Analiza gleby rozstrzygnęłaby problem mgły
Nasz Dziennik, 2011-01-28
Z
ekspertyzy biegłych z Instytutu Geografii i Przestrzennego
Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk sporządzonej na wniosek
polskiej prokuratury wynika jedynie, że mgła w Smoleńsku 10
kwietnia była i że mogła być zjawiskiem naturalnym. Zdaniem
pełnomocników rodzin ofiar katastrofy smoleńskich, to jedynie
wersja probabilistyczna. W ocenie prawników i geologów, pełną
wiedzę na ten temat dałoby zbadanie próbek ziemi z rejonu
katastrofy. Przeprowadzenie odpowiednich analiz pozwoliłoby na
wykrycie wszelkich związków nieorganicznych, w tym m.in. substancji
chemicznych.
Na
wniosek Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie biegli z
Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej
Akademii Nauk w czerwcu ubiegłego roku przeprowadzili analizy
obserwacji meteorologicznych w Smoleńsku z ostatnich 30 lat. Na
podstawie przeprowadzonych badań stwierdzili, że warunki mgielne w
rejonie katastrofy 10 kwietnia ubiegłego roku były typowe dla tego
obszaru i tego czasu. Jednocześnie naukowcy stwierdzili, że mgła,
która 10 kwietnia spowiła lotnisko w Smoleńsku, w chwili
katastrofy prezydenckiego Tu-154M mogła być zjawiskiem naturalnym.
Jak zaznaczają pełnomocnicy rodzin smoleńskich, to teoria wysoce
probabilistyczna. - Biegli stwierdzili tylko, że w tym czasie i tym
miejscu mgły mogą się pojawiać. Nie jest to opinia jednoznaczna,
w zasadzie nie wyklucza żadnej wersji. Pogoda w dniu katastrofy
mogła być taka lub inna. Ta opinia niczego nie przesądza ani nie
eliminuje żadnej możliwości - mówią prawnicy. Jak zaznaczają, z
materiału dowodowego nie wynika jednoznacznie, że mgła była
pochodzenia naturalnego. W ocenie prawników oraz geologów, istotne
znaczenie dla wyjaśnienia m.in. kwestii pojawienia się mgły nad
Siewiernym miałoby zbadanie próbek gleby z rejonu katastrofy. Czy
polscy śledczy zlecili w ogóle takie badanie? Zwróciliśmy się z
tym pytaniem do Naczelnej Prokuratury Wojskowej, ale wczoraj nie
uzyskaliśmy odpowiedzi. Pełnomocnicy rodzin są jednak przekonani,
że takich badań w ogóle nie było. - Musiałby zostać skierowany
w tej sprawie formalny wniosek o pomoc prawną do strony rosyjskiej,
a takiego nie było - twierdzą prawnicy. Próbki gleby ze Smoleńska
mogłyby być ewentualnie pobrane podczas oględzin miejsca
zdarzenia. Jak informuje prokuratura, "dokumentacja z oględzin
miejsca zdarzenia, dokonanego przy udziale prokuratora Wojskowej
Prokuratury Okręgowej w Warszawie w trakcie wizyty polskich
archeologów i geodetów w Smoleńsku w październiku 2010 r.,
dotychczas nie wpłynęła do WPO w Warszawie".
Rosjanie
zadymiali lotniska
Jak
podkreśla gen. bryg. rez. Jan Baraniecki, były zastępca dowódcy
Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, już w latach 60. Rosjanie
stosowali różne metody maskowania lotnisk. Jedną z nich było
zadymianie: baki samolotów napełniano specjalnym olejem, po
uruchomieniu silników z maszyny wydobywały się gęste opary, które
na pewien czas zadymiały lotniska. Z tego sposobu korzystały siły
Układu Warszawskiego, które do zadymiania lotnisk stosowały też
specjalne świece dymne. Ewentualnie rozpylone substancje musiałyby
wniknąć w smoleńską ziemię. Geolodzy podkreślają, jak ważne
jest badanie próbek gleby z miejsca katastrofy. Profesor
Mariusz-Orion Jędrysek, kierownik Pracowni Geologii Izotopowej i
Geoekologii, Zakładu Geologii Stosowanej i Geochemii Instytutu Nauk
Geologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego, zauważa, że przy badaniu
wszelkich próbek ważne jest zachowanie pewnej procedury badawczej,
jak zachowanie sterylności przy pobieraniu próbki oraz jej analizy.
Jak podkreśla, zakładając hipotetycznie, że mgła na Siewiernym
mogła być wywołana przez rozpylenie środków chemicznych, w
glebie mogły zachować się pewne ślady tych substancji. - Ale
niekoniecznie. To mogły być związki, które bardzo szybko uległy
biodegradacji - zauważa naukowiec. Biodegradacji ulegają zarówno
związki organiczne, jak i nieorganiczne. Wiele substancji może
ulegać szybkiemu utlenianiu w zetknięciu z wodą deszczową. Jak
zaznacza, bardzo istotne jest to, kiedy dokładnie próbka została
pobrana oraz w jakich warunkach była przechowywana do momentu jej
analizy. Profesor Jan Szyszko, minister środowiska w rządzie PiS,
który z biologii gleby zrobił doktorat i habilitację, podkreśla,
że w przypadku katastrofy smoleńskiej konieczne byłoby wykonanie
badań na obecność określonych mikroelementów nieorganicznych w
glebie. Zaznacza, że eksperci są w stanie przeanalizować proces
rozkładu tych związków. Praktycznie nie istnieją tu żadne
ograniczenia czasowe. Niektóre ze związków chemicznych ulegają
rozkładowi nawet kilka tysięcy lat. Ta sama zasada dotyczy rozkładu
związków organicznych, jak m.in. związków węgla czy związków
próchnicznych w glebie. W ocenie prof. Szyszko, próbka ziemi z
miejsca katastrofy powinna też być porównana z próbką spoza
terenu katastrofy. Pozwoliłoby to znaleźć różnice w zawartości
obu próbek i ustalić dokładnie, jakie nowe elementy znalazły się
w ziemi pobranej z miejsca zdarzenia. Badania gleby na zawartość
mikroelementów (zarówno organicznych, jak i nieorganicznych)
powinny być wykonywane w specjalistycznych laboratoriach, czas ich
trwania zależy od tego, pod jakim kątem są one prowadzone.
Metodyka badań zależy od przedmiotu, który jest analizowany. I
tak, bardzo szybko wykonuje się analizy na zawartość w glebie
węgla, dłużej - na zawartość w niej metali ciężkich. Jak
zaznacza prof. Szyszko, znaczenie dla jakości przeprowadzonych badań
ma czas, w jakim próbki zostały pobrane. Gleba jest wciąż
narażona na bezpośrednie działanie warunków pogodowych - wraz z
wodą opadową substancje te wnikają w głąb profilu glebowego,
następuje jednocześnie ich rozkład i przemieszczanie. - Ale
specjaliści są w stanie zbadać ten proces - uważa prof. Szyszko.
Podkreśla, że standardowe badanie gleby na zawartość wszelkich
mikroelementów wykonuje się na głębokości dwóch metrów -
proces tworzenia tej warstwy gleby określa się na 16 tysięcy lat,
czyli tyle, na ile wyznacza się okres ostatniego zlodowacenia.
Anna Ambroziak