Rozdział 9.2
Obudził się, słysząc szum wody w łazience. Zastanawiał się chwilę, jak chłopak w ogóle tam dotarł. Zamierzał go zapytać, jak wyjdzie, a póki co przygotował się na nowy dzień. Wezwał skrzata, by zamówić śniadanie na dwie osoby. Popijał właśnie herbatę, gdy Potter wyszedł z łazienki.
— Wskaż mi łóżko — szepnął Harry, unosząc swoją różdżkę.
Severus uniósł brwi w zdziwieniu. To by wyjaśniło sposób poruszania się chwilowo niewidomego chłopca.
— Niezły pomysł użycia zaklęcia naprowadzającego — odezwał się, trochę dziwiąc się temu, że dzieciak nie wystraszył się, gdy go usłyszał.
Harry wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko.
— Hermiona często go stosuje, gdy Ron miga się przed odrabianiem zadań. Jeśli mógłbym poprosić o herbatę z jedną łyżeczką cukru, to byłbym wdzięczny. Jajecznicę czuć aż w łazience. — No proszę, czyli to nos powiadomił Złotego Chłopca. — Myślałem, że informacje o nagłym poprawieniu się zmysłów u osób niewidzących to bujdy. Jednak nie. Słyszałem pana nawet w łazience. Wie pan, że pańskie kroki przypominają chód kota?
— Jak samopoczucie? — zapytał Severus, przerywając terkot i podając chłopakowi gorący napój.
— Dobrze. Trochę jeszcze boli mnie głowa i ramię, ale da się wytrzymać.
— Zjedz coś, to się tym zajmę. — Podsunął mu tacę.
Potter przesunął po jej krawędzi opuszkami palców, po czym jakby niepewnie odsunął rękę.
— Nie wiem, czy dam radę sam zjeść. Nie chcę panu robić tu bałaganu — zawstydził się, spuszczając głowę.
Snape warknął, zniecierpliwiony wymówkami Gryfona.
— Znam wystarczająco dużo zaklęć czyszczących, by sobie z tym poradzić, Potter. Jedz i się tym nie przejmuj — ponaglił go, wkładając w dłoń widelec.
Chłopiec patrzył, przynajmniej tak to wyglądało, w stronę, z której dobiegał głos profesora.
— Nie pamiętam zbyt wiele z wczorajszej nocy. Czy powiedziałem coś niezwykłego, że tak nagle zmienił pan swoje zachowanie w stosunku do mnie?
— Głupi dzieciak! — prychnął Mistrz Eliksirów. — Aż tak lubisz, jak po tobie krzyczę, że teraz ci tego brakuje?
Kąciki ust chłopca uniosły się w szerokim uśmiechu.
— O, znów jest pan sobą! Może to brak porannej herbaty? Znam parę osób, które bez kawy nie potrafią zacząć dnia.
— Nie należę do osób, które gustują w palonych ziarnach wydalonych przez ptaki.
Śmiech Harry’ego rozszedł się po kwaterze.
— Wie pan, że kawa, którą pan opisał, jest najdroższą na świecie?
— Skoro tak cię to bawi, to teraz, z łaski swojej, zainteresuj się mieszaniną ściętego białka i żółtka wydaloną przez inny gatunek pierzastego rodu — zironizował profesor.
— Musiał pan to powiedzieć? — Harry odsunął talerz jak najdalej od siebie, krzywiąc się z obrzydzenia. — Straciłem apetyt.
— Czyżby Złoty Chłopiec nie został uświadomiony, skąd wypadają jajka?
— Hej! Głupi nie jestem! Tylko nie myślę akurat o tym podczas posiłku. A teraz poproszę coś, co nie wypadło komuś spod ogona.
— Tosty z dżemem są na prawo. — Snape określił miejsce, a potem dodał: — A serwetki zaraz obok. Proszę nie dotykać niczego takimi rękami. Dżem truskawkowy źle schodzi ze skóry.
Harry uznał, że było to jego najweselsze śniadanie od bardzo dawna. Zanim profesor zabrał się za zmianę opatrunku na oczach i ramieniu, uprzątnął cały bałagan, który pozostał po posiłku, także z niego.
— Czyli jednak coś wczoraj palnąłem. — Harry uchylił ostrożnie powieki, mrużąc jednak oczy, nie wiedząc, czego się może spodziewać.
— Nie mam zamiaru nikomu zdradzać twoich tajemnic, jeśli o to ci chodzi. Zamknij oczy, nadal są czerwone. Organizm sam musi oczyścić je z krwi. Eliksir tylko mu w tym pomaga — instruował go, zakładając na powrót opaskę.
— Co mówiłem? — zapytał Harry, przerażony, że mógł zdradzić w nocy Snape’owi coś, czego nie chciał mówić absolutnie nikomu.
— Na pewno chcesz wiedzieć, czy jednak mam o nich zapomnieć?
— Chyba wolę wiedzieć. — Ściągnął koszulę, odsłaniając Znak pokryty strupami i zaschniętą maścią.
Snape przez dłuższą chwilę nic nie mówił, przemywając ranę i usuwając skrzepy. Potem nałożył nową warstwę maści, nie bandażując ramienia, pozwalając ranie oddychać.
— Dziś jest dwudziesty października — rzucił nagle.
Czuł, jak chłopak się spiął i zadrżał, a potem zobaczył, że Harry odwrócił głowę w jego stronę.
— Czy Hermiona i Ron znają szczegóły rozprawy? — zapytał.
— Nic mi o tym nie wiadomo. Wszystko zależy od tego, co opublikował „Prorok”. Dlaczego pytasz?
— Nie chciałbym, żeby wiedzieli o pewnych sprawach — powiedział cicho Gryfon.
Snape spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem. Ten chłopak chyba nigdy nie przestanie go zadziwiać. Przez tyle już przeszedł, a nadal przejmował się tylko innymi. Nigdy sobą.
— I bez tego martwią się o ciebie. Panna Granger jakoś się domyśliła, że tu jesteś.
Harry wzruszył tylko ramionami, opierając się o oparcie fotela.
— Zastanawiam się, czy komukolwiek powiedzieć. Może lepiej nikomu nie zdradzać tej tajemnicy, niech zostanie to niespodzianką. Dniem tryumfu, czy jak tam „Prorok” to zatytułuje — rzekł z goryczą.
Snape jednocześnie chciał i nie chciał wiedzieć. Walczyły w nim dwa sprzeczne odczucia. Z jednej strony powinien przycisnąć chłopaka i poznać dzień. Z drugiej, wtedy stałoby się wiadome, kiedy chłopak umrze. A z czegoś takiego nikt by się nie cieszył. Teraz już nie.
Przełknął ślinę i napił się zimnej już herbaty, kryjąc się za nią jak za tarczą.
Cisza trwała dłuższy czas. Nagle Harry poderwał się z fotela. Zrobił to tak niespodziewanie, że Snape drgnął z zaskoczenia.
— Co...?
— Muszę iść do Wielkiej Sali. Teraz! — przerwał mu Gryfon, wyciągając różdżkę. — Pan także.
Wspomagając się nią, skierował się ku drzwiom. Gdy uderzył o szafkę, Snape chwycił go za ramię, narzucając jednocześnie koszulę na ramiona.
— Zaprowadzę cię, będzie szybciej.
Nie pytał, po co mają tam iść. Przypuszczał, że i tak szybko się dowie.
Zatrzymali się w Wielkim Holu. Harry zwrócił się do Severusa, który spojrzał na niego z niepokojem. Chłopak wciąż był bardzo blady.
— Proszę przekazać dyrektorowi, że cokolwiek się stanie, musi chronić uczniów. Ja zrobię, co do mnie należy.
— On tu zmierza — bardziej stwierdził niż zapytał Severus.
Harry odwrócił głowę w jego stronę, nie pozwalając sobie na chwilę słabości. Nie czas na to.
— Proszę już iść — powiedział stanowczo.
Gdy profesor wszedł do Wielkiej Sali, Harry zdjął szybko opaskę z oczu. Musiał widzieć. Nie marnując czasu, dotknął swojego Znaku. Sześcioro uczniów natychmiast opuściło posiłek i wpadło do Holu ze zdenerwowanymi wyrazami twarzy.
— Chyba sobie jaja robisz, Potter! — wydarł się Goldstein, podchodząc do Harry’ego z zaciśniętymi pięściami. — Wezwałeś mnie!
— Zamknij się! — wrzasnęła Parkinson, łapiąc chłopaka za ramię i odpychając gwałtownie od Pottera. — Mógł, to to zrobił.
— Co się dzieje? — spytał Draco nieco agresywnie, nie mogąc oderwać spojrzenia od czerwonych oczu Gryfona.
Zanim jednak Harry zdążył cokolwiek odpowiedzieć, drzwi Holu otworzyły się i do zamku wkroczyło pięciu mężczyzn.
— Jest wściekły — odezwał się Lucjusz, podchodząc bliżej Harry’ego.
— Wiem — odparł chłopak, patrząc mu prosto w oczy, po czym przeniósł wzrok na stojących za Malfoyem mężczyzn.
— Co mamy robić? — Avery nadal stał przy drzwiach i wyglądał na zewnątrz.
— Chronić uczniów. Panie Rookwood, proszę wywołać swojego syna oraz pozostałą szóstkę dzieci Wewnętrznego Kręgu. Wejdziemy do środka.
Ruszył przodem, kierując się w stronę Wielkiej Sali, mając nadzieję, że widok śmierciożerców nie wywoła zbyt wielkiej paniki wśród uczniów. Przy podium nauczycielskim zobaczył żywo dyskutującego z Dumbledore’em Snape’a. Na widok chłopaka, a także na widok osób mu towarzyszących w całej Sali zawrzało. Uczniowie zaczęli szeptać, niektórzy podnosili się z miejsc, kierując wystraszony wzrok ku dyrektorowi i pobladłym nauczycielom.
Chłopiec znad jeziora, ten, który dał mu wtedy list, podbiegł do swojego ojca. Harry poczekał, aż mężczyzna się z nim przywita, po czym podszedł bliżej i go dotknął.
— Tak na wszelki wypadek. Proszę przyprowadzić resztę. — Ponieważ miał zapas zaklęcia jeszcze z poprzedniego tygodnia, nie żałował go użyć.
— Harry! — Hermiona już biegła w jego stronę, ale on ją na razie zignorował.
Dyrektor też już szybko do nich podchodził.
— Chłopcze, czy...
— Jest na błoniach — rzucił krótko, mijając go i podchodząc do małej grupki stojącej u boku Rookwooda.
Kilka dotknięć i światło zgasło, wchłaniając się w ciała wybranych uczniów.
— Jesteście teraz pod moją opieką — powiedział. — Wkrótce zobaczycie rodziców.
Dyrektor w międzyczasie rzucił kilka poleceń McGonagall, która szybko wybiegła, on sam zaś zaczął rzucać zaklęcia ochronne na okna. Pozostali nauczyciele starali się zagonić uczniów pod ścianę, jak najdalej od wejścia.
— Macie ich chronić! — Potter rozkazał „swoim”, odwracając się od zaskoczonych śmierciożerców. — Chyba, że chcecie przypłacić to życiem. Gdy Voldemort zginie zostaniecie uwolnieni, ale tylko od was zależy co się później z wami stanie. Od waszego postępowania zależy wasza przyszłość jak i waszych dzieci.
Odwrócił się na kilka sekund w stronę Draco, który obserwował go od strony młodszych śmierciożerców. Przyłożył na krótko dłoń do serca i następnie wskazał na Malfoya.
Nie czekał na reakcję. Zaczął iść w stronę wyjścia, dotykając znów Znaku. Severus Snape odwrócił się w jego stronę, czując wezwanie, a widząc, dokąd zmierza, bez zastanowienia dołączył do niego.
— Harry, dokąd idziesz? — Hermiona znów podbiegła do przyjaciela i złapała go za ramię.
Harry zatrzymał się i spojrzał na nią, a potem na stojącego obok Rona. Nagle, bez ostrzeżenia, zagarnął oboje przyjaciół w ramiona i mocno przytulił.
— Kocham was — szepnął. — Zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.
Zaraz potem odsunął ich od siebie i nie dając nikomu czasu na jakąkolwiek reakcję, wyskoczył na korytarz, nie pozwalając się zatrzymać. Snape ruszył za nim, przeklinając.
— Nie. To niemożliwe. To się nie dzieje — szeptała Hermiona, coraz bardziej blednąc i wpadając w panikę.
Podbiegła do najbliższego okna i wyjrzała na błonia. Harry właśnie schodził po schodach w asyście Severusa. W oddali widać było zbliżającą się szybko grupę zamaskowanych ludzi w pelerynach.
Zza drzwi wejściowych słychać było tupot wielu stóp. Nagle schody na zewnątrz zapełniły się nieznanymi Hermionie ludźmi.
— Kto to? — zapytała zdumiona.
— To, panno Granger — odezwał się Dumbledore, przechodząc obok — jest Zakon Feniksa.
Opuścił Wielką Salę, mijając w drzwiach McGonagall, która zaraz też zablokowała je zaklęciem.
— Idźcie do reszty uczniów. Tu jest niebezpiecznie — nakazała, odganiając od okna dwójkę Gryfonów. Wszyscy wyjęli różdżki.
**
Harry nie spodziewał się pomocy. Jednak, gdy przy jego drugim boku stanął Syriusz z Lupinem, uśmiechnął się delikatnie.
— To co, mały? Skopiemy mu dupsko za twoich rodziców?
Harry zerknął na animaga niepewnie.
— Syriuszu?
— Tak, mały? — Mężczyzna kucnął przy nim.
— Cokolwiek się stanie, pomóż Snape’owi — poprosił Harry, patrząc prosto w oczy swojego chrzestnego. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na Severusa, który obserwował grupę w oddali i udawał, że nie słucha. — Jeśli mi się nie powiedzie, tylko on ma szansę zabić Voldemorta — kontynuował Potter.
— No co ty, mały? Mówisz, jakbyś miał zaraz paść trupem — zaśmiał się słabo Syriusz, ale chwilę później śmiech zamarł mu na ustach, gdy zobaczył śmiertelnie poważną i zdecydowaną twarz Harry’ego.
Postacie w maskach zbliżyły się na odległość rzutu zaklęciem. Harry nagle uścisnął Syriusza i wystąpił do przodu, zanim ten zdążył wstać.
— Zatrzymajcie go! — krzyknął Syriusz, zdając sobie sprawę, że Harry jest sam przeciwko całej grupie śmierciożerców.
Severus wyciągnął tylko rękę, powstrzymując go przed skoczeniem chłopakowi na pomoc.
— Nie niwecz jego poświęcenia — powiedział twardo. — On już zdecydował. Zostańcie tutaj i brońcie wejścia.
Zostawił zdumioną grupę i podszedł do Harry’ego, stając obok niego w pozie pełnej gotowości.
— Dziękuję — szepnął chłopak, nawet na niego nie spoglądając. Jego błyszczący wzrok błądził po ukrytych za maskami twarzach stojących kawałek dalej śmierciożerców, którzy także przyglądali się z niepokojem temu, co działo się na schodach Hogwartu i w pobliżu bramy.
— Jak już mam zostać Wybawicielem Czarodziejskiego Świata, to wypada stać w samym centrum zdarzeń — rzucił Snape pełnym sarkazmu głosem, wywołując nikły uśmieszek na twarzy Harry’ego.
— Mógłby pan rzucić na mnie Sonorus? Chciałbym im coś powiedzieć.
Snape spełnił prośbę, dziwiąc się, czemu chłopak sam tego nie zrobi. Harry wystąpił jeszcze kilka kroków do przodu, taksowany przez Voldemorta morderczym wzrokiem.
— Osoby, które prosiły, zostały wysłuchane. — Głos piętnastoletniego chłopca dotarł wzmocniony do wszystkich zebranych na błoniach. — Dzieci są bezpieczne w zamku. Jeśli chcecie, możecie do nich dołączyć i je bronić. Nawet jeśli was będzie karał, im nie stanie się krzywda.
Przez chwilę na błoniach zapadła kompletna cisza. Atmosfera zgęstniała niczym naelektryzowana, nikt nie odważył się poruszyć. Kilka sekund później rozległy się zwielokrotnione dźwięki deportacji i kilkoro śmierciożerców zniknęło z otoczenia Czarnego Pana, by natychmiast pojawić się obok Severusa.
— Nie pokonasz mnie, Harry Potterze!!! — krzyknął Voldemort z wściekłością, unosząc różdżkę.
— Ale obawiasz się tego — rzekł Harry sucho. — Sam sprowadziłeś na siebie ten koniec. Wiesz, który dzisiaj jest. Termin się skończył. Ja dotrzymam obietnicy, a ty i tak przegrasz.
— Nie pozwolę ci na to. Expelliarmus!
Różdżka wyskoczyła z kieszeni Harry’ego jak z procy i poszybowała do ręki Lorda. Chłopiec nawet nie drgnął.
— Mam zamiar zakończyć to tu i teraz. Najlepiej tylko z dwiema ofiarami.
Voldemort zaczął chyba panikować. Nakazał atakować, omijając Pottera. Zaklęcia pomknęły w stronę najbliższej grupy. Harry nie mógł w niej znaleźć Severusa, ale wiedział, że mężczyzna sobie poradzi. Przecież już w gorszych bywał opałach i zawsze wychodził cało.
Odwrócił się z powrotem w stronę swojego prawdziwego i jedynego przeciwnika.
— I co teraz zrobisz bez swojej obstawy? — Czarny Pan poczuł się pewniej.
— To, co będę musiał — odparł krótko Harry.
Potrząsnął minimalnie rękawem, z którego wysunął się mały sztylet. Ukradł go z szafki Severusa, gdy wychodził. Profesorowi służył pewnie do otwierania listów, ale do tego zadania też się nada. W pierwszej chwili chciał nim rzucić w Voldemorta, ale bał się, że nie trafi. Nigdy nie ćwiczył rzutów w cel. To było zbyt ryzykowne. Zdecydował się na drugie wyjście.
Uśmiechnął się złośliwie do Voldemorta, który zmrużył podejrzliwie oczy. Jednym, płynnym ruchem wbił sobie ostrze w pierś. Ból powalił go na kolana. Wyrwał sztylet z rany i upuścił na ziemię. Resztkami sił uniósł głowę, by spojrzeć na swojego wroga. Ten stał jak skamieniały z opuszczoną głową. Na jego piersi szybko rosła krwista plama.
— Coś ty zrobił?! — wycharczał Voldemort, a z jego ust popłynęła strużka krwi.
Harry upadł na bok, nadal się uśmiechając, teraz już łagodniej. Uniósł jeszcze w górę dłoń, szepcząc:
— Severus Sors.
Zamknął oczy.