Sondowanie pamięci i sumienia
Nasz Dziennik, 2011-02-23
P
ani
prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz postanowiła przeprowadzić
sondaż w sprawie wybudowania w centrum stolicy pomnika
upamiętniającego tragedię narodową z 10 kwietnia 2010 roku. Ten,
kto po roku od tego wydarzenia chce zadać Polakom pytanie, czy
powinno się tę tragedię upamiętnić, stawia zarówno siebie, jak
i swoje środowisko w dwuznacznej sytuacji moralnej. Decyzja ta jest
dla mnie oburzająca.
Parlament
Rzeczypospolitej Polskiej uznał katastrofę polskiego samolotu
Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. za najdramatyczniejsze
wydarzenie w powojennej historii Polski. Jednakże to nie
reprezentanci Narodu, lecz sam suweren w zdecydowanej swej większości
poprzez bezpośrednie uczestnictwo w narodowym nabożeństwie
żałobnym zamanifestował swoje uczucia. Pokazał, jak dotkliwie
odczuł śmierć swoich przywódców. W tej sytuacji przeprowadzanie
wśród Polaków sondażu na temat tego, czy chcą oni upamiętnić
ofiary katastrofy smoleńskiej, jest kompletnym nieporozumieniem. To
zupełnie tak, jakby za pomocą sondaży orzekać i rozstrzygać o
hierarchii wartości całego społeczeństwa, rozstrzygać, czym jest
dobro, a czym zło. Z takiego punktu widzenia zasadne byłoby
przeprowadzenie sondaży w każdej materii i czynienie z ich wyniku
legitymizującej podstawy do działań władz państwa. Zadajmy w
sondażu wprost pytanie, czy warto w ogóle czcić pamięć przodków.
Czy warto pamiętać? Czy warto wracać do przeszłości? A może na
podstawie sondażu w ogóle uznać pamięć historyczną za
zbyteczną?
Sondażownie
nad parlamentem?
Uchwała
Sejmu została przyjęta przez posłów, a więc tych, którzy
reprezentują cały Naród Polski. Jakim zatem prawem prezydent
Warszawy procedurze parlamentarnej stara się przeciwstawić
eksperyment socjologiczny, z założenia obarczony kilkuprocentowym
błędem? Jeśli przypomnimy sobie błędy sondażowe popełnione w
trakcie wyborów prezydenckich oraz samorządowych, jeśli weźmiemy
pod uwagę stałe niedoszacowanie grupy obywateli o poglądach
konserwatywnych oraz fakt, że sondażownie bardzo często starają
się uczynić zadość sympatiom podmiotu zamawiającego sondaż, to
zrozumiemy, jak mało wiarygodny jest wynik tego sondażu.
Dostrzeżemy przede wszystkim, jak wielką niestosownością jest
zastępować procedury demokratyczne sondażami. Jeśli tak gorąco
wierzymy wykresom procentowym, to dlaczego nie zmieniamy składu
parlamentu zależnie od wyniku sondażu poparcia dla poszczególnych
partii? Dlaczego premierem ciągle jest Donald Tusk, skoro 65 procent
społeczeństwa źle ocenia jego pracę?
Sprawa
wszystkich Polaków
Warszawa,
podobnie jak inne miasta, posiada swój samorząd, jednak tym, co ją
wyróżnia, jest fakt, iż to stolica Polski. Nie można zatem uznać,
że w materii tak mocno wykraczającej poza "lokalność"
głos decydujący powinien mieć wyłącznie miejski magistrat
wsparty na sondażu opinii publicznej. Cechą szczególną
cywilizacji zachodniej jest wyjątkowa rola miasta. To w nim znajduje
się uniwersytet, to ono jest ośrodkiem władzy. Ono jednakowoż
spełniało i spełnia funkcję służebną wobec wszystkich tych,
którzy władzy w nim się mieszczącej podlegają. Na jakim zatem
fundamencie wspiera się decyzja magistratu? Czyżby miała rządzić
zasada: profity, ale bez zobowiązań? Których więc warszawiaków
zapyta "sondażownia" tych w pierwszym, drugim czy trzecim
pokoleniu?
Intencja
paradoksalna sondażu
W
samej idei zaproponowanego sondażu zawiera się paradoks. Jeśli
bowiem badając pamięć obywateli należących do "próby",
okazałoby się, że ta dotycząca wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku
jest niewielka - to tym samym, wspierając się na obiektywnej ocenie
faktów dokonanej m.in. przez Sejm RP, powinniśmy podjąć działania
ją przywracające, zaś jednym ze sposobów jest wybudowanie na
Krakowskim Przedmieściu monumentu. Jeśli bowiem tylko okazałoby
się, że niewielki odsetek Polaków wie, co wydarzyło się 1 i 17
września 1939 roku, to taka niewiedza nie będzie odczytywana jako
dowód poświadczający niewielką rangę tamtych wydarzeń i nie
stanie się argumentem na rzecz rezygnacji z polityki przypominania.
Zatem sondaż, bez względu na wynik, może jedynie umocnić
nas w przekonaniu co do niezbędności budowy pomnika. Może także
ewentualnie wpłynąć na sposób finansowania budowy. Jeśli pamięć
jest żywa, to i zaangażowanie środków obywatelskich będzie
większe, natomiast gdy słaba, dla dobra instytucji państwa środki
publiczne powinny odegrać rolę rozstrzygającą.
Symbole są
ważne dla każdej społeczności ludzkiej, szczególnie zaś dla
Narodu. To symbole są owymi arkami łączącymi pokolenia wstępujące
ze zstępującymi. Symbole, jeśli mają spełnić swoją funkcję,
muszą być lokowane bezpośrednio w przestrzeni publicznej, a więc
w tej, która jest wspólna dla wszystkich uznających się za
obywateli RP. Próba zmierzająca do wypchnięcia symboli i
ulokowania ich w przestrzeni zamkniętej, prywatnej, intymnej jest
przejawem atonii wspólnego systemu wartości, a więc i samej
wspólnoty. Może to być odczytywane jako jej przejaw. Mam jednak
nadzieję, że jest to objaw właściwy tylko dla ograniczonej grupy.
Od nas jednak zależy, czy nie stanie się właściwością całego
Narodu.
Dlaczego
to miejsce?
Niekiedy
oczywistości najtrudniej przebijają się do świadomości
polityków. Być może dla wielu w katastrofie Tu-154M zginęły
osoby znane nam z imienia i nazwiska. Przeżywamy ich śmierć, ich
odejście. Przykładamy do nich miarę podobną do naszych bliskich,
którzy opuścili nas w naszej ludzkiej wędrówce. Śmierć, Msza
św. żałobna, pochówek na cmentarzu...
Śmierć, która
dotknęła nas tak mocno 10 kwietnia, ma wymiar szczególny. W tym
dniu obywatele Rzeczypospolitej utracili swojego prezydenta oraz
pierwszą damę; śmierć mająca wymiar czysto ludzki doprowadziła
do sytuacji, w której wiele najwyższych urzędów w państwie
utraciło swoich przedstawicieli; Wojsko Polskie utraciło swych
generałów. W katastrofie zginęli obywatele podobni nam, bo
śmiertelni; różni od nas, bo za sprawą pełnionej misji
publicznej ich śmierć przekracza wymiar jednostkowy, rodzinny i
nabiera wymiaru państwowego. Oczywistością jest, że śmierć
zabrała ludzi wypełniających misję publiczną o szczególnym
charakterze, bo polegającą na pielęgnowaniu pamięci tych, których
śmierć zabrała kilkadziesiąt lat temu.
Gdy zatem pytamy o
miejsce, odpowiedź może być tylko jedna: uczczenie śmierci
prezydenta, generałów, prezesów instytucji państwowych, tak
istotnych dla państwa, musi wykroczyć poza kanon właściwy
codzienności. Mając świadomość tego, że zginęli ci, którzy
chcieli oddać cześć pamięci pomordowanych, uzyskamy odpowiedź
dotyczącą potrzeby pamiętania i upamiętniania. Gdzież jest zatem
miejsce najwłaściwsze dla uczczenia ofiar tragedii narodowej pod
Smoleńskiem, jeśli nie centralna arteria stolicy państwa? W jaki
sposób chcemy budować szacunek do państwa, jeśli nie poprzez
szacunek do osób pełniących służbę publiczną?
Niestety,
polityka obecnych władz zmierza do tego, aby z pomnika cmentarnego
uczynić właściwy i jedyny symbol dla śmierci prezydenta i 95
innych osób. W swych działaniach władze wprost nawiązują do
polityki realizowanej niegdyś w czasach PRL, a wyrażającej się w
wypchnięciu symboli nieakceptowanych przez władzę do przestrzeni
prywatnej.
Jest jednak jeszcze coś, co upodabnia współczesność
do tamtych czasów. W ostatnich latach przyjęto zasadę, wedle
której obywatele cieszą się wolnościami i prawami obywatelskimi,
jednakże tylko pod jednym warunkiem - że nie manifestują
"archaicznego" rzekomo systemu wartości, jak np.
katolicyzm. Jedyne miejsce dla katolików i ich symbolu jest w
kościele. Krzyż obraża pozostałych obywateli, bo narusza ich
wolność; z tej perspektywy również pomnik jest niczym innym, jak
gwałtem zadawanym wolności obywatelskiej.
Społeczny
komitet
To
właśnie działania władz spowodowały pojawienie się jesienią
ubiegłego roku inicjatywy powołania stowarzyszenia, którego
głównym celem byłoby dążenie do upamiętnienia tragedii
narodowej z 10 kwietnia poprzez wybudowanie monumentu w miejscu
wprost łączącym się z urzędem sprawowanym przez śp. prezydenta
Lecha Kaczyńskiego. Tym miejscem jest Krakowskie Przedmieście.
Stowarzyszenie zostało powołane do życia w następstwie zebrania
założycielskiego, jakie odbyło się 23 września 2010 roku.
Przybrało ono nazwę Społeczny Komitet Budowy Pomnika Ofiar
Tragedii Narodowej pod Smoleńskiem.
Społeczny komitet dąży
nie tylko do powstania tego jednego pomnika. Wśród celów
statutowych znajduje się upamiętnianie tragedii narodowej w ogóle,
a zatem koordynowanie działań wielu pojedynczych, lokalnych
inicjatyw zmierzających do podtrzymywania pamięci o tragedii
narodowej za pomocą tablic pamiątkowych, pomników, nazewnictwa
gmachów i ulic. Społeczny komitet będzie również dążył do
tego, aby miejsce śmierci Polaków pod Smoleńskiem zostało
otoczone szczególną opieką. Jego członkowie zobowiązali się
także do tego, aby na co dzień upominać się o dobre imię
wszystkich tych, którzy 10 kwietnia wraz z prezydentem
Rzeczypospolitej znajdowali się na pokładzie rządowego Tu-154M.
Komitet skupia osoby wywodzące się z różnych środowisk
zawodowych, mieszkańców miast i miasteczek, przedstawicieli
różnorakich stowarzyszeń zjednoczonych wokół wspólnego celu -
zachowania pamięci.
Dr hab. Włodzimierz Bernacki