504 K. MOSZYŃSKI: KULTURA LUDOWA SŁOWIAN
dociera płynąca woda rzeki, gdzie nie jadane są chleb ani sól! O to błagamy, o to prosimy was, o takie błogosławieństwo prosimy, dobrzy bogowie...!". — Kończy się zaś modlitwa charakterystycznem wezwaniem do ognia, skąd wyjmuję zdania przedostatnie: „Dobry duchu ognia, straw w całości pierwsze kąski ofiarne wraz z temi, które się w ręku znajdują, zanieś je i oddaj (bogom)... Dobry duchu ognia, twój dym jest długi, twój język jest ostry rozpostrzej, przedłóż i podaj w naszem imieniu dobrym bogom błogosławieństwo tego słodkiego dymu!...“.
412. W zapadłych kątach Słowiańszczyzny jeszcze doniedawna dbały gospodynie o to, aby dzięki starannemu przechowywaniu żaru ogień w chacie nigdy nie wygasł. Gdyby więc nie doroczne „odnawiania" ognia podczas pewnych świąt oraz „odnawiania" przygodne, przedsiębrane np. w czasie pomorów, — żar, raz rozniecony, trwałby — w zasadzie przynajmniej — niejako wiecznie. Tak byłoby zwłaszcza u Słowian południowych i wschodnich, a przedewszystkiem po głuchych kątach Białorusi. Na Białorusi, podobnie zresztą jak i w innych stronach, nawet jeśli rodzina przenosiła się do nowego domostwa, zabierała ze sobą żywy ogień z opuszczanej chaty. Mężczyzna, będący głową rodziny, kładł wtedy żar do garnka i niósł go podczas przeprowadzki przodem, a za nim postępowali inni domo-mownicy z całym dobytkiem. Wszedłszy pod dach nowej siedziby, przodownik obnosił żar wzdłuż wewnętrznych ścian izby, stawiał naczynie na nalepę i sam własnoręcznie rozniecał z przyniesionego żaru pierwsze ognisko. W razie gdy nie cała rodzina opuszczała datyne osiedle, lecz tylko naprzykład syn wyprowadzał się z żoną z chaty ojców, natenczas syn ten, jako głowa nowego domu, otrzymywał z rąk ojca, jako głowy starego gniazda, żar w naczyniu. Tego rodzaju praktyki, wyraźnie nawiązujące już do społecznego znaczenia ognia, spotykamy także u wielu ludów poza-słowiańskich oraz egzotycznych; wrócimy też jeszcze do nich w III części tej pracy, poświęconej kulturze społecznej.
Ale zwyczaj podtrzymywania wiecznego ognia, poniekąd zaś może i przenoszenia żaru ze sobą na nowe osiedle, niekoniecznie, a w każdym razie niewyłącznie wyrastać musiał na tle ściśle społecznych przesłanek. Wszak nie ulega najlżejszej wątpliwości, że dzięki żywiołowej władzy palenia czy niszczenia, jaką ogień w niezwykle silnym stopniu posiada, ma on w oczach ludu jako apotropaion tak wielką wartość, jak żaden inny środek magiczny. Całkiem więc prawdopodobne jest, że ludowi zdawiendawna chodziło o to, by ani na chwilę nie pozbawiać się tej znakomitej w jego oczach osłony od wszelkiego rodzaju zła1 2. — Nie o wiele inaczej tłumaczyć można zabieranie starego ognia na nowe pielesze. Analizując ten zwyczaj, winniśmy jednak obok przesłanek ściśle społecznych oraz tych, co się liczą do magji, uwzględnić także pewne czynniki natury emocjonalnej, których badanie należy w równym stopniu do psycho- jak i do etnologji. Dla każdego, kto obcował lub obcuje z ludem, nie jest tajemnicą wielka rola, jaką gra w oczach wieśniaka znamię swojskości. Swoiste przywiązanie do rzeczy własnych, a nieufność względem obcych3 4 to przecież w zapadłych wsiach słowiańskich — i przy-tem szczególnie w świecie kobiecym — jedna z najcharakterystyczniejszych cech, różniących psychikę masy chłopskiej od psychiki t. zw. inteligentów. Możnaby powiedzieć obrazowo, że dla wieśniaka im dłużej jakiś przedmiot znajduje się w jego rękach, tern grubsza warstwa swojskości na nim osiada, aż wreszcie nadchodzi chwila, kiedy ten przedmiot staje się niejako częścią jego ciała. Oczywiście odbywa się to wszystko — jak tyle innych procesów psychicznych u ludu — nie przed oczami świadomości, lecz w głębi niejasnego poczucia. Licznych dowodów takiego stanu rzeczy dostarczają m. i. pewne przesądy, mające zapobiegać czarom, rzucanym poprzez różne przedmioty na ich właściciela. Im przedmiot jest bardziej „swój im jest bliższy, tern pewniej wszystko, co go dotknie, dotknie właściciela. Jako dobry przykład może służyć następujący. Jak wiadomo, każdy przeciętny inteligent, je-ili jest, powiedzmy, proszony przez kogokolwiek o pożyczenie jakiego małowartościo-wego przedmiotu codziennego użytku, chętniej pożyczy rzecz starszą, zużytą (jako mniej wartą), niż całkiem nową. Tymczasem według wiadomości, uzyskanej przez E. Frankowskiego w powiecie sądeckim, wieśniacy całkiem odwrotnie właśnie „z ochotą pożyczają nowe miski, talerze, łyżki", natomiast „nigdy nie pożyczają naczynia, którego używają do jedzenia na codzień". W świetle wszystkiego, o czem wyżej, łatwo rozumiemy ich dziwne z pozoru zachowanie: mniej się oni obawiają zniszczenia czy zepsucia przedmiotu, niż zaszkodzenia poprzez przedmiot im samym. Oczywiście — jako że własna odzież bodaj jeszcze bliższa jest człowiekowi od naczynia, z którego spożywa codzienny posiłek — możnaby na niej jeszcze łatwiej zilustrować różne, do tegoż zespołu należące przesądy. Rzecz jest jednak dostatecznie już dla nas jasna, i nie potrzebujemy dłużej się nią zajmować. Mało który inteligent tak się zżywa z własnem domostwem i otaczającemi go codziennie przedmiotami, jak właśnie chłop. Stają się mu one bardzo bliskie; nie grożą bowiem same przez się niczem nieznanem — obcem; może im ufać tak jak sobie samemu. Mając w pamięci to wszystko, wróćmy teraz do zwyczaju zabierania dawnego ogniska na nowe osiedle, by podkreślić, że jak ze wszystkich środków apotropeicznych ogień jest najpotężniejszy, tak niewątpliwie z pośród wszystkich ogni, jakie szczególnie nadawałyby się do obrony człowieka w chwili, gdy wkracza do nowej siedziby i w niej
ł Pospolity u Czeremisów zwrot w modlitwach do ognia (ob. FF Communications, t. 18, 2, r. 1926, str. 80).
Porówn. np., co mówi jedno ze źródeł bułgarskich: „Ogień, płonący nieustannie na ognisku, jest to także „boży ogień": odnawiają go każdego roku. Kiedy pali się w chacie, nie mają (do niej) dostępu wampir, czart
ani karakondżuł; nie śmie też wejść żadna choroba". SbNU, t. 14, r. 1897, dz. 3, str. 185. — Wartość domowego ognia jako stałego środka apotro-peicznego dobrze odsłaniają m. i. przesądy, które powołały do życia obrządek „odnawiania" tego żywiołu (ob. cz. III).
Najbardziej dobitnym przykładem tego, w jak konkretny sposób przedstawia sobie przytem lud zło, grożące ze strony rzeczy obcych, jest wierzenie, zapisane u wielkoruskich Kozaków, zamieszkałych na północnym Kaukazie. Według nich mianowicie zły duch czyha na każdego, kto wstępuje do obcej chaty. „Gdy — prawią — wchodzisz do cudzego domu, już w samych drzwiach poczujesz, jakby ci na twarz upadła pajęczyna, — to jest właśnie zły duch. Dla uniknięcia porći (dosł. 'zepsucia’) przeżegnaj się więc we drzwiach każdego domu". (Sbornik materiałov dla opisanija mćstnostej i plemen Kavkaza, t. 37, r. 1907, dz. III, str. 36).