JAN BASZKIEWICZ
miała być barierą dla despotyzmu. Lokuje się ona w dwu planach, geograficznym i społecznym. W tym pierwszym wyraża ją przywiązanie ludzi do ich „wolności lokalnych”. Nie przeceniajmy unifikacyjnych sukcesów monarchii: jeszcze u progu rewolucji 1789 roku hrabia Gabriel de Mirabeau nazwie Francję „agregatem źle połączonych ludów”. Różnicom tradycji, języka, kultury, obyczaju towarzyszą zróżnicowania praw, zwyczajów, przywilejów. A ludzie są namiętnie przywiązani do tych przywilejów prowincji, miast, korporacji lokalnych. „Prawdziwa” Francja,; „la France profonde”, składa się z wielu małych ojczyzn i ma ambicję sama rządzić swoimi sprawami, przynajmniej w lokalnym wymiarze: nie kwestionuje interesu ogólnego, ale redukuje jego pole działania. Swoistym wariantem takich wolności lokalnych stało się, od schyłku XVI wieku, „hugenockie państwo w państwie” na południu i południowym zachodzie Francji. Edykt tolerancyjny z Nantes (1598), a zwłaszcza jego sekretne klauzule, to prawna podstawa owego niezwykłego tworu ustrojowego.
Gdy Richelieu dochodził do władzy liczba protestantów we Francji zmniejszała się stale: było ich wówczas około 1,4 miliona, czyli 8 % całej populacji. Nie tworzyli już realnej siły w całym kraju, dominowali w kilku prowincjach południa i południowego zachodu. Mieli tam kilkadziesiąt „miejsc bezpieczeństwa”: teoretycznie były to schronienia na wypadek prześladowań, w istocie — miasta wyjęte spod władzy króla. W dużych miastach rządziły rady miejskie, w miastach mniejszych dziedziczną władzę mieli hugenoccy wielmoże. To prawda, że fortyfikacje tych „miejsc bezpieczeństwa” były przestarzałe, że garnizony hugenockie (opłacane przez skarb państwa) to w sumie ledwie cztery tysiące ludzi. Ale niektóre bastiony protestantyzmu miały reputację twierdz nie do zdobycia (la Rochelle, Bergerac, Montauban); dobrze uzbrojeni i wyćwiczeni mieszczanie stanowili niezłą rezerwę militarną; wielmoże protestanccy mieli swe prywatne oddziały; za pieniądze kalwińskiej szlachty i miast można było bez trudu formować armie zaciężne. Siła militarna hugeno-tów liczyła się więc poważnie.
Gdy jednak mówimy o hugenockim państwie w państwie, mamy na myśli nie tylko tę potęgę zbrojną. „Hugenoci
utworzyli obce ciało, które przynosi uszczerbek władzy monarszej i wyrywa królowi berło z ręki” — mówił umiarkowany kanclerz Sillery. Istotnie, było to „obce ciało”: system republikański wewnątrz monarchii. Wszystkie hugenockie prowincje zostały podzielone na kilka okręgów („cercles”). Wybierano tam co trzy lata posłów na ogólne zgromadzenie, które rozstrzygało najważniejsze sprawy. Demokratyczna i republikańska była również struktura kalwińskich gmin wyznaniowych.
Nie brakowało w partii hugenockiej rojeń o utworzeniu na południu Francji odrębnej republiki protestanckiej, na wzór niderlandzkich Zjednoczonych Prowincji. Wspierał te pomysły nie wygasły do końca separatyzm południa: przyłączone brutalnie do monarchii kapetyńskiej w XIII wieku (a niektóre prowincje jeszcze później) południe zachowało wiele cech specyficznych. Jednakże te rojenia o uniezależnieniu się od Francji królewskiej nie były wcale zjawiskiem powszechnym wśród hugenotów. Zamożna burżuazja protestancka ceniła sobie monarchiczny ład; żądała tylko od króla respektowania swobody kultu i samorządu miejskiego, a także przyznanych jej przywilejów ekonomicznych. Stosunki między nią a hugenockimi wielmożami i pastorami nie były najlepsze. Ale, podobnie jak to było w Zjednoczonych Prowincjach, szlachta i kler potrafiły przeciwstawiać umiarkowanemu mieszczaństwu ruchliwy i radykalny lud miejski. Tak więc partia hugenocka była nader niespójna.
Przesadne jest mniemanie, iż zewsząd oblewał tę kalwińską wyspę ocean katolickiego fanatyzmu. To prawda, że kler i świeccy dewoci pragnęli nawracać protestantów na katolicyzm choćby i siłą; że kontrreformacja niosła fanatyczne nastroje do wcale licznych katolickich środowisk ludowych; że katolicka burżuazja zazdrościła miastom protestanckim ich zamożności, ich przywilejów gospodarczych i swobód podatkowych. Z kolei jednak katoliccy wielmoże doskonale rozumieli, iż istnienie „państwa hugenockiego” jest ostoją siły i znaczenia arystokracji obu wyznań: osłabia bowiem absolutyzm króla, sprzyja „mieszanemu” ustrojowi Francji. „Zobaczycie, że będziemy na tyle szaleni, iż zdobędziemy la Rochelle” — mówił sarkastycznie swym arystokratycznym kolegom marszałek de Bassompierre podczas oblężenia tej
225