8aumVi o popkulturze
ogromniezatwardziały opór”. Robotnicy postępowali taU, jakby ich potrzeby’były stałe i nie poddawały się zmianom; jakby potrzeby, oprócz naxbyt oczywistej dolnej granicy „minimum niezbędnego do jżyjbia”, miały także jakiś górny pułap. „Szczęście" oznaczało sprostanie znanym im standardom, tym, do których przywykli i które Uznawali żą normalne i przyzwoite. Dlaczego mieliby się wysilać i ciężej pracować,-skoro już mieli „wszystko, czego im było trzeba”?
O przemianach pracy
patrz też 10,46
'Spełnianie standardów obyczajowych określało „doskonałość”, do której dtyżył „tradycyjny pracownik”, toteż mógłby on powtórzyć za Albertyn, że „doskonałość to stan, w którym wszelka zmiana może być tylko zmianą na gorsze". Ale przecież nic tego oczekiwała logika przedsiębiorczości i konkurencji rynkowej: zdolność produkcyjna każdej instalacji przemysłowej musiała być w pełni wykorzystana, a jej niewykorzystanie było niewybaczalnym marnotrawstwem. Proces pracy musiał podlegać regulacjom wynikającym ze zdolności produkcyjnych i technicznych możliwości, a to wykraczało poza ukształtowane zgodnie z tradycją, a więc ograniczone, motywacje; ażeby sprostać możliwościom samonapędzającej się i samowzniac-niającej technologii produkcji, pracę należało „wykonywać tak, jakby była absolutnym celem samym w sobie, powołaniem”.
Możemy powiedzieć, że „najważniejszym oponentem”, z jakim przyszło walczyć współczesnemu kapitalizmowi, jest „tradycyjny konsument”: osobnik postępujący tak, jakby dobra oferowane na rynku spełniały to, co głoszą: jakby zaspokajały potrzeby. „Najważniejszym oponentem" rynku konsumenta jest osobnik podpadający pod tradycyjną definicję potrzeb konsumpcyjnych - laki, który doświadcza „potrzeby” jako stanu nieprzyjemnego napięcia, a szczęście utożsamia z jego usunięciem, z przywróceniem równowagi, powrotem do stanu równowagi i spokoju, jaki się osiąga, gdy otrzymujemy to, co było niezbędne do zaspokojenia potrzeb. „Wrogiem publicznym numer jeden” rynku konsumenta jest osobnik, dla którego konsumpcja nie jest „absolutnym celem samym w sobie", nie
W naszych czasac h, gdy „najważniejszym oponentem" jest tradycyjny konsument, przychodzi kolej na to, by konsumpcja przybrała charakter aktywności „autotelicznej”, będącej „celem dla siebie”, która siebie podtrzymuje i wzmaga, i wyłącznie sobie służy.
jest „powołaniem" ( )si>l>nik, dla którego metą wyście,u do N/ez.ęśi ia jest stan, w którym „posiadam wszystko, czego potrzebuję i jestem w stanic zatrzymać ten młyn i zabrać wszystkie swoje zabawki”.
Gdy „najważniejszym oponentem kapitalizmu” był tradycyjny robotnik, zadanie polegało na tym, by pracę przekształcić w działalność „autoteliczną”, tak, by stała się „celem samym w sobie” - taką działalność, w której chodzi wyłącznie o jej podtrzymywanie i intensyfikowanie, i która niczemu innemu, poza sobą, nie służy. Oczywiście robotnicy także musieli konsumować, żeby uzupełnić nadwątloną zdolność do pracy, jednakże te robotnicze potrzeby konsumpcyjne były ciężarem i problemem: ceną, jaką szefowie fabryki z oporami zapłacili, za to, co naprawdę się liczyło - utrzymanie fabryki w ruchu, maszyn na pełnej parze, wzrostu produkcji. Choć całkiem nic można było tej ceny uniknąć, to — podobnie jak wszelkie pozostałe wydatki - należało ją sprowadzić do absolutnego minimum. Pracownik, w którego szef inwestował szkoląc go, wysiłek produkcyjny powinien traktować jako powołanie, konsumpcję zaś uważać za smutną konieczność. Nienawistny powinien mu być wszelki zbytek, folgowanie sobie, rozrzutność. Wszystko powyżej poziomu tego, co absolutnie niezbędne do przetrwania, powinien uznać za grzeszne i/lub zawstydzające, odpychające, niegodne i niosące zepsucie moralne. Jeśli to właśnie czul i tak postępował,