Rozdział 1.2
Przybycie do szkoły odbyło się w ciszy.
Harry przeszedł na drugi koniec gabinetu dyrektora i stanął przy drzwiach. Snape pojawił się zaraz po nim.
— Usiądźcie oboje — zaproponował Dumbledore.
— Dziękuję, dyrektorze. Zostanę tutaj — rzekł Harry.
Starszy czarodziej spojrzał na młodszego kolegę, ale ten tylko kiwnął głową, żeby nie nalegał.
— Harry, czy mógłbyś opowiedzieć, co działo się z tobą przez ostatnie sześć dni?
— Muszę? — Patrzył prosto w oczy dyrektora. — Może chcę o tym zapomnieć?
— Jednak będę nalegał. Poczujesz się lepiej, jeśli się tym z kimś podzielisz, chłopcze.
Harry stał, lekko drżąc. Snape mógł zauważyć ten drobny szczegół tylko dzięki temu, że siedział bliżej. Chłopak nagle jakby podjął decyzję, zaczął rozpinać przydużą koszulę. Zsunął jeden rękaw i obrócił się bokiem.
— To powinno panu wystarczyć za odpowiedź, dyrektorze.
Krwistoczerwona czaszka i srebrno-zielony wąż wychodzący z jej ust, oplatający swoim cielskiem ramię trudno było pomylić z czymś innym.
Mroczny Znak.
— Oznaczył cię — stwierdził Dumbledore, a jego ramiona opadły, jakby niesiony na nich ciężar zwiększył się wielokrotnie.
Chłopak ubrał się i czekał.
— Kazał ci zabić? — Severus już znał odpowiedź, jednak chciał to usłyszeć.
— Tak.
— Kogo? Starca, kobietę, dziecko? — brnął dalej profesor. — Czarny Pan jest bardzo wybredny, jeśli chodzi o ofiary. Twój tatuaż jest wielobarwny, więc zbrodnia szczególnie musiała targnąć twoje sumienie, inaczej byłby tylko czarny.
Po raz pierwszy tego dnia zobaczył emocje na twarzy chłopaka, ale ten szybko się opanował. Za szybko.
— Mam panu opisać każdą osobę? Nie mogę uratować wszystkich.
— Każdą? Wszystkich? — szepnął Albus. — Harry, chłopcze... Ilu musiałeś...?
— Dwadzieścia siedem ludzkich istnień. — Głos już nie należał do dziecka, lecz do kogoś, kto zobaczył zbyt dużo śmierci.
Mistrz Eliksirów patrzył na niego, nie mogąc pojąć.
— Jak?
— Skazałem ich. Każdego z osobna. Nawet gdy próbowali mnie zabić, skazywałem ich na śmierć. Nawet gdy błagali, płacząc u moich stóp, umierali, bo ich skazałem.
— Skazałeś? Nauczył cię Avady i jeszcze kazał rozmawiać z ofiarami?
— Nie umiem rzucać zaklęcia zabijającego, profesorze. Próbował przez cztery dni. Godzina po godzinie. Nie potrafię użyć żadnego zaklęcia Niewybaczalnego. Mój Cruciatus powoduje łaskotki, Imperius napad śmiechu, a Avada... to tylko fajerwerki.
Oparł się o ścianę, obejmując ramionami.
— Jak ich zabiłeś? Przecież nie... — Snape nie dokończył.
— Wystarczyło ich skazać. Zobaczy pan może w sobotę podczas oznaczenia Draco.
— Zobaczę? — zdumiał się Mistrz Eliksirów.
— Tak. Idzie pan ze mną. Należy pan do mnie.
Severus zerwał się ze swojego miejsca. Już podchodził, by wytrząsnąć z Harry’ego te idiotyzmy, gdy ten znów na niego spojrzał w ten sposób.
Stanął w miejscu. Odetchnął i opanował się.
— To samo powiedziałeś Draco. Co to znaczy?
— Zobaczy pan. Wkrótce pan zobaczy — powtórzył jak mantrę.
Ta rozmowa była chyba ponad jego siły. Osunął się po ścianie na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach.
— Został tylko jeden — szeptał cicho. — Tylko jeden.
— Harry, chłopcze. — Dumbledore wstał i podszedł bliżej.
Zatrzymał się koło Snape’a, gdy głowa chłopaka uniosła się do góry.
— Chcę odpocząć — mruknął chłopak, głęboko oddychając i wstając z podłogi.
Nie czekając na czyjąkolwiek zgodę, opuścił gabinet.
— Co teraz, dyrektorze?
— Nie wiem, Severusie. Po raz kolejny nie wiem, co robić. Dlaczego Tom oznaczył Harry’ego zamiast zabić, co planował od dawna? Jak dowiedział się, że jesteś szpiegiem, i co to ma wspólnego z całą tą sytuacją? Jak Harry zabił, nie mogąc rzucić Avady? Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, ale nic nie wymyślili. Mając tak mało informacji, nie da się za dużo planować.
Severus udał się w końcu w stronę swoich komnat. Postać pod drzwiami od razu została rozpoznana.
— Potter, co ty tu robisz?
— Nie znam hasła do Wieży, a Zgredek już nie chce się do mnie zbliżać.
— Zgredek? A, ten twój głupi skrzat. Czyżby oprzytomniał? — zironizował mężczyzna.
— Wyczuł Znak — odparł tylko chłopak.
Snape dotknął drzwi, otwierając je swoją magią, i wszedł do środka.
— Nie znam hasła, Potter. Idź do Dumbledore’a albo wchodź tutaj. Do kolacji możesz zostać. Nie mam zamiaru szukać cię po całej szkole.
Snape miał plan. Pomysł na dowiedzenie się czegoś więcej o tym, co Potter robił u Czarnego Pana. Chłopak zamknął za sobą drzwi i stanął, nie wiedząc, co robić.
— Możesz usiąść. Nie ruszaj niczego bez pytania.
— Dobrze, proszę pana.
Zajął fotel przed płonącym kominkiem i prawie natychmiast zapatrzył się w ogień. Wyglądał tak samo jak u Malfoyów.
— Co on ci zrobił, Potter? — Już drugi raz tego dnia zadał to samo pytanie.
— Nie chce pan wiedzieć. Za to ja chcę zapomnieć. A on będzie mi o tym przypominać. Co tydzień.
— Będzie cię wzywał?
— Nie tylko mnie. Może nie zawsze, ale wystarczająco często, także i pana.
— Draco też?
— Tak i każdego oznaczonego, którego zdecyduję się uratować. — Chłopak zaśmiał się gorzko. — Czemu ja to panu mówię? Jeszcze nie tak dawno cieszyłem się z każdej chwili bez pana uwag, a teraz...? Teraz siedzę w pana gabinecie i nawet nie mam szlabanu.
— Zawsze coś da się załatwić, jeśli tak za tym tęsknisz. Jakieś kociołki do czyszczenia się znajdą.
— Pan zawsze zostanie sarkastycznym dupkiem.
— Potter!
— Przepraszam — szepnął zrugany chłopak. — Jestem zmęczony.
Oparł głowę na oparciu, przymykając oczy.
— Tylko jeden — szepnął znowu.
— Co jeden? — nie wytrzymał Snape. — Już któryś raz z kolei to mówisz.
Nie otrzymał odpowiedzi. Pierś nastolatka unosiła się miarowo.
Teraz miał okazję. Chłopak musiał być mocno wyczerpany, skoro tak szybko zasnął. Podszedł ostrożnie i zatrzymał się metr od śpiącego. Nie wyczuł żadnej magii, nawet osłony. Nic tym razem nie powstrzyma go przed dotknięciem. Wyciągnął dłoń, robiąc kolejny krok. I następny. Nic. Czyżby Potter zatrzymał go wcześniej samym tylko spojrzeniem? Niemożliwe!
Dotknął jego ramienia i wtedy to poczuł. Magia przebiegła po jego ręce, opanowując całe ciało.
Bolało. Jakby setki maleńkich ostrzy przebijało się przez jego skórę. Milimetr po milimetrze. Zaczął krzyczeć.
Poczuł, jak jego ręka zostaje odtrącona. Przestało boleć.
— Dlaczego pan to zrobił? — Słaby głos Pottera dobiegał z pewnego oddalenia.
Uniósł się na rękach, dopiero teraz uświadamiając sobie, że leży na dywanie przed kominkiem. Wzrokiem poszukał ran, ale nie znalazł ani jednej.
Usłyszał głuchy odgłos uderzenia. Spojrzał w tym kierunku. Potter osunął się na podłogę, trzymając ściany. Mężczyzna sapnął z wrażenia. Chłopak pozostawił krwawy ślad w miejscu, gdzie wcześniej dotykał ściany.
— Potter?
— Wystarczy eliksir i proszę się nie zbliżać. Może go pan lewitować.
— Potter?
— Czego znowu?! — warknął blady chłopak wściekle. — Mało panu jeszcze? Omal mnie pan nie zabił swoją ciekawością. Lepiej panu?!
— Uspokój się! — krzyknął profesor. — Oddychaj.
Chłopak zaczął wpadać w panikę, tracąc przy tym coraz więcej krwi. Snape przywołał kilka eliksirów, ustawiając je przed Gryfonem.
— Wypij wszystkie, a potem idź się umyj.
Fiolki zostały opróżnione z grymaszeniem na temat smaku. Czując się już lepiej, chłopak wstał i ruszył w stronę wskazanej łazienki. Zanim zamknął drzwi usłyszał:
— Przepraszam, Potter.
**