Część trzecia — Dyskurs bez twarzy I 09
Przejęty w nauce greki styl i leksyka wraz z maskami, strojami i numerami ujednolicają zjazd. Parnicki zdaje się pastwić nad czytelnikiem, kiedy każe krążyć przedstawieniu w obrębie samo-odniesień narzuconego modelu języka obrad. Zmusza go do mozołu różnicowania masek w celu wydobycia relacji osobowych tworzących — częściowy choć — obraz postaci. Zdaje się robić wszy stko, aby przeszkodzić odbiorcy w' odzy skaniu związku między pismami i wypowiedziami postaci a zdarzeniami, które ich dyskurs osłania. Słowna, którymi mówią są w' tym względzie bezsilne, same w sobie nie są w stanic niczego uobecnić, odsyłają od razu do miejsca, z którego zostały przejęte: zapisu Rufttsa, Homera, poetów z Muzajonu. Obnażając całą bezsilność rcfcrencjalną słowa. Parnicki zadaje mu dodatkowy cios od zewnątrz. Wskazuje na jego podporządkowanie „niskim” dyskursom polityki i ekonomii.
Zwracałem uwagę na determinujący wpływ czasu, którego strzegą politycy w powieści. To jest zewnętrzna granica dyskursu, którego trwanie jest ograniczone sytuacją, w jakiej pojawia się wypowiedź. Ta pozostaje zawsze nie zamknięta, nie ze względów artystycznych czy' filozoficznych, ale z racji ograniczeń nałożonych na nią przez autorów politycznej intrygi. „Już wracają”, mówi Rufus do Heleny i to jest koniec wypowiedzi. Oczywiście, miejsce tego segmentu akcji nie jest przypadkowe, ale konieczne i ostateczne, i zawsze takim pozostanie. Parnicki nic wykorzystuje tej statyczności przedstawienia dla uzyskania jego przejrzystości komunikacyjnej. Kolejna sekwencja, która przerywa rozmowę bohaterów, sprawia, że czytelnik będzie wiedział zbyt mało, otrzyma jedynie szczątek obrazu. Autor z niezwykłą determinacją nie pozwala słowu osiągnąć oczywistego znaczenia, dlatego kłopoty, jakie mają z jego rozpoznaniem postacie, stają się udziałem czytelnika. Czas lektury, który rozrasta się proporcjonalnie do trudności deszyfracji zagadek politycznych i tworzenia prawdopodobnego obrazu zdarzeń, uwrażliwia czytelnika na ten aspekt w odniesieniu do postaci powieściowych. Skompromitowane wielostronnie w swej orzekającej niemocy słowo jest przecież równocześnie bohaterem przedstawienia, jedynym medium, w' którym osoba postaci może się przejawić.
Gdzie jest owo miejsce przylcglości, ślad chwilowej epifanii rzeczy i osoby uchwyconej w przedstawieniu? Punkt wyjścia ewentualnej odpowiedzi, jaki nieśmiało wyłania się z tego komentarza powieści, wydaje się banalny; mianowicie, aby mówić i pisać, trzeba żyć:
...życic ziemskie tylko ponad wszelką wątpliwość zapewnia możność mówienia po ludzku czy to słowem żywym, czy w piśmie. [3, 5251
I odwrotnie, trwanie dyskursu kończy się tylko wraz z życiem:
Istotnie, nie odebrałam ci głosu. A to ponieważ nie chciałam ci odebrać życia. |3. 329]
Prawda wydaje się dość oczywista, ale jej konsekwencje dla literackiego przedstawienia już mniej. Oto miejscem, gdzie łączy się wypowiedź i byt jest ciało, które ją zrodziło — glos lub ręka. W chwili, kiedy wypowiedź odrywa się od nich słowo przechodzi w całości i bezpowrotnie w porządek sygnifikacji. ale pamięć o rodzaju bytu, który' tę wypowiedź powołał lub tylko umożliwił jest fundamentem jej istnienia — a co za tym idzie — rozumienia.
Ażeby poszukiwać prawdy, muszę wcześniej obcować z jakąś twarzą, która może zagwarantować samą siebie, której sama epifania jest pewnego rodzaju słowem honoru. Wszelki język jako wymiana znaków werbalnych odwołuje się już do tego pierwotnego słowa honoru. Znak werbalny umiejscawia się tam. gdzie ktoś oznacza jakąś rzecz dla kogoś innego. Zakłada więc uwierzytelnienie znaczącego34.
Rufus — odpowiadając Helenie na pytanie o słowo uzasadniające czyn — powiedział dokładnie to, co mówi Lcvinas. Sens słowa może być ugruntowany tylko w sytuacji wypowia-
14
E. Levinns, Twarz i zewnętrzność, przełożył C. Rowiński, | W:] Alaski, t. 2, s. 125.