Zakres śmierci na radarze
Nasz Dziennik, 2011-01-17
R
osyjski
MAK twierdzi, że zniżanie polskiego samolotu podczas tragicznego
lotu 10 kwietnia 2010 roku odbywało się "z wykorzystaniem
własnych pomocy nawigacyjnych". Załoga miała zrezygnować z
pomocy kontrolerów wieży lotniska Siewiernyj. Polscy specjaliści
przygotowujący "Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu
Raportu końcowego MAK" doszli jednak do zupełnie innych
wniosków. Podczas wszystkich badanych lotów 7 i 10 kwietnia używany
był radiolokacyjny system lądowania (RSL) obsługiwany przez
kierownika strefy lądowania majora Wiktora Ryżenkę. Działał on
jednak nieprawidłowo.
Radiolokator
typu RSP-6M2 jest jedyną obok dwóch radiolatarni bezkierunkowych
(NDB) oraz zespołu świateł podejścia pomocą nawigacyjną
zainstalowaną na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj. Jest to zespół
trzech radarów, usytuowanych w pobliżu pasa startowego, które
obserwują obszar, z którego nadlatują samoloty. Operator systemu
widzi na ekranie położenie samolotu względem ścieżki podejścia
w pionie i w poziomie i przekazuje te informacje załodze statku
powietrznego, informując go o tym, czy nie leci zbyt nisko lub
wysoko (na ścieżce - glisadzie) oraz czy znajduje się na właściwym
kursie, czyli leci w osi drogi lądowania, a nie obok niej. System
ten jest stosowany wtedy, gdy z jakichś powodów nie można
skorzystać z precyzyjnego podejścia typu ILS lub jego rosyjskiego
odpowiednika PRMG.
Tak właśnie jest w Smoleńsku. Na lotnisku
nie ma urządzeń do precyzyjnego podejścia i jeden z kontrolerów,
pełniący funkcję kierownika strefy lądowania (KSL), podczas
wszystkich sprowadzeń samolotów, o jakich mogła dowiedzieć się
polska komisja, przekazywał dane odczytane przez radiolokator. Tak
było 7 kwietnia podczas wizyty premierów Tuska i Putina, a
następnie 10 kwietnia, gdy lądowały kolejno polski Jak-40,
następnie dwukrotnie bez powodzenia rosyjski Ił-76, wreszcie
Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Obowiązki
KSL sprawował za każdym razem mjr Wiktor Ryżenko. Jak sam zeznał,
7 kwietnia po raz pierwszy obsługiwał on radiolokator RSP-6M2. W
ciągu roku poprzedzającego katastrofę pracował on jako KSL
jedynie osiem razy, w tym jeden raz w trudnych warunkach
atmosferycznych. Wiktor Ryżenko nie posiadał dokumentu
uprawniającego go do pracy w takich warunkach (a jedynie w zwykłych
warunkach w dzień i w nocy). Nie znaleziono również zapisu o
dopuszczeniu go do sprawowania funkcji KSL na tym konkretnym lotnisku
Smoleńsk Siewiernyj. Strona polska nie otrzymała żadnych
informacji o parametrach technicznych, wyregulowaniu i usytuowaniu
radiolokatora RSP-6M2.
"Organ kontroli zbliżania powinien
określić procedurę podejścia według wskazań przyrządów dla
przylatującego statku powietrznego" - czytamy w znanej pilotom
na całym świecie instrukcji ICAO Doc. 4444. Podobnie stanowi
rosyjski dokument określający zasady prowadzenia ruchu statków
powietrznych: "Kierownik lotów na lotnisku określa załogom
poziomy lotów i sposoby podejścia do lądowania". Zgodnie z
tymi postanowieniami kierownik lotów ppłk Paweł Plusnin przekazał
informację o podejściu według USL (dwie radiolatarnie i światła)
z RSL (radiolokatorem) załodze rosyjskiego Iła-76. Nie przekazał
takiej informacji załogom polskich samolotów. A zatem wbrew
przepisom nie został ustalony "sposób podejścia do
lądowania". Nie ma więc podstaw twierdzenie Raportu MAK, że
załoga zrezygnowała z pomocy wieży, zdając się na własne
urządzenia nawigacyjne. Tym niemniej podczas wszystkich sprowadzeń
10 kwietnia rano RSL było używane.
W procedurach cywilnych KSL
przekazuje swoje komendy co pięć sekund, a załogi je wykonują bez
dodatkowego potwierdzenia (nie ma na to czasu). W rosyjskim
lotnictwie wojskowym stosuje się odmienną procedurę. Kontroler
przekazuje dane o położeniu samolotu i odległości od progu pasa,
a nawigator potwierdza to (kwituje), podając swoją wysokość.
Zasady te 10 kwietnia nie były w pełni zachowane. Major Ryżenko
podawał komunikat "na kursie i ścieżce" wraz z
odległością, a piloci jedynie raz to potwierdzili. Identycznie
zachowały się pod tym względem załogi Iła-76, jak i polskich
maszyn (które nie są przyzwyczajone do "kwitowania"). Nie
wywołało to jednak ani zdziwienia, ani żadnej innej reakcji
obsługi naziemnej.
Harce
przy ścieżkach podejścia
Na
karcie podejścia, jaką dysponowały załogi polskich samolotów,
kąt nachylenia ścieżki podejścia został określony na 2 stopnie
40 minut. Jednak MAK uważa, że obowiązywał kąt 3 st. 10 min, a w
innym miejscu prowadzi obliczenia przy założeniu, że wynosił on 3
st. 12,3 min. Podczas konferencji prasowej przewodniczący Komisji
Technicznej MAK podał te dane odwrotnie, dodatkowo zaokrąglając 3
st. 10 min. do 3 st. Nie wiadomo tak naprawdę, według jakiego kąta
pracowały urządzenia RSL podczas lądowania Tu-154M. Obraz na
ekranie jest nagrywany. Major Ryżenko zeznał, że magnetowid
działał poprawnie, jednak według MAK nic się nie nagrało z
powodu zwarcia na jednym z przewodów. Kaseta wideo nie została
udostępniona stronie polskiej.
Tymczasem wgląd w zapis
pomiarów radiolokatora byłby bardzo cenny. Z zapisu nagranej
korespondencji radiowej Ryżenki wynika bowiem, że przez cały czas
powtarza on tylko sławne już "na kursie i ścieżce", nie
podając podczas czterech sprowadzeń żadnych danych o odchyleniu.
Oznaczałoby to, że Jak-40, Ił-76 (dwukrotnie) i Tu-154M schodziły
przez cały czas idealnie. Jak zatem doszło do tego, że rosyjski ił
ostatecznie nie wylądował? Wreszcie, jak to możliwe, skoro
wiadomo, że polski tupolew leciał znacznie powyżej dopuszczalnego
odchylenia, a od pewnego momentu znacznie poniżej. I to niezależnie
od przyjętego kąta nachylenia ścieżki.
Niepokój budzi
również odległość podawana przez KSL. Gdy padają słowa "4,
na kursie i ścieżce", samolot znajdował się nie 4 km od
pasa, ale 4650 metrów. Gdy miał być 3 km od pasa, w rzeczywistości
znajdował się 3550 metrów. Wreszcie, gdy piloci słyszą po raz
ostatni tego rodzaju komunikat: "2, na kursie, ścieżce",
znajdowali się 2580 metrów od pasa. A zatem ta kluczowa odległość
była systematycznie zaniżana około 600 metrów. Przypomnijmy, że
w takiej w przybliżeniu odległości od lotniska samolot uderzył w
ziemię.
Według dostępnych zapisów po przytoczonym
komunikacie o odległości 2 km i prawidłowym ustawieniu mjr Ryżenko
zakończył podawanie informacji o położeniu samolotu. Czy wtedy
już maszyna znikła z ekranu? To prawdopodobne, gdyż każdy
radiolokator ma swój zakres pracy wynikający z typu urządzenia,
miejsca jego zamontowania i ukształtowania terenu. Zbyt blisko
lotniska, gdy samoloty są już bardzo nisko, różne przeszkody
terenowe zakłócają sygnał i praca RSL nie jest możliwa. Załoga
polskiego samolotu nie otrzymała jednak informacji o miejscu
zakończenia pracy radiolokatora. Na pytanie o wyjaśnienie tej
kwestii strona polska nie otrzymała odpowiedzi. Dodajmy, że teren
pomiędzy bliższą radiolatarnią a progiem drogi lądowania był
przed katastrofą wyjątkowo niestarannie utrzymany, pełen drzew i
wysokich zarośli. Po katastrofie polskiego tupolewa Rosjanie
wykarczowali cały teren.
Jakie
współrzędne przekazali Rosjanie
Obok
radiolokatora załoga miała do dyspozycji własne urządzenia
nawigacyjne, przede wszystkim komputerowy system zarządzania lotem
(FMS). Korzysta on z informacji o położeniu samolotu z
satelitarnego systemu GPS. Ten jednak podaje współrzędne według
powszechnie przyjętego w geodezji i nawigacji układu WGS-84. Na
schematach (kartach podejścia), które posiadali polscy nawigatorzy,
współrzędne geograficzne zapisane są w zupełnie innym, rosyjskim
systemie SK-42 (w obu przypadkach liczba oznacza rok wprowadzenia).
Rosjanie, którzy przekazali te dokumenty drogą dyplomatyczną, nie
poinformowali nas o tym istotnym szczególe, z powodu którego
wprowadzono błędne dane do systemów pokładowych. Rosyjski zbiór
informacji aeronawigacyjnych (AIP) nie zawiera informacji o tym,
jakie mapy wykreślono według SK-42 ani w jaki sposób różni się
on od WGS-84. Skutki tego niedopatrzenia są poważne. Komputer
pokładowy prowadził, być może, samolot do zupełnie innego punktu
niż próg pasa.
Opisane problemy nie są jedynymi. Dostępne
już uwagi strony polskiej do projektu Raportu MAK wytykają ogromną
ilość podobnych niedopatrzeń ze strony obsługi lotniska. Zostały
one jednak zignorowane jako "niemerytoryczne". MAK nie
podjął ze stroną polską żadnej formy dialogu, ograniczył się
jedynie do załączenia polskich uwag (w języku polskim) do tekstu
raportu zaprezentowanego 12 stycznia.
Piotr Falkowski