304 k. Moszyński: kultura ludowa słowian'
Czas i miejsce zmieniają się przytem zależnie od rodzaju zabiegów. Za szczególnie podatną porę uchodzi noc, wczesny poranek przed wschodem słońca i wieczór po jego zachodzie. Co do miejsca, to na-przykład na Ukrainie wybierają często kładkę nad wodą, zakątki „gdzie nikt nie chodził* i t. d. Naogół zresztą powyższe warunki bynajmniej nie są obowiązujące; jest mnóstwo praktyk, dokonywanych o takiej porze dnia, w jakiej wypadną okoliczności, które owe czary powodują lub przeciw którym one są wymierzone; podobnież niezliczone zabiegi zupełnie nie krępują się wyborem miejsca, względnie muszą przyjąć miejsce zgóry im przez okoliczności narzucone.
239- Zapoznając się z treścią ustępów, poświęconych magicznym praktykom i zakazom (§§ 207—237), czytelnik mógł łatwo zauważyć, jak niewiele z pośród podanych tam szczegółowych przykładów śledzono w ich geograficznych zasięgach. Nieraz była coprawda podkreślana owych zasięgów rozległość; wyjątkowo — jak np. gdy chodziło o zakazy, obowiązujące w dniu „Ścięcia głowy św. Jana“ — podniesiono, że ich odmiany — w danym wypadku i ta, co powstała dzięki skojarzeniu się kształtów (głowa świętego: przedmioty kuliste), i tai, co wynikła dzięki skojarzeniu się barw (krew świętego: sok czerwony) — tworzą, każda dla siebie • rzecz uderzająca i ważna! — zasięgi odrębne. Przeważnie jednak operowano szczegóło-wemi przykładami, pochodzącemi to z tego, to znów z innego kraju, nie zapoznając się bliżej z rozpowszechnieniem odnośnych zabiegów. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Najważniejsza z nich to niezmierna obfitość odmian (nie typów!) praktyk i zakazów magicznych, polegająca, jak się zdaje, m. i. na tein, że przesłanki, na których się je buduje, są całkiem dostępne dla każdego, kto raz posiadł ich zasady, czy też, kto się w nie wczuł półświadomie. Podstawowe typy, odzwierciedlające owe zasady, grają tu niejako rolę ogólnych formuł matematycznych, mogących mieć bezlik najfantastyczniejszych — dla nas, inteligencji — zastosowań, i otwierających przed każdym wtajemniczonym bezgraniczne mnóstwo możliwości. Rozra-dzaniu się odmian sprzyja też wybitnie okoliczność, iż wszędzie dominuje cel nad formą; ostatnia więc może podlegać rozmaitym wykolejeniom. Ponieważ zaś etnografowie nie zbierali owych odmian, czy raczej poszczególnych zastosowań danych typów według jakiegoś ustalonego, wszędzie jednakowego planu, poszukując jednych, a lekceważąc inne, — lecz najpospoliciej każdy uwzględniał to, co mu zupełnie przypadkowo samo w ręce wpadło, łatwo więc pojąć ogromną rozbieżność uzbieranych w ten sposób materjałów.
Nieco inaczej będzie się przedstawiała sprawa ze środkami magicznemi, do których obecnie przechodzimy. Tu bowiem pomijając inne czynniki — sama przyroda, jako główna dostarczycielka owych środków, zakreśla granice ich zbytniej liczebności. Jednak biorąc absolutnie, i tych rzeczy jest bardzo wiele; szczególnie zaś obfite są środki apotropeiczne, t. zn., mówiąc ogólnie, odwracające złe wpływy (gr. d-irorfieira) 'odwracać’, air ot póic a t o ę 'odwracający nieszczęście5). Obfitość, różnorodność i zupełna pospolitość tych środków zasadzają się na głębokiem, poczęści słusznem przekonaniu ludowem, że człowiek każdej chwili narażony być może na niedostrzegalne dla oka, nieuchwytne dla ucha i nienamacalne szkodliwe wpływy, przeciw którym środki techniczne, znane po wsiach, zawodzą zupełnie. Spojrzał oto, powiedzmy, na kobietę człowiek obcy „złemi oczami" i „dusza zatrzęsła się" w niej, a lęk „przeraźliwy" ją ogarnął; choć przecież ani ją tknął ów obcy, ani nic na nią nie rzucił: popatrzył tylko, i z jego oczu najwyraźniej „wyszło" coś „złego" f w nią wstąpiło. Ileż jest zjawisk, co według pojęć ludu działają w sposób równie zdradziecki, jak ów urok. Powodziło się komuś — dodajmy jeszcze dla przykładu — we wszystkiem; ale od pewnej chwili ścigać go jęło nieszczęście za nieszczęściem. Jak objaśnić niewidzialny powód podobnej klęski, jeżeli nie przez oddziałanie niedostrzegalnych mocy?
240. Szkodliwe wpływy grożą zaś zewsząd. Stosunkowo najbezpieczniej czuje się wieśniak w oddawna zamieszkanej chacie własnej, gdzie go wokół otacza przyjazna swojskość, t. zn. gdzie wszystko jest mu znane i nie posiada dlań żadnych tajemnic. Wyraźnie zaznacza się to, gdy porównamy zachowanie się chłopa w domu dawnym z zachowaniem się w chacie dla niego nowej (więcczyto świeżo zbudowanej, czy też przezeń nowo zamieszkanej). Nie o wiele mniej bezpieczeństwa od własnego domu daje własne obejście nazewnątrz chaty; natomiast gorzej już jest z tern w obrębie obejść cudzych, zwłaszcza o ile one należą do osób, nie cieszących się całkiem dobrą sławą, a więc zazdrosnych, podejrzanych o zajmowanie się czarami i t. d.; najgorzej zaś — w obrębie całkiem obcych wsi, pól i dróg. Żadną miarą nie należy jednak sądzić, aby lud żył w jakiejś ustawicznej trwodze, w ciągłem nerwowem podnieceniu. Tak wcale nie jest. Nie jest zaś tak nawet w najgłuchszych, najbardziej przesiąkniętych przesądem i czarownictwem zakątkach Słowiańszczyzny. Codzienne życie włościan toczy się wszędzie zwykłym trybem, a czary czy wo-góle złe wpływy, skądbykolwiek miały nadchodzić, nie o wiele więcej zaprzątają umysł ludu, niż umysły naszej inteligencji po miastach. Co najwyżej dość często stanowią przedmiot rozmów, ale rozmów spokojnych, nie sprawiających głębszego wrażenia na rozmówcach.
Różnica między włościaństwem a inteligencją zdradza się — i to nieraz z całą jaskrawością — dopiero w takich wypadkach, kiedy normalny bieg życia ulegnie zakłóceniu czy wykolejeniu. Podobnym wypadkiem jest np. śmierć jednego z wieśniaków, o ile nastąpiła nagle albo wkrótce po śmierci innej osoby lub paru czy kilku osób w da-
K. Moszyński: Kultura ludowa Siowian. ca. II. 20