42
HAROLD P1NTER
STANLEY Tylko przepraszam. , , . .
MEG Powinnam ci złoić skórę, (rabłcra talerz i, mijając Stanley, wichrzy mu włosy. Stanley krzyczy i odpycha ją. Mey idzie do kuchni. Stanley przeciera sobie oczy pod szkłami, znów zabiera się do gazety. Wraca Meg) Przyniosłam ci Jmbryk z herbatą. -tj
STANLEY Nie wiem. jak bym sobie dał radę bez cieb-e.
MEG Nie zasługujesz na to,
STANLEY Czemu nie? t . , , ..
MEG (nalewając mu herbaty, udaje zawstydzenie) Mówisz do mmc w taki sposób.
STANLEY Co to za herbata? Wczorajsza?
MEG To dobra herbata. Dobra mocna herbata,
STANLEY To nie herbata. To lura!
MEG Nic podobnego.
STANLEY Ach, ty! Stare pudło i mizdrzy się!
MEG Nieprawda! A jeśli nawet się mizdrzę, nie wolno ci tego mówić.
STANLEY A tobie wolno przychodzić do mężczyzny, kiedy śpi — i budzie go?
MEG Stan! Nie lubisz, kiedy ci przynoszę herbatę?
STANLEY Nic mogę pić tej lury. Czy nikt ci nigdy nie mówił, że imbryk trzeba przynajmniej zagrzać?
MEG Mój ociec by nie pozwolił, żebyś mnie obrażał w ten sposob.
STANLEY Twój ojciec? A kimże on był?
MEG On by clę zaskarżył.
STANLEY (senniej Meg, nie obraziłem cię przecież. Czy zrobiłbym cos tu* szkaradnego?
MEG Właśnie, że mnie obraziłeś.
STANLEY (zakrywa twarz rękami) Boże, jaki ja jestem zmęczony! (imleseniC. Meg podchodzi do kredensu, wyjmuje zeń ściereczkę od kurzu, odkurza trochę pokój obserwując Stanlcya. Podchodzi do stołu i ściera kurze) Nie tu. do cholery!
MEG (znajduje kruszynkę cłiłeba na stole i żuje ją) Mówiłeś, że .nie ma nawet kruszynki, a była! (wyciera sobie usta sciereczką od kurzu) Stan?
STANLEY Co?
MEG (nieśmiało) Naprawdę cl się podobam?
STANLEY Wolałbym w każdym razie mieć ciebie, niż katar,
MEG Ty tylko tak mówisz.
STANLEY (gwałtownie) Słuchaj, dlaczego nigdy tu nie posprzątasz? To chlew, a nie dom! A w moim pokoju! Trzeba zetrzeć kurze. Trzeba go wytapetować! Muszę mleć inny pokój!
MEG (Zmysłowo gtaszcząc jego ramię) Och, Stan, to śliczny pokój, Spędziłam tam niezapomniane godziny.
Stanley odpycha ją ze wstfętem, wstaje i szybko wychodzi do hallu. Meg odstawia imbryk i filiżankę przez okienko do kuchni. Słychać trzaśniecie drzwi frontowych. Stanley wraca.
MEG Ładnie na dworze? (Stanley stoi przy oknie i pałt papierosa. Meg podchodzi do niego od tyłu i łaskocze mu kark) Tili, tili, tlli,
STANLEY (Odpycha ją) Idź do diabła.
MEG Wychodzisz?
STANLEY Ale nic z .tobą.
MEG Ja idę po zakupy.
STANLEY To idź.
MEG Będzie ci się cknllo samemu.
STANLEY Czyżby?
MEG Bez twojej starej Meg. Muszę iść po zakupy dla tych dwóch panów.
Pauza. Stanley z wolna podnosi głowę. Mówi nie patrząc na Meg.
STANLEY Jakich dwóch panów?
MEG Oczekuję gości.
STANLEY (odwracając się do niej) Co takiego?
MEG Nie wiedziałeś o tym, prawda?
STANLEY O czym ty gadasz?
URODZINY STANLEYA
43
MEG Dwaj panowie pytali się Petera, czy mogliby tu zamieszkać. Oczekuje ich.
(bierze ściereczkę od kurzu i teyciera nią obrus)
STANLEY Nie wierzą,
MEG Fakt.
STANLEY (podchodzi do niej) Umyślnie tak mówisz.
MEG Peter powiedział mi to dziś rano.
STANLEY (gasząc papierosa; Kiedy to było? Kiedy z mmi rozmawiał?
MEG Wczoraj wieczorem.
STANLEY Co to za jedni?
MEG Nic wiem.
STANLEY Nie mówił, jak się nazywają?
MEGr Nic
STANLEY (chodząc po pokoju) Tutaj? Chcieli tu przyjść?
MEG Tak. (wyjmuje rurki z włosów).
STANLEY Skąd się wzięli?
MEG Jesteśmy na liście, . , , „
STANLEY Ale co to za jedni? Chciałem powiedzieć, dlaczego...?
MEG Zobaczysz, jak przyjdą.
STANLEY (stanowczo) Nie przyjdą.
MEG Czemu nie? ........ ....
STANLEY Bo nie przyjdą. Dlaczego wczoraj nic przyszli, jeśli mieli przyjść? MEG Może zblądz.li gdzieś po ciemku. Nie tak łatwo znaleźć po ciemku. STANLEY Nie przyjdą. To jakiś kawał. Wybij to sobie z głowy. To fałszywy alarm. Fałszywy alarm, (siada przy siole) Gdzie moja herbata?
MEG Zabrałam ją. Nic chciałeś jej przecież.
STANLEY Co to znaczy — zabrałaś?
MEG Zabrałam.
STANLEY Dlaczego ją zabrałaś?
MEG Nic chciałeś Jej przecież.
STANLEY Kto powiedział, że jej nie chciałem?
MEG Sam powiedziałeś.
STANLEY Kto ci pozwolił zabrać moją herbatę?
MEG Nie chciałeś jej pić.
STANLEY (wpatrując się w nią, etełto) Co ty sobie myślisz — do kogo ty mówisz?
MEG (niepewnie) Co?
STANLEY Chodź tu.
MEG Co chcesz powiedzieć?
STANLEY Podejdź tu do mnie.
MEG Nic. , , ,
STANLEY Chcę cię o coś zapytać. (Meg wierci się niespokojnie, ale nie podchodzi do niego) No! (pauza) Dobrze. Mogę równic dobrze zapytać się stąd. (spokojnie) Niech mi pani powie, <panLBfil£!k czy w chwili, gdy pani zwraca się do mnie, zadaje pani sobie kiedykolwiek pytanie, do kogo pani mówi? Co? Milczenie. Stanley jęczy, podaje się tułowiem do przodu, zakrywa twarz rękami.
MEG (cienkim ałosikiem) Nie smakowało ci śniadanie, Stan? (j>odchodzi do stołu) Stan? Kiedy znów zagrasz na fortepianie? (Stanley jęczy) Tak jak dawniej? (Stanley jęczy) Lubiłam patrzeć na ciebie, jak grałeś na fortepianie. Kiedy znów zagrasz?
STANLEY Nie mogę przecież,
MEG Dlaczego?
STANLEY Nic mam fortepianu.
MEG Chciałam powiedzieć — jak wtedy, gdy pracowałeś. Na tamtym fortepianie. STANLEY Idź już po te zakupy.
MEG Ale nie musiałbyś wyjechać, gdybyś miał pracę, prawda? Mógłbyś grać na molo,
STANLEY (patrzy na nią, po czym mówi beztrosko) Euh.„ Właśnie zaproponowano mi pracę.