Jakby był zwierzęciem, a nie człowiekiem. Rano musi dorwać młodego i wręcz nakazać mu zabranie go ze sobą. Plan był niezły. Prawie doskonały, biorąc pod uwagę charakter mężczyzny i lęk, jaki wzbudzał.

Nie wziął jednak pod uwagę jednego bardzo ważnego czynnika.

Fortuny.

Wezwanie Pottera nadeszło godzinę po kolacji, gdy niczego nieświadomy mężczyzna popijał bursztynowy płyn o bardzo wysokiej zawartości procentów.

Harry nie kłopotał się skradaniem, Filch nie patrolował jeszcze korytarzy. Zacznie dopiero od następnego wieczoru, gdy uczniowie wrócą i zapełnią puste do tej pory mury.

Chłopak wszedł, trochę sztywno, do kryjówki Mrocznego Czarodzieja.

Mugole już byli ustawieni szeregiem pod jedną ze ścian. Voldemort krążył przed nimi niczym sęp, co pewien czas dotykając któregoś, niby przypadkiem czy z ciekawości.

On sam już wiedział, co to oznacza.

Zaklęcie Śmierci gorsze od Avady, której można się chociaż spodziewać.

Stanął na swoim miejscu, nie patrząc nikomu w oczy. Czuł pod skórą, że śmierciożercy obserwują go w ciszy. Tu się nie szeptało. Przynajmniej nie za często.

Lord skończył przegląd i usiadł na tronie, milcząco wskazując Potterowi zgromadzonych.

Harry potarł palcami wnętrze dłoni, nadal wyczuwając zgrubienie, którego tak naprawdę tam nie było. Uniósł wysoko głowę i podszedł do mugoli, którzy zerkali na niego z lękiem. Wielu było poranionych – znak, że ktoś wcześniej już się nimi zajął. Nie odzywali się, jakby byli potraktowani zaklęciem, chłopak domyślał się, że pewnie właśnie tak było.

Voldemort lubił ciszę. Czasami.

Choć preferował krzyki, najlepiej te wyrażające cierpienie. I, jeszcze lepiej, spowodowane przez niego.

Lucjuszu, podejdź. — Przywódca skierował swoją uwagę na zbliżającego się sługę.

Mój Panie. — Według Harry’ego ukłon był trochę za głęboki, by uznać go za szczery.

Rób swoje, Harry Potterze. Potem możesz odejść.

Syczenie Lorda nie zwracało już uwagi śmierciożerców przyzwyczajonych do jego rozmów z Nagini.

Chłopak odwrócił się do ludzi. Z dwudziestu wybrać tylko kilku. Nawet dorosły miałby problem, a on był nadal dzieckiem – nastolatkiem ze sporym problemem stojącym za jego plecami.

Dziś darował mu chociaż dzieci. Byli wyłącznie dorośli. I nie wiedzieli, kim on dla nich jest. Nie wiedzieli, że stoi przed nimi Anioł Śmierci, Egzekutor, Kat.

Tym razem ukrył serce głęboko, na wierzch wydobywając rozum. Omijał starszych, wiedząc, że przeżyli już swoje. W ciągu pięciu minut wybrał i odesłał kilka osób. Młodych i z ogromnym pragnieniem życia.

Krzyki Malfoya docierały do niego z większym lub mniejszym natężeniem. Nie mogąc ukarać Draco, Voldemort dorwał jego ojca.

Nagini z krwiożerczą żądzą obserwowała wszystko spod tronu, czekając na jakiś kąsek.

Harry wrócił na swoje miejsce, przygotowując się na to, co miało teraz nastąpić.

Gotowe — rzucił niby od niechcenia, walcząc, by głos mu nie zadrżał.

Zaczynał coraz lepiej rozumieć Snape’a i jego zachowanie. Musiał odreagowywać.

Bardzo dobrze. — Voldemort nawet na niego nie spojrzał, chłonąc wzrokiem krew spływającą z ran Lucjusza. — Wiesz, co masz robić.

Tak, wiem. — Ostatni raz spojrzał na zebrane ofiary. — Zostajecie skazani na śmierć — zasyczał.

I ludzie zaczęli umierać. Chłopak zamknął oczy, nie chcąc po raz kolejny patrzeć na ten koszmar. Czuł, że zabija ich jego magia, choć nie wiedział jak. Widział już, co ona robi z ofiarami, ale nie domyślał się nawet dlaczego. On tylko mówił w wężomowie. Oni natomiast rozpadali się, nadal żyjąc. Krew była wszędzie. Wąskimi strumykami zalewała podłogę.

Krąg poruszył się niczym łan zboża na wietrze. Tak samo szybko zatrzymał się, kiedy dotarł do niego kolejny krzyk jednego z nich.

Masz zamiar go zabić, prawda? Za to, że zabrałem ci Draco.

Zbliżył się kilka kroków, omijając krew.

Wykorzystałeś już swój limit. Odejdź. On należy do mnie — zasyczał wściekle Voldemort, niczym kobra gotowa do ataku. — Może dotrwa do następnej twojej wizyty, to go uratujesz.

Mam inne plany, Mój Panie. — Zwrot zabrzmiał zbyt ironicznie, ale Harry tego właśnie chciał.

Przygotował się na to. Pochylił się szybko nad leżącym we własnej krwi mężczyzną i dotknął go.

Zabłysło.

Zgasło.

A Voldemort się wkur... Można by napisać trochę delikatniej, ale nie oddałoby to sytuacji. Teraz krzyki Harry’ego dołączyły do słabych już jęków Lucjusza.

Może nie mogę cię zabić, ale nadal mogę cię ukarać.

Złość Voldemorta trwała bardzo długo. Malfoy już dawno leżał pod ścianą zapomniany, gdy Mroczny Lord dalej zajmował się Potterem. Pozostali śmierciożercy zostali odesłani przed świtem. Voldemort, dysząc ze zmęczenia, ostatnim kopnięciem posłał nieprzytomnego chłopaka w stronę Lucjusza.

Zabierz go stąd. Uprzedź, że następnym razem chcę zobaczyć skruchę za ten czyn.

I opuścił salę, uśmiechając się zimno, choć nikt nie mógł tego zobaczyć.

Malfoy, odzyskawszy trochę sił, przelewitował chłopca na zewnątrz i deportował się z nim pod bramy Hogwartu. Ostatkiem magii wysłał patronusa z wiadomością dla Severusa i upadł nieprzytomny obok swego wybawcy.

Bo to, że piętnastolatek go uratował, w końcu do niego dotarło.


**


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mroczny Znak 2 1
Mroczny Znak 4 3
Mroczny Znak 9 3 ostatnia część
Mroczny Znak 8 3
Mroczny Znak 8 1
Mroczny Znak 8.2, Harry Potter, [Z] Mroczny Znak
Mroczny Znak 2 3
Mroczny Znak 3 2
Mroczny Znak 6 2
Mroczny Znak 3 1
Mroczny Znak do 2 3
Mroczny Znak 4 1
Mroczny Znak 1 3
Mroczny Znak 6 3
Mroczny Znak 7 3
Mroczny Znak 5 1
Mroczny Znak 5 3
Mroczny Znak 6 1
Mroczny Znak do 7