226
Po krótkim namyśle postanowiłam z pojazdu, póki jeszcze czas* korzystać, a po okrutnćj przeprawie, w odleglejszej od rzeki stronie znalazłam przyjazne i miłe schronienie.
Wszyscy się unosili nad zuchwałą mój ucieczki odwagą. Te dwa wyrazy: odwaga i ucieczka, piórwszy raz wówczas podobno spotkały się z sobą.
Arno jeszcze do wieczora wzrastało, i niesłychane porobiło szkody. Nadbrzeże na którćm mieszkałam, zwane tam Lungb 1'Arno, jak i cała zalana część miasta, była najmodniejsza i naj-piękniejszemi zapełniona magazynami. Zanim postrzeżono niebezpieczeństwo, ratunek już był niepodobnym. Co do strat, kupcy i właściciele domostw największe ponieśli. Jednak prócz małych z przedmieścia domostw, powódź ta żadnej nie naruszyła kamienicy. Mieszkańcy piętr wyższych, co nie znaleźli jak ja odwagi do ucieczki, doznali tylko nejwiększćj trwogi i głodu. We dwa dni dopićro uorganizowano jakąś wodną usługę, co na łódkach dostarczała biednym tym wyspiarzom żywności. Przcdtóm kto czćm mógł dzielił się z sąsiadem. Lecz że kuchnie dolne były zalane, a górne należały do przybyłych cudzoziemców, którzy nie zwykli spiżarni zaopatrywać, niedostatek w najokrutniejszy sposób czuć się dawał i pomnażał trwogę.
Gdy trzeciego dnia wróciłam do domu, woda na. brzegach była już tylko po sobie ogromną ilość mułu zostawiła. I konie i ludzie po piersi w nim grzęźli, także powrót mój, jeśli mniej niebezpieczny, równie był przecie trudnym jak ucieczka.
Arno jednak, rozhukane i wzdęte, nie chciało wejść w dawne swe koryto. Pełno zabrawszy ogrodów, niosło jeszcze całe pomarańczowe drzewa, owocem pokryte, i krzewy róż z pączkami i kwiatem; a wpośród tych róż i pomarańczy, widać było to sprzęty domowe, to konie, bydło i kilku ich właścicieli, zapewne przy ratowaniu utopionych; to trumny z cmentarzów wydobyte, ciała zmarłych w pośmiertnym stroju, lub już tylko ich części, głowy, ręce, nogi, jako i szczątki złocistych herbowych tarczy, z trumien pozrywanych, lub wyblakłych z ich wiek szkarłatów. Wszystko to razem tańcowało po tych rozhukanych falach, znikając w ich głębi, i znów wznosząc się nad niemi.