Rozdział 4.2
Harry obawiał się nadejścia soboty. I to bardzo. Cały pozostały tydzień mignął mu jak przez mgłę. Nic nie zapamiętał z zajęć i chyba tylko notatki Hermiony będą w stanie go uratować przy pisaniu prac domowych.
W sobotni poranek w ogóle nie tknął śniadania i gdy tylko Snape wstał ze swojego miejsca, on zrobił to samo.
— Na razie, stary! Nie daj się! — rzucił mu jeszcze Ron, a Hermiona uśmiechnęła się pocieszająco.
Niecierpliwie czekał pod drzwiami do sali eliksirów na profesora i na Malfoya. Niespokojnie wydreptywał ścieżkę długości dwóch metrów, tam i z powrotem.
— Czyżby panu Potterowi śpieszyło się na zajęcia? — Snape wychynął z ciemności korytarza, choć było tak mroczno, że rozpoznać go można było tylko po bladym odcieniu skóry.
U jego boku powoli stąpał Draco. Harry nie odezwał się, tylko poczekał, aż profesor odblokuje drzwi. Snape przeszedł przez salę, nawet nie zapalając światła, i skierował się w stronę swoich kwater. Gdy dwaj uczniowie minęli go, rzucił na drzwi wejściowe do klasy oraz do swoich komnat czar blokujący. Nawet tutaj Potter nie zaprzestał nerwowego chodzenia w kółko.
— Możesz przestać? Zaczyna mnie od tego boleć głowa. — Draco w końcu nie wytrzymał.
Severus tylko obserwował chłopaka bez słowa. Trudno było nie zauważyć jego nerwowości przez ostatnie dwa dni. Porwanie Dursleyów było dla nich bardziej niż oczywiste. Dla innych jedyna rodzina Pottera już nie żyła.
— Uspokój się, Potter. Przecież ich uratujesz — rzucił po chwili chłodno.
Chłopak zatrzymał się w miejscu, patrząc na niego tym swoim dziwnym spojrzeniem, które niejedno już widziało.
— A jeśli nie? Jeśli to jakaś pułapka? Nie wydaje się to panu podejrzane? Żadnych innych ataków, tylko na Dursleyów? I dlaczego nie ma jeszcze wezwania?
— Tak ci śpieszno?
— Malfoy, nie denerwuj mnie! — krzyknął Harry wściekle, mierząc drugiego chłopaka lodowatym spojrzeniem.
— Cisza! — przerwał im Snape. — Obaj się uciszcie.
Usiedli na dwóch krańcach sofy, ostentacyjnie odwracając się do siebie plecami.
Wezwanie nadeszło godzinę później, gdy Harry już myślał, by samemu zjawić się u Voldemorta. Niedługo potem po raz pierwszy zobaczył tajny tunel Mistrza Eliksirów, którym opuścili zamek. Przejście w miejsce aportacji nie zostało zakłócone przez nikogo, czy to zwierzę, czy człowieka. Z oddali słychać było uczniów bawiących się na błoniach. Harry’emu ten śmiech wydawał się zupełnie nie na miejscu. Dlaczego ktoś mógł się śmiać, skoro ktoś inny miał wkrótce umrzeć?
Po połączeniu wszystkich czarem śledzącym, ruszył do swego nemezis. Pomimo tego, że był już tu kilkakrotnie, wciąż nie mógł się przyzwyczaić do otoczenia tej mrocznej siedziby. Nie była tym, czym powinna być. Ani grama mroku, zgnilizny czy czegokolwiek mówiącego, że żyje tu zły, mroczny czarodziej. Ogród, w którym się pojawił, żył pełnią życia. Zadbane rabaty kwitły ostatnimi w tym roku kwiatami. Drzewa eksponowały wielobarwne liście.
— Idziemy! — rozkazał, gdy tylko dołączyła do niego dwójka śmierciożerców.
Za to po wejściu do budynku wrażenie było w pełni prawidłowe. Brak jakichkolwiek wygód, odrapane ściany, sypiący się sufit i trzeszcząca podłoga. To pasowało do wizerunku. Zaschnięta krew w sali audiencyjnej zdobiła kamienną podłogę niczym drogocenny dywan. Śmierciożercy stali już na swoich miejscach, a Voldemort rozpierał się na tronie z ironicznym uśmiechem na twarzy, ale poza nimi nie było nikogo. Harry tylko wskazał ręką miejsce pod ścianą, nawet nie patrząc, czy polecenie zostało wykonane, a sam stanął przy tronie.
Tom był zadowolony. To rzucało się w oczy.
— Wiesz, że mam dla ciebie niespodziankę, Harry Potterze?
— Prorok zdążył mnie poinformować. — Z trudem hamował się, żeby nie powiedzieć za dużo.
Śmiech Mrocznego Lorda zmroził mu krew. Powinien już się do niego przyzwyczaić, ale nie potrafił. Tak groteskowo chyba tylko on się śmiał. Jak szalony naukowiec z niskobudżetowego filmu.
— Wprowadzić ich!
Boczne drzwi otworzyły się na ten rozkaz i do środka zostało wepchniętych osiem osób. Chociaż większości z nich nie można było jeszcze tak nazwać. To były w większości dzieci. Dursleyowie szli na końcu. Petunia tuliła do siebie Dudleya. Zaczęła poruszać ustami, ale nie opuścił ich żaden dźwięk. Zaklęcie ciszy. Harry opuścił głowę. Nie chciał patrzeć. On nawet nie chciał tu być. Wszędzie tylko nie tu i nie teraz.
— To wszystko twoja wina! — Krzyk wuja Vernona rozdarł ciszę. — Każ im nas wypuścić! Co to wszystko ma znaczyć?! Czy to ty kazałeś zniszczyć nasz dom?
— Nie — szepnął cicho Harry, domyślając się, że to Voldemort musiał zdjąć zaklęcie ciszy.
— Jak mogłeś zrobić nam coś takiego? — Tym razem odezwała się Petunia. — Przygarnęliśmy cię pod nasz dach. A ty tak się nam odwdzięczasz?
— Twoja kolej, Harry Potterze — rzekł Voldemort, jakby wcale nie słysząc wrzasków kobiety. — Wybierz tych, którzy przeżyją.
I znów mu to zrobił. Powiedział ofiarom, że to on, Harry, jest ich Katem. Małżeństwo patrzyło na niego w szoku, gdy powoli do nich podchodził. Stanął przed całą ósemką, piątka z nich nawet nie wiedziała, co się dzieje. Były za małe, by rozumieć.
— Czy dasz mi zaklęcia z przyszłego tygodnia? — Spróbował innego wyjścia.
— Nie. Wybierz piątkę.
Harry zamknął oczy. Co miał zrobić? Myśli nie chciały ułożyć się w żaden rozsądny pomysł.
— Nad czym się tak zastanawiasz?! — wrzeszczał jak opętany wuj. — Uratuj nas, jeśli możesz! Jesteśmy twoją rodziną!
Harry spojrzał na niego krytycznie.
— Teraz sobie o tym przypomniałeś, wuju? A gdzie ta tak zwana rodzina była przez ostatnie czternaście lat? Jakoś nie pamiętam jej, gdy spałem w komórce. Gdzie była, gdy kilka dni pod rząd odmawiano mi posiłków? — Nagle Harry podjął decyzję. — Nie zasłużyliście! Choćbym miał za to później wylądować w Azkabanie!
Dotknął piątki dzieci stojących zbitą grupką pod ścianą. Zniknęły, a Harry odwrócił się plecami do pozostałej trójki.
— Jak mogłeś?! — Przerażony krzyk Petunii trafił go niczym strzała. — Aż tak nas nienawidzisz? Tylko dlatego, że boimy się takich jak ty? Właśnie dlatego się boimy! Jesteście potworami!
— Skaż ich, Harry Potterze. Denerwują mnie.
— Nie.
Pojedynczy syk dotarł do Voldemorta, który powoli podszedł do chłopca, kładąc mu dłoń na ramieniu. Od intensywnego bólu, który go przeszył, pod Harrym natychmiast ugięły się nogi.
— Skaż ich! — rozkazał już normalnym głosem Czarny Pan.
— Nie!! — W ten krzyk sprzeciwu Harry wplótł cały swój ból.
— Trzeba było im dać zaklęcie.
— Nie pozwolę umrzeć niewinnym dzieciom.
— Głupota Gryfona. I co ci z tego przychodzi? Twoja rodzina nawet nie rozumie twego poświęcenia. Tak naprawdę chcą cię wymazać ze swego życia raz na zawsze. Pozwól im, tyle że to ty ich wymaż. Dokładnie. Kropla po kropli.
— Niee!!
Ręka puściła ramię, ale za to złapała go za włosy, unosząc do góry twarz chłopaka.
— Skaż ich albo zacznę karać twoje pieszczoszki tak długo, aż tego nie zrobisz lub one same nie umrą. Potem zawsze mogę zacząć karać ciebie.
Puścił go, popychając na podłogę. Harry uniósł się na rękach, zerkając na stojących pod ścianą Snape’a i Malfoya. Inni z „należących” stali w podstawowej grupie śmierciożerców.
— Lepiej się pośpiesz. Zaczynam tracić cierpliwość.
Kolejne minuty mijały w napiętej ciszy. Dursleyowie milczeli. Harry wstał z podłogi.
— Może to przyśpieszy twoją decyzję. Sectumsempra!
Zaklęcie trafiło w Malfoya. Krew natychmiast przesiąknęła przez odzież i tylko szybka reakcja Snape’a uratowała chłopca od bolesnego upadku. Potter widział rosnącą plamę krwi pod nieprzytomnym już Ślizgonem. Spojrzał na Dursleyów. Po raz ostatni. Odwrócił się do nich plecami. Przecież już wcześniej podjął tę decyzję, Draco nie musiał cierpieć.
— Skazuję was na śmierć — zasyczał spokojnie.
Zaklęcie zadziałało natychmiast. Krzyk trójki trwał krótko, ale intensywnie. Pod swoimi stopami Harry zobaczył płynący powoli karmazynowy strumyk. Zamknął oczy, czując świeży zapach krwi.
— Możesz odejść — rzucił zadowolony Voldemort. — Chyba będziesz musiał się pośpieszyć. Twój pieszczoszek umiera.
Snape już podnosił Draco i kierował się do wyjścia.
— Harry Potterze — zatrzymał go Voldemort. — Następnym razem masz być sam.
Harry szybko dołączył do czekającego profesora i obaj aportowali się prawie jednocześnie.
— Musimy natychmiast zanieść go do pani Pomfrey. To zaklęcie...
— Znam ten czar, Potter! — warknął cicho Snape, kładąc Draco na ziemi i rozrywając mu koszulę.
Uniósł różdżkę nad krwawiącymi ranami i zaczął nucić dziwną melodię. Czubek różdżki zalśnił, a rana, której dotknął, zaczęła się zasklepiać. Harry odsunął się na kilka kroków, patrząc z przerażeniem na Mistrza Eliksirów. Rany zostały zaleczone i nauczyciel podniósł się z ziemi.
— O co chodzi, Potter? — spytał, widząc go jeszcze bledszego niż przy aportacji. — Chyba przyzwyczaiłeś się już do widoku krwi?
Harry wzdrygnął się.
— To pan nauczył go tego zaklęcia.
— Oczywiście. To jego ulubione — odparł chłodno Snape.
— Zagorzały wróg — szepnął Gryfon. — To o panu mówił.
— Nie wiem, o co ci chodzi, Potter. Teraz się uspokój, musimy wrócić do zamku niezauważeni.
Chłopak posłuchał, ale tylko do chwili wkroczenia do komnat nauczyciela. Stanął przy drzwiach wyjściowych, czekając, aż mężczyzna ułoży Malfoya na sofie i rzekł:
— Proszę mnie wypuścić.
— Nie możesz wyjść bez Draco — odparł mu krótko profesor.
— Chcę stąd wyjść. — Starał się panować nad swoim głosem, ale nie bardzo mu to wychodziło.
— Potter, co cię opętało? Nie wyjdziesz bez Malfoya! Ocknie się za jakieś dwie do trzech godzin.
Harry osunął się po drzwiach, zasłaniając głowę rękami.
— Chcę stąd wyjąć. Nie chcę tu być — szeptał.
Severus bynajmniej nie dziwił się temu zachowaniu. Chłopak i tak długo się trzymał. Z szafki pełnej eliksirów wyjął małą buteleczkę i postawił przed siedzącym na podłodze Harrym.
— Wypij. To eliksir uspokajający.
Chłopak odmówił. Severus nie nalegał, ale zostawił fiolkę tam, gdzie ją postawił. Jednostajne huśtanie ciałem wiele mu mówiło. Dzieciak był już na granicy. Albo całkiem się załamie, albo jakoś to przeżyje, choć psychikę będzie mieć skrzywioną do końca życia. Sam zajął się Malfoyem, zerkając co jakiś czas na skulonego pod drzwiami Pottera. Do wszystkiego dochodziły jeszcze słowa chłopaka, którymi uraczył na koniec swoich opiekunów. Słyszał plotki, ale nigdy w nie nie wierzył. Czyżby jednak były prawdą? Komórka, brak jedzenia – to wyjaśniałoby kilka rzeczy, jak chociażby to, że z wakacji wracał w gorszym stanie, niż gdy na nie jechał. Niski wzrost, choć oboje rodziców byli wysocy, łatwo dałoby się wyjaśnić niedożywieniem.
Gdy zaczął drżeć z szoku albo płaczu, Severus nie potrafił określić, bo chłopak nadal trzymał twarz pomiędzy ramionami, zarzucił mu na nie koc. Ogień w kominku palił się już od dobrej chwili, przecież zawiadomienie dyrektora o wypadku jednego z uczniów należy do obowiązków nauczyciela. Nie śpieszył się jednak, nie chcąc straszyć i tak roztrzęsionego bruneta. Zdecydował się poczekać.
Po pewnym czasie, godzinie lub półtorej, chłopak Lily zasnął wyczerpany. Ten właśnie moment wybrał sobie dyrektor, żeby wpaść. Otrzepał szatę z sadzy i podszedł do ciągle nieprzytomnego Draco. Potter spał już na fotelu, zwinięty w kłębek, przelewitowany przez profesora.
— Co się stało, Severusie? Dlaczego są w takim stanie? — zapytał cicho Dumbledore, nie chcąc nikogo obudzić.
— Potter zabił swoich opiekunów.
Dyrektor ciężko usiadł na podsuniętym mu fotelu.
— Mów.
— Miał do wyboru Dursleyów oraz piątkę dzieci, trzy-czterolatków. Na początku nie wiedział, kogo wybrać, ale potem opiekunowie Pottera zaczęli na niego wrzeszczeć i on się zdecydował. Odesłał wszystkie dzieci. Kiedy wróciliśmy, był w szoku, ale wyczerpany zasnął. Zobaczymy, jak zachowa się po obudzeniu.
— A pan Malfoy? Co z nim?
— Czarny Pan zachęcał Pottera do rzucenia czy aktywowania zaklęcia uśmiercającego, gdy ten mu odmówił.
— Sprzeciwił się Tomowi?
— Tak. Pomimo że odesłał dzieciaki, nie chciał zabijać mugoli. Czarny Pan poczęstował Draco Sectumsemprą. — Dumbledore spojrzał na niego smutno. — Tak, wiem, Albusie. To moje zaklęcie. I chyba Potter już kiedyś go słyszał, a śmiem nawet twierdzić, że widział w działaniu. To nie była dla niego nowość.
— Myślisz, że Tom użył go na Harrym?
— Nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił. Tylko on i ja znamy przeciwzaklęcie. Inaczej leczenie trwa kilka tygodni.
— Nie lepiej umieścić ich w skrzydle szpitalnym? — zaproponował Albus, patrząc na Draco zmęczonym wzrokiem.
— A jak to wytłumaczysz? Za godzinę Draco będzie już przytomny. Dam mu kilka eliksirów wzmacniających. Do poniedziałku wydobrzeje.
— A Harry? — dopytywał się dyrektor.
Obserwował śpiącego chłopca. Nie był to spokojny sen. Ciałem co chwilę szarpały spazmy, jakby walczył.
— Nie wiem — odparł. — Zobaczę, jak się obudzi. Ktoś będzie musiał z nim porozmawiać.
— Myślę, że to dobry pomysł, Severusie. Jak się obudzi, będziesz miał trochę czasu...
— Czy ty chcesz, żebym to ja...? — Szok to wszystko, co było widoczne na twarzy mężczyzny w tym momencie.
— Tak, Severusie. A kto inny? Masz kogoś wtajemniczonego w całą tę sprawę? Nie sądzę, żeby panna Granger nadawała się do tej roli. Harry potrzebuje kogoś dorosłego.
— I to mam być ja? Znienawidzony Mistrz Eliksirów?
— Och, Severusie. Nie bądź wobec siebie taki krytyczny. Poza tym odkąd Harry cię uratował, stałeś się wobec niego bardziej... łagodny. Gdybyś nie zauważył, od początku roku nie dałeś mu jeszcze ani jednego szlabanu, choć normalnie miałby już za sobą przynajmniej jeden i kilkadziesiąt punktów na minusie.
— Nie nadaję się do takich rozmów. Może Pomfrey?
— Nie jest wtajemniczona aż tak bardzo.
— Czy ty komukolwiek mówisz wszystko, Albusie? — Snape zadał pytanie, które gnębiło go od dawna.
— Dobrze wiesz, że to nie jest bezpieczne. Nie w tych czasach.
Gdyby to nie urągało jego godności, Mistrz Eliksirów przewróciłby oczami. Miał jednak jej jeszcze sporo, żeby tego nie zrobić. Dumbledore wrócił pod kominek.
— Zajmij się nimi. Porozmawiamy później, Severusie.
I wrócił do siebie.
Severus potarł skroń. Jak zwykle najgorsze zadania muszą spaść akurat na niego. Jakby użeranie się z bandą imbecyli nie wystarczało. Już za samo to powinien mieć zarezerwowane miejsce w raju. Nawet przy jego drugim zawodzie, należało mu się. Największemu wrogowi nie życzył tak niewdzięcznego zajęcia jak jego. No, może z małym, kundlowatym wyjątkiem. Jemu tego życzy. Ciekawe czy Black wie o nowej profesji swego chrześniaka? Potter pewnie mu nie napisał, a Dumbledore? Któż go tam wie z tymi jego wszystkimi tajemnicami. Gdzie teraz był Black chyba tylko sam Merlin wiedział. On nadawałby się do tej rozmowy. Zastanawiając się nad wybrnięciem z rozmowy z Potterem, krążył po komnacie, przygotowując mikstury.
**