10 l. MOSZYŃSKI: KULTURA LUDOWA SŁOWIAN
znania jej wartości należy wyraźnie określić jej właściwe jądro, to jest to, co, tkwiąc w niej, nie powtarza się nigdzie więcej w obrębie kultury. Otóż do owego jądra sztuki albo innemi słowy do sztuki w najściślujszem znaczeniu słowa należą wyłącznie te wytwory kultury wzgl. te ich właściwości czy strony, co, nie mając żadnych praktycznych celów na widoku, służą jedynie wywoływaniu w człowieku uczuć czy stanów estetycznych. Gdzież leży wartość tak pojętej sztuki?
Dzieła t zw. wielkiej sztuki tak często budzą w nas niepokój, tęsknotę, smutek i t. p., że niejedna z osób na nią wrażliwych gotowa jest zaprzeczyć, by zawsze sprawiały przyjemność Byłoby to Jednak słuszne jedynie wtedy, o ile przyjemność rozumielibyśmy tylko w pospolity sposób, wyłączając uczucia estetyczne i stawiając je poza sferą przyjemnych lub przykrych. To zaprowadziłoby nas jednak (nie chcących- się zapuszczać w głębsze dociekania) w zaułki, skąd niema wyjścia. Dlatego zważmy raczej, że przecież i zwykła tęsknota czy smutek miewają odcienia, które nie są przykre; nawet pewne odmiany niepokoju czy łęku nie są pozbawione przyjemnego jakościowego zabarwienia. Po wtóre — a to jest stokroć ważniejsze — uczucia rozbudzane przez sztukę różnią się od pospolitych pewną tkwiącą w nich nadwartością, z reguły sprawiającą, że są pożądane. „Gdy słucham niektórych kompozycyj Chopina — powie nam niejeden wielbiciel tego genjusza — ogarnia mię udręka i smutek, a jednak jest mi z tern dobrze i nieraz wydaje mi się, jakgdybym cudownej tej mu-zyki pragnął słuchać bez końca; to też tęsknię do niej, gdy jestem jej długo pozbawiony". Albo wyzna ktoś inny, mając, dajmy na to, na myśli dzieło wielkiego rosyjskiego artysty: „Ilekroć patrzę w twarz Iwana Groźnego na obrazie Repina, co go przedsta.wił w chwili, gdy w porywie dzikiego szału ranił śmiertelnie syna i trzyma umierającego w objęciach, obłąkany wzrok cara-synobójcy sprawia mi nieomal fizyczny ból, a jednak jestem pod jakimś czarem: arcydzieło pociąga mnie ku sobie i stoję przed niem długo; gdy zaś odejdę, wspomnienie nie opuszcza mnie;' obraz śni mi się po nocach i majaczy przede mną we dnie; z rozkoszą odwiedzam go znowu".
„Jestem pod jakimś czarem" i „jest mi z tern dobrze" — kilka drobnych słów, a jednak lepiej niż długie, ścisłe i suche wywody psychologiczne (na które zresztą całkiem tu nie miejsce) określają one jakościową barwę estetycznych uczuć. To właśnie stanowi najgłębszą wartość sztuki; czarując i pociągając ku sobie, sprawia ona, że ludziom „jest z nią dobrze", jest lepiej, znacznie lepiej, niż byłoby bez niej. Sztuka więc niewątpliwie dostarcza przyjemności, tylko owa „przyjemność" jest jedyną w swoim rodzaju i żadną miarą nie daje się utożsamić z zabarwieniem jakościowem, rozumianem pospolicie pod tym wyrazem. Wartość zatem sztuki polega jednak mimo wszystko na swoistem uprzyjemnieniu życia. A taką jest —to wiemy dowodnie — zarówno dla ludów stojących na t. z w. najwyższych szczeblach cywilizacji, jak i dla ludów nieoświeconych, wzgl. dla t. zw. niższych warstw ludów oświeconych
Jeśli jednak wartość dzieł sztuki polega na szczególnej przyjemności, jaką nam one sprawiają, tedy mowy być nie może o uzyskaniu jakiegokolwiek objektywnego jej miernika. Istotnie, o ile tylko nie zamkniemy się w obrębie jednej jakiejś epoki i jednej warstwy ludzkości lub jednej jakiejś podrzędnej dążności, dającej to, co nazywamy stylem, lecz spojrzymy na rzecz z najogólniejszego punktu widzenia, tedy nie znajdziemy nic, coby nam umożliwiło stwierdzenie w sposób objektywny, że jakieś dzieło sztuki, powiedzmy tubylców Oceanji, jest mniej doskonałe od któregokolwiek z dzieł, dajmy na to, nowożytnej Europy.
- Jeśli chodzi o najczystszą ze wszystkich sztuk, mianowicie o muzykę instrumentalną, to, biorąc zewnętrznie, różnica, jaka dzieli jej współczesną europejską postać od prymitywnej, tkwi w bogactwie naszych instrumentów, w bogactwie dźwięków właściwem prawie każdemu z nich, w rozwiniętej technice oraz bardzo pod pewnemi względami skomplikowanej a zarazem opanowanej formie. Łatwo jednak dostrzec, że wszystkie te cechy naszej muzyki same przez się nawet dla nas nie stanowią o jej wartości. Znamy wszak utwory muzyczne autorów nieudolnych, wyzyskujące bogactwo instrumentów i dźwięków w ten sposób, że stokroć wolimy proste melodje pastuszej piszczałki. Znamy rzeczy wykonane z nadzwyczajną techniką, a które bez wahania zaliczymy do kuglarstwa czy szarlatanerji nie zaś do sztuki. Znamy dzieła o budowie bardzo skomplikowanej i skrupulatnie odmierzonej, a jednak tak płytkie, puste i nudne, tak „akademickie", że wobec nich — nawet, powtarzam, dla nas cywilizowanych Europejczyków - pełna szczerości i życia piosenka półdzikiej dziewczyny z gór Anatolji wydaje się być kryształem bez skazy Piękna, jak dobrze wiadomo, nie powodują same przez się ani bogactwo środków, przez które ono się wyraża, ani technika, ani skomplikowana i choćby w klasyczne ramy ujęta forma. Nie musi ono coprawda leżeć poza tem wszystkiem, ale nie musi też leżeć w niem; zależy w pierwszym rzędzie od genjusza twórcy, który nie poddaje się żadnym obliczeniom a zjawić się może zarówno śród tajg Sybiru, jak w stolicach świata. Ludzie współżyjący ze sobą bardzo blisko, jak współżyje od dość już dawna inteligencja Europy, wyrabiają sobie wspólnie pod przewodnictwem najwrażliwszych na piękno jednostek
' Porówn. tu rozdział o wrażliwości estetycznej ludu. Zestaw też w tym związku : P. Boas „Primitive Art“, r. 1927, str. 356: ,,..,the mass of the population in primi-tive society feels the need of beautifying their lives morę keenly than civilized man, at least morę than those whose lives are spent under the urgent necessity of aeąuiring the meagre means of sustenance“.