Nec plus ultra 3

Rozdział 3.



Dzisiaj pani Longbottom była zatrwożona. Hermiona przesiedziała u niej prawie pół godziny, lecz zdenerwowanie Alicji tylko narastało, kobieta coś niespokojnie szeptała, chwytając dziewczynę za ręce i spoglądając jej w oczy. Do tego, godziny odwiedzin zbliżały się do końca i Hermiona, doskonale znając rozkład dnia na tym oddziale, z minuty na minutę oczekiwała przyjścia dyżurnej uzdrowicielki z wieczornymi eliksirami. W końcu wstała z krzesła, uwolniła nadgarstek ze słabego uścisku chłodnej ręki Alicji i poszła do drzwi. Dopiero teraz poczuła wyraźnie swąd dymu w korytarzu. Gwałtownie otwierając drzwi, z różdżką w pogotowiu, wyskoczyła z sali i zobaczyła, że drugi koniec korytarza już pochłania ogień. Z naprzeciwka biegła spanikowana dyżurna, stukając po drodze we wszystkie drzwi po drodze i krzycząc: „Pożar! Wszyscy na korytarz!” W rzeczywistości był to pełen idiotyzm, jeśli wziąć pod uwagę, że drzwi do sali Goyle'a ukryte były już za ścianą ognia; Lockhart posłusznie szedł za uzdrowicielką, a na oddziale nie było więcej pacjentów zdolnych do samodzielnego opuszczenia sali, jeśli nie liczyć pani Longbottom.

Mari, ocknij się! — Hermiona potrząsnęła dziewczyną. — Gdzie pacjent z sali dziewiątej, pan Goyle?

Mari pracowała w Mungu od Nowego Roku, ledwo rok wcześniej ukończyła Uniwersytet Paryski i Hermiona miała nieodparte wrażenie, że profesor Plymouth nie powinien zatrudniać kogoś, kogo bardziej zajmuje dysertacja na temat dewiacji mentalnych niż realna pomoc pacjentom. Lecz teraz nie był dobry moment na demonstracje osobistych animozji, więc Hermiona dotąd cierpliwie powtarzała swoje pytanie, aż we wzroku Mari nie pojawił się przebłysk świadomości.

Nie wiem. Kiedy przyszłam, tam wszystko już stało w ogniu. Co mamy robić? — Oczy uzdrowicielki napełniły się łzami, a usta zadrżały, jak u przerażonego dziecka. I choć ona najprawdopodobniej była w wieku Hermiony, a może nawet starsza o kilka lat, teraz wyraźnie nie można było oczekiwać od niej żadnej odpowiedzialności czy zdolności do podejmowania decyzji.

Słuchaj mnie! — Hermiona dla pewności raz jeszcze potrząsnęła dziewczyna, popychając w kierunku sali Longbottomów. — Teraz odprowadzisz pana Lockharta i panią Longbottom na parter. Po drodze proś o pomoc każdego, kogo spotkasz. Potrzebni są ludzie, żeby ewakuować trzy pozostałe sale i pana Longbottoma. I trzeba wyłączyć barierę antyaportacyjną. Zrozumiałaś mnie, Mari?

Dziewczyna pokiwała głową, jak chiński bałwanek.

Wyłączyć barierę. A jak to zrobić?

Hermiona szpetnie zaklęła przez zęby. Zwykle starczało jej samokontroli na to, żeby nie demonstrować takich niekobiecych zachowań, zdobytych w czasie długich dni wojny spędzonych głównie w męskim towarzystwie. Lecz teraz ta tępa Francuzka po prostu wyprowadziła ją z równowagi.

Najlepiej powiedz o tym ochronie. Lub komuś innemu, tam na dole. Panie Lockhart!

Gilderoy, gapiący się w czasie rozmowy na portret uzdrowiciela Klifthummera, natychmiast odwrócił się do Hermiony ze swym słynnym uśmiechem:

W czym mogę pomóc, piękna pani? Czy życzysz sobie mego autografu?

Tak, panie Lockhart, byłoby wspaniale, lecz czekają na pana fani. Pan już powinien rozdawać swoje autografy tam, na parterze. — Uśmiech czarodzieja stał się jeszcze szerszy. — Ta miła dziewczyna odprowadzi pana razem z tą damą. One obie są pana wielkimi fankami. — Z tymi słowami Hermiona wciągnęła na korytarz Alicję stojącą na progu sali i zaczepiła jej dłoń za elegancko wysunięty łokieć Gilderoya. — Mari, odprowadź ich jak najszybciej na dół i wezwij pomoc!

Wyglądało na to, że uzdrowicielka mniej więcej doszła do siebie, w każdym razie dość pewnym głosem nakazała: „Za mną, panie Lockhart!” i wszyscy troje zniknęli Hermionie z pola widzenia, skręcając korytarzem w stronę tylnych schodów. Dziewczyna zaś pobiegła w przeciwnym kierunku. Pierwszą na trasie ognia była sala siódma, w której znajdowało się dwóch pacjentów, dalej po jednym w salach piątej i czwartej i w końcu Frank Longbottom w sali numer dwa, lecz Hermiona miała szczerą nadzieję, że będzie można zakończyć ewakuację przy pomocy aportacji, jak tylko szefostwo szpitala zdejmie barierę. Na razie trzeba było jak najszybciej wysłać na dół pana Hoopera i Dennisa Creeveya – pacjentów z sali numer siedem, do której już dochodziły płomienie. Dziewczyna wyczarowała potok wody, który zmusił ogień do wycofania się i weszła do sali. Tu swąd dymu czuć było o wiele silniej, niż w korytarzu, widocznie dlatego, że sale miały wspólny system wentylacji i dym przenikał z sąsiedniego pomieszczenia, które w całości pochłonął ogień. Lecz obaj pacjenci spokojnie spali pod wpływem eliksirów.

Hermiona nie wiedziała, na co jest leczony pan Hooper, lecz zajmował tę salę na długo przed początkiem jej praktyki w Mungu i przez wszystkie te miesiące ona ani razu nie widziała, żeby był przytomny. Dennis trafił do szpitala całkiem niedawno z załamaniem nerwowym i ciężką bezsennością, z którymi nie mogła poradzić sobie madame Pomfrey, więc Plymouth pogrążył go w leczniczym śnie. „Wychodzi na to, że ani jednego, ani drugiego obudzić nie wolno, więc trzeba będzie lewitować obu” — pomyślała dziewczyna, wyczarowując nosze. Jako pierwszego wzięła Dennisa, odlewitowała go na korytarz, jeszcze raz polała podpełzający ogień wodą i wróciła po pana Hoopera. Przechodząc koło stołu dyżurnej, zgarnęła z niego dokumenty i położyła je na noszach Dennisa. Pospiesznie szła korytarzem, co dziesięć kroków próbując się aportować, lecz bariera wciąż jeszcze nie została zdjęta.

W końcu dotarli do schodów, które okazały się zbyt wąskie na lewitację dwóch par noszy jednocześnie. Hermiona położyła pana Hoopera na podłodze i zaczęła schodzić w dół, transportując młodszego Creeveya. Jeszcze jednym utrudnieniem okazały się podesty, żeby odwrócić nosze, trzeba było ustawiać je pod kątem, jednocześnie przytrzymując chłopaka i rozsypujące się karty pacjentów. Dlatego też, po pokonaniu zaledwie jednego piętra, dziewczyna westchnęła z ulgą, słysząc kroki w dole schodów.

Hej! — krzyknęła, przechylając się przez barierkę. — Jest tam kto?

Hermiona? — odezwał się z dołu męski głos i kilka pięter niżej pojawiła się znajoma jasnowłosa głowa.

Chris! — Chris Chaney był młodszym uzdrowicielem, pracującym pod wodzą Markesa i kolejnym przyjacielem, którego Hermiona zyskała tutaj, w szpitalu. — Chris, potrzebuję pomocy! Trzeba ewakuować cały oddział. Przelewituj w dół Dennisa, a potem wróć po pana Hoopera, jest przy schodach na czwartym piętrze. A ja pobiegnę i wyprowadzę chorych z sali piątej i czwartej.

Hermi! Panią Crindgis można obudzić.

To ta kobieta z czwartej? Nie było ostatnio nowych pacjentów?

Nie, wszyscy starzy. Biegnij, a ja zatroszczę się o Dennisa. — Głos Chrisa przybliżał się, a z dołu słychać było tupot nóg, oznaczający, że jeszcze ktoś spieszy na pomoc. Nie tracąc więcej czasu, dziewczyna odwróciła się i pobiegła z powrotem i wtedy, gdy była już prawie w korytarzu czwartego piętra, dotarło do niej, że powinna była powiedzieć Chrisowi o barierze antyaportacyjnej.

Aleś ty głupia, głupia, głupia — przeklinała przez zaciśnięte zęby, próbując wyrównać przyspieszony biegiem po schodach oddech.

Tymczasem w korytarzu wisiał już gęsty dym i salę, z której dziewczyna całkiem niedawno wyprowadziła dwóch pacjentów, całkowicie pochłonął ogień. Hermiona na początek wpadła do pani Crindgis, siwej wiedźmy, wyglądającej jak rówieśnica Dumbledore'a, wyczarowała zaklęcie szybkiego przebudzenia i nie czekając na efekt, ruszyła do sąsiedniej sali, w której leżała jakaś kobieta w średnim wieku, która trafiła do Mungu dopiero w zeszłym tygodniu. Przelewitowała ją na noszach na korytarz i wróciła po panią Crindgis, która siedziała na łóżku, kręcąc głową i mrugając na wpół ślepymi oczami. „Czy nie prościej byłoby i ją przelewitować na noszach?” — zwątpiła dziewczyna, lecz spróbowała docucić kobietę:

Pani Crindgis! Teraz przejdziemy w inne miejsce — krzyknęła pacjentce do ucha. — Czy pani mnie rozumie?

Doskonale cię rozumiem, młoda damo, nie trzeba tak krzyczeć! — odpowiedziała chłodno pani Crindgis nieoczekiwanie twardym i dźwięcznym głosem. — Kiepsko widzę, lecz słyszę znakomicie.

Hermiona zdjęła z siebie szpitalny fartuch i narzuciła go na ramiona wiedźmy ubranej tylko w cienką i długą koszulę nocną, a sama pozostała w mugolskich dżinsach i koszulce.

Proszę mnie trzymać za rękę, pani Crindgis — rozkazała i poprowadziła pacjentkę korytarzem, wolną ręką lewitując nosze.

Z naprzeciwka już biegł Chris.

Ogień rozprzestrzenia się w dół wzdłuż głównych schodów, teraz jest między czwartym i trzecim piętrem — powiedział, dysząc z wysiłku. — Tu już nic nie zdziałamy, póki nie przybędą aurorzy, dlatego też wszyscy rzucili się na schody, żeby uratować pozostałą część budynku. A ewakuację zakończymy sami.

Wciąż jeszcze nie można aportować? — Hermiona zaczęła kaszleć i nagle poczuła, że sytuacja rzeczywiście jest poważna. Zaczęła czuć ogień na plecach i gdy się obróciła, zobaczyła, że ściana płomieni akurat dotarła do stolika dyżurnej.

Do diabła! Że też się nie domyśliłem! — jęknął Chris, biorąc panią Crindgis na ręce, co wywołało u staruszki krzyk protestu. Teraz z Hermioną zaczęli biec.

Dziwię się, że nie pomyśleli o tym ci, którzy powinni — odpowiedziała dziewczyna, dysząc i próbując po raz kolejny aportować. — Przecież to i aurorom uniemożliwi szybkie przybycie.

Przecież ci mówię, że wszyscy zajęci są gaszeniem głównych schodów. — Z tymi słowami Chris postawił panią Crindgis. — Schodźcie w dół, a ja zabiorę pana Longbottoma. No, Hermi, ruszaj się!

Nie czekając na odpowiedź, Chris zanurkował w dym, a Hermiona po raz kolejny zaczęła schodzić po schodach, podtrzymując kaszlącą wiedźmę i starając się kierować noszami, które raz po raz zahaczały o ściany i poręcz. „Ten dzień nigdy się nie skończy” — pomyślała ze zgrozą, łapiąc się na myśli, że już nie czuje nóg. Ledwo doszły do trzeciego piętra, jak pani Crindgis z jękiem opadła na stopień i chyba nawet straciła przytomność. „Trzeba będzie pójść po pomoc” — wciągnąwszy wiedźmę na korytarz trzeciego piętra, dziewczyna pobiegła w kierunku głównych schodów, lewitując nosze. Miała nadzieję, że pracownikom szpitala udało się powstrzymać ogień przed rozprzestrzenieniem się w dół. Oddział ostrych zatruć był jeszcze bardziej pusty i cichy niż oddział urazów mentalnych. Jeśli byli tu pacjenci, to najprawdopodobniej odesłano ich na dół.

Pomocy! Czy ktoś mnie słyszy? — Jej głos niósł się głuchym korytarzem. Swąd dymu narastał, lecz nie było tu tego strasznego żaru, który czuło się wyżej. Kiedy Hermiona dotarła do głównych schodów, z naprzeciwka wyskoczyło dwóch nieznajomych uzdrowicieli w dymiących, pokrytych sadzą szatach, a za ich plecami już szalał ogień. — Jak to, jednak ogień poszedł dalej? — zadała głupie pytanie.

Nie przejmuj się, na dole są aurorzy — pocieszył ją jeden z mężczyzn, bez zbędnych słów zabierając nosze i odwracając je z powrotem. — Zaraz oni wszystko tutaj zaleją swoim cud-zaklęciem. Powiedzieli, że nie trzeba będzie ewakuować drugiego piętra.

Hermiona tylko westchnęła. Wspomniane zaklęcie, duma i oczko w głowie drużyny strażackiej aurorat, w akademii wykładano dopiero na ostatnim roku. Jeśliby ona je znała, to być może dałaby radę powstrzymać płomienie, kiedy pożar dopiero się zaczynał. Choć najprawdopodobniej i wówczas nie poradziłaby sobie sama. Raz jeden widziała, jak pracują chłopcy z drużyny strażackiej i nawet w tamtej chwili żałowała, że nijak nie da rady pociągnąć trzeciej specjalizacji. Poświęcić swoje życie tylko walce z ogniem uważała za nieracjonalne: zbyt rzadko brali drużynę na zadania – tylko wtedy, gdy pożar wybuchał w magicznym obiekcie, gdzie nie można wezwać zwykłych strażaków lub kiedy przyczyna wybuchu ognia była zbyt trudna do wyjaśnienia mugolskim władzom.

Skoro przybyli aurorzy, znaczy, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Dopiero teraz Hermiona mogła przyznać się samej sobie, że jest śmiertelnie zmęczona. Z każdym krokiem coraz bardziej zostawała z tyłu za mężczyznami, w końcu słabo machnęła im ręką, pokazując, żeby na nią nie czekali i oparła się o ścianę.

Czy potrzebuje pani pomocy? — Jeden z uzdrowicieli odwrócił się.

Nie. — Hermiona pokręciła głową, bojąc się, że nie usłyszeli jej odpowiedzi. Rozkaszlała się i powtórzyła głośniej. — Nie, nie trzeba, zaraz was dogonię. Tam w korytarzu została jeszcze kobieta, trzeba jej pomóc.

Obaj pokiwali głowami, pokazując, że ją zrozumieli i pospieszyli w kierunku schodów. W tym czasie dziewczyna, wciąż jeszcze trzymając się ściany, powoli poszła za nimi. Praktycznie dotarła już do zakrętu, za którym znajdowała się klatka schodowa, gdy wprost przed nią wyrósł wysoki, szeroki w barach człowiek odziany w szpitalną piżamę.

Goyle?! — Hermiona westchnęła zszokowana, sięgając po różdżkę, lecz ogromne łapsko chwyciło ją za nadgarstek i wepchnęło dziewczynę w na wpół otwarte drzwi, za którymi widocznie do tej pory ukrywał się Goyle. Pomieszczenie było dość dużym laboratorium, w którym uzdrowiciele przygotowywali antidota.

Szaleniec wywlókł ją na środek pomieszczenia, wciąż jeszcze w taki sposób trzymając za nadgarstek, że dziewczyna nie tylko nie mogła sięgnąć po różdżkę, ale była zmuszona stać na palcach, nie myśląc o niczym oprócz grożącego jej złamania ręki, którą pracowała i czarowała. Ślizgon zamknął drzwi zaklęciem Colloportus i spojrzał na swoją ofiarę, a w jego wzroku widać było czyste szaleństwo. Wszystkie możliwe przemowy terapeutyczne zastygły jej w gardle. W końcu jeszcze nie przechodziła praktyki na oddziale urazów mentalnych i nie miała pojęcia, jak należy właściwie rozmawiać z kompletnie oszalałym byłym szkolnym wrogiem, z którym okazała się zamknięta na pustym piętrze na wpół ewakuowanego szpitala. Jedyne, co jej przyszło do głowy, to jeszcze jedna próba aportacji, lecz bariera wciąż tkwiła na swoim miejscu. „Teraz to już jej nie zdejmą — pomyślała, pozbywając się resztek nadziei. — W zasadzie to już nie byłoby sensu, skoro pożar został już praktycznie ugaszony. O Merlinie, ależ wpadłam!”

Co ty tutaj znów szpiegujesz, szlamo? — Goyle w końcu przerwał milczenie. — I gdzie twoi kolesie?

Jestem tu sama, Greg... — Hermiona zaczęła mówić najłagodniejszym z tonów, do jakiego była zdolna w tej sytuacji, lecz w tym momencie w jej twarz uderzyła pięść ściskająca różdżkę. „Osobiście zabiję tę idiotkę, Mari” — To była jedyna sensowna myśl, która pojawiła się w jej głowie; czuła, jak jej świadomość tonie w fali paniki.

Milcz, ścierwo! — Goyle lekko pociągnął za wciąż jeszcze uwięzioną rękę i dziewczyna, sycząc z bólu, byłą zmuszona obrócić się całym ciałem, żeby uniknąć złamania. — Draco uprzedzał, że przeklęty Potter też chce znaleźć tę rzecz, przyszłaś po nią, czyż nie? Lecz ja i Vince was wyprzedziliśmy! — Potrząsnął nią triumfalnie, wyrywając z ust dziewczyny kolejny krzyk z bólu. — Nigdy nie znajdziesz tej rzecz, zadbaliśmy o to z Vincem. – Z tymi słowami skierował różdżkę na drzwi, które natychmiast zajęły się ogniem, jak drzewo po uderzeniu pioruna.

Hermiona przymknęła oczy ze strachu – na krótki moment wydało się jej, że znów są w Hogwarcie, w Komnacie Rzeczy Ukrytych i Diabelski Ogień za moment ich pochłonie, dokładnie tak samo, jak pochłonął Vincenta Crabbe’a. Lecz kiedy dotarło do niej, że Goyle wyczarował zwykły płomień, ta myśl nie przyniosła jej nawet cienia ulgi. Właściwie, to na odwrót – śmierć w zwykłym ogniu na pewno będzie dłuższa i boleśniejsza. Płomienie szybko rozprzestrzeniały się po laboratorium, już zaczynały pękać kolby, a żar stawał się nie do zniesienia.

Greg, posłuchaj mnie! — błagała dziewczyna z rozpaczą. — Nie planowałam niczego stąd zabierać. Chodź, wyjdziemy stąd razem, przecież już kiedyś to zrobiliśmy, pamiętasz? Pamiętasz, jak ja z Ronem wyciągnęliśmy cię z ognia?

Nie odejdę stąd bez Vince'a. — Goyle w końcu wypuścił jej rękę, lecz teraz ściana ognia okrążała ich ze wszystkich stron i nie było dokąd uciec.

Greg, Vince'a tutaj nie ma. – Delikatnie dotknęła jego ręki, próbując bez różdżki użyć prościutkiego zaklęcia uspokajającego, którego nauczył ją Chris, gdy pewnego razu pani Longbottom wpadła w histerię. — Wyjmę różdżkę, obleję nas oboje wodą i spróbujemy stąd wyjść?

Przy słowie „różdżka” oczy Goyle błysnęły niebezpiecznie i dziewczyna w panice odskoczyła. Żar oparzył jej plecy i poczuła ohydny smród palących się włosów. „O, Merlinie, przecież to moje włosy się palą!” — W przerażeniu zaczęła klepać się po plecach i karku; nagle natknęła się na łańcuszek od zmieniacza czasu.

Greg! — Ze wszystkich sił starała się mówić spokojnie, ignorując skwierczące włosy i ubranie dosłownie wtapiające się w ciało. — Greg, nie użyję różdżki. – Wyjęła spod koszulki zmieniacz czasu i pokazała go chłopakowi. — Stań bliżej i przeniosę stąd nas oboje.

Goyle zrobił kilka niepewnych kroków; wydawało się, że nie zauważał zaczynającego płonąć ubrania, jakby był w transie. Nie czekając na konkretną odpowiedź, Hermiona narzuciła na niego łańcuszek i w pośpiechu zaczęła ustawiać pokrętła, lecz w tym właśnie momencie chłopak wyrwał się z odrętwienia, zabrał jej zmieniacz czasu, burząc wszystkie ustawienia i z rozpaczliwym krzykiem „Vince!” rzucił się z wyciągniętymi rękami w płomienie. Dziewczyna próbowała chwycić go za rękaw szpitalnej piżamy, lecz w tym momencie pękł łańcuszek i Hermionę pochłonęła fala ciemności i bólu, a szalejące piekło wybuchającego laboratorium na zawsze wchłonęło jeszcze jednego byłego ucznia Hogwartu.


***


Mój rocznik jest zdecydowanie przeklęty — wyszeptał Draco Malfoy odkładając trzęsącymi się rękami numer Proroka Porannego.

Cóż się stało? — zainteresował się obojętnie Lucjusz, przeglądający korespondencję, lecz gdy nie doczekał się odpowiedzi, uniósł głowę i uważnie spojrzał na syna. — Jesteś blady jak śmierć. Cóż znowu się stało?

Zginął Goyle. — Zęby Draco zastukały o filiżankę z kawą. Lucjusz delikatnie zabrał synowi kawę i podsunął szklankę z wodą. — Też w pożarze. A do tego i Granger.

Starszy Malfoy rzucił okiem na krzyczący nagłówek — „Tragedia w szpitalu św. Mungu. Bohaterka wojny zginęła, ewakuując pacjentów”.

Ciał jeszcze nie odnaleziono — kontynuował Draco, widząc, że ojciec nie planuje czytać artykułu. — Lecz sala Grega spaliła się całkowicie, a na trzecim piętrze wybuchło laboratorium. I tam odkryto... — z trudem przełknął ślinę — odkryto kawałki ciała. Albo ciał. Uważa się, że to Granger, lecz będą jeszcze przeprowadzać ekspertyzę.

Lucjusz jednak sięgnął po gazetę, pobieżnie przeglądając artykuł: całkowicie spłonęło czwarte piętro, na którym znajdowała się sala Goyle'a, wszystkich pozostałych pacjentów udało się ewakuować, pacjent Frank Longbottom i uzdrowiciel Christian Chaney ulegli poparzeniu i zatruciu dymem, Hermiona Granger, która odbywała w szpitalu praktykę, zadbała o ewakuację czwartego piętra, ostatni raz widziano ją na oddziale ostrych zatruć, gdzie nieoczekiwanie zapaliło się laboratorium – już po tym, jak oddział aurorów zlokalizował pożar na czwartym piętrze, przyczyny wybuchu ognia nie są znane; biorąc pod uwagę dwa źródła ognia, podejrzewa się podpalenie, zostanie przeprowadzona ekspertyza fragmentów ludzkiego ciała odkrytych na trzecim piętrze, a na razie Gregory Goyle i Hermiona Granger uznani są za zaginionych bez wieści.

Dalej, cała następna strona poświęcona była przepełnionej zachwytem i żalem opowieści o heroicznej Granger i jej zasługach dla społeczności magicznej.

No cóż, nie poznałbym jej tutaj — skomentował Draco, przeglądając znad ojcowskiego ramienia zdjęcia ilustrujące artykuł.

Całkiem podobna do siebie. — Lucjusz nie zgodził się z nim, gotów dyskutować o czymkolwiek, byle tylko to odwróciło myśli syna od przeżytego przed chwilą wstrząsu. — Dokładnie taką ją pamiętam, no, może trochę młodszą.

Jeszcze raz przyjrzał się fotografii, którą prawdopodobnie wzięto ze szkolnego albumu szóstej klasy, gdyż Granger miała na sobie szkolną szatę z błyszczącym na piersi znaczkiem prefekta. Trudno było sobie wyobrazić, że ta bezczelna dziewczynka, osobista przeciwniczka Draco w walce o tytuł najlepszego ucznia szkoły, najbliższa przyjaciółka przeklętego Pottera – teraz nazywana jest neutralnym słowem „fragmenty”. Nieświadomie dotknął zdjęcia koniuszkami palców, wygładzając go. Tak, od ich ostatniego spotkania się praktycznie nie zmieniła – te same miękkie, zaokrąglone rysy twarzy, ciemne oczy i nieposkromiona szopa włosów. W tym momencie Lucjusz przypomniał sobie, że tak naprawdę, to ostatni raz widział dziewczynę w swojej własnej posiadłości niecały rok temu, lecz wówczas twarze jeńców, których Fenrir przywlókł do Malfoy Manor, pokryte były siniakami i brudem, dlatego też to spotkanie nie mogło w żaden sposób wpłynąć na jego wyobrażenie o wyglądzie Granger.

Nie, ja mówię o tym zdjęciu. — Draco wskazał mniejszą fotografię, na której przedstawiono gryfońskie trio w pełnym składzie. Zdjęcie zrobiono gdzieś w górach, cała trójka siedziała zwieszając nogi w przepaść, a w aparat patrzyli przez ramię: Potter, jak zwykle pośrodku, na prawo od niego niedomyty Weasley, a po lewej... Tak, na logikę, to powinna być wszechwiedząca Granger, podpis pod fotografią twierdził to samo...

Nie może być — powiedział cicho Lucjusz, składając gazetę na czworo i dla pewności kładąc na niej swoją filiżankę, jakby bał się, że Prorok otworzy się sam z siebie.

O czym ty mówisz, ojcze?

Draco ze zdziwieniem patrzył, jak twarz ojca traciła wszelkie kolory. Starszy Malfoy wstał zza stołu i niepewnym krokiem podszedł do drzwi jadalni, a potem szybko wrócił, chwycił gazetę i zniknął z nią na pierwszym piętrze, zapominając o leżących na stole listach.


c.d.n


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nec plus ultra 16
Nec plus ultra 18
Nec plus ultra 2 z 48 [T]
Nec plus ultra do 21
Nec plus ultra 15
Nec plus ultra 9
Nec plus ultra 11 i 12
Nec plus ultra do 14
Nec plus ultra 5
Nec plus ultra 22
Nec plus ultra 13 i 14
Nec plus ultra 17
Nec plus ultra 8
Nec plus ultra 7
Nec plus ultra 6
Nec plus ultra do 10
Nec plus ultra 10
Nec plus ultra 4
Nec plus ultra 20

więcej podobnych podstron