Rozdział 7.1
Harry'emu nie pozwolono opuścić skrzydła szpitalnego przez następne trzy dni. Był pilnowany nawet w drodze do łazienki, a trójka przyjaciół (tak, Draco uważał już za swojego przyjaciela) nieustannie trzymała przy nim warty. Kilkakrotnie słyszał również, jak Syriusz i Remus chcieli się do niego dostać, Poppy jednak, ku jego ogromnej uldze, ich nie wpuszczała.
Piątkowy wieczór przypadł Malfoyowi. Chłopak rozgościł się niczym książę, bez wahania transmutując krzesło w wygodny fotel, po czym sięgnął do przyniesionej ze sobą torby.
— Hermiona przesyła ci zadania z tego tygodnia. — Wręczył Harry'emu spory plik zwojów. — Powiedziała, że przepyta cię później.
Harry skrzywił się, prychając z niezadowoleniem.
— Nic nowego. Taka już jest Hermiona.
Malfoy rozsiadł się wygodniej, bez skrępowania kładąc nogi na brzegu łóżka Harry'ego, i zaczął odrabiać swoje zadania, nie zwracając więcej uwagi na drugiego chłopaka, który przyglądał mu się kątem oka.
— Dlaczego tu ze mną siedzisz? — zapytał nagle Gryfon po dłuższej chwili ciszy.
— Pilnuję cię — odparł Malfoy takim tonem, jakby odpowiedź była bardziej niż oczywista.
— Domyślam się, ale dlaczego się zgodziłeś? Wiem, że z Hermioną trudno wygrać, jeśli się na coś uprze, ale przecież mogłeś się sprzeciwić. Mógłbyś robić teraz całe mnóstwo ciekawszych rzeczy niż siedzenie tu i pilnowanie mnie.
Draco uniósł głowę znad książki, spoglądając na Harry'ego z rezerwą.
— Zgodziłem się, bo chciałem to zrobić i już — stwierdził po chwili.
— Czy to ma coś wspólnego z tym, co ostatnio stało się w Wielkiej Sali?
— Może. — Pomimo wymijającej odpowiedzi nie odwrócił się, z uporem wpatrując się w zielone oczy swojego towarzysza. — Może chcę wiedzieć.
— Co chcesz wiedzieć?
Draco nie odpowiedział od razu. Odłożył powoli książkę, zdejmując stopy z łóżka, po czym wstał z fotela i usiadł przy półleżącym Harrym, który pilnie obserwował każdy, nawet najmniejszy jego ruch. Nie widząc żadnych sprzeciwów ze strony Gryfona, ostrożnie odgarnął kosmyk czarnych włosów z jego czoła.
— Chciałbym wiedzieć, co o mnie myślisz — powiedział.
— Z jakiegoś ważnego powodu? — Harry zastanawiał się, dlaczego głos tak mu drży.
— Zależy. Przykładowo dla mnie powód jest więcej niż ważny. Dla ciebie może nie być. — Przesunął dłoń niżej na policzek Gryfona, powoli zataczając opuszkami palców niewielkie koła.
Harry przymknął oczy, a Malfoy na tym nie poprzestał. Oparł drugą rękę przy jego biodrze, pochylając się lekko i muskając szyję Harry'ego ustami.
— Draco, czy ty mnie uwodzisz? — zapytał Gryfon, wciągając powietrze z zaskoczeniem.
— Nie. Pokazuję ci tylko, co tracisz — szepnął mu do ucha Draco.
Harry uśmiechnął się. Nigdy nie przypuszczał, że z Malfoya taki romantyk.
— Będziesz musiał się bardziej postarać — stwierdził cicho i zaczął nawijać sobie na palec kosmyk jasnych włosów. — Ale nie widzę przeszkód, by ci się udało.
Nagle to, co powiedział, dotarło do Harry'ego z całą mocą. Co on sobie, na Merlina, myśli? Chwycił Draco za ramiona i stanowczo od siebie odsunął.
— To chyba jednak zły pomysł — powiedział, zwieszając głowę, by nie patrzeć mu w oczy.
Draco przez chwilę wpatrywał się w niego zdezorientowany, po czym spytał ze złością:
— Co z tobą? Tysiąc decyzji na minutę? Jeszcze przed chwilą...
— Wiem, Draco — przerwał mu Harry, kręcąc głową. — Ale to zły pomysł.
— Nie rozumiem. Przecież ci się podobało.
— I nadal mi się podoba, ale nie mogę. Nie powinienem…
— Pieprzyć to! — Draco zerwał się z łóżka, zaciskając pięści. — Nie myśl o innych, tylko o sobie!
Co Harry miał mu powiedzieć? Nie mógł przecież wyjawić swojej tajemnicy.
— Przepraszam, Draco. — Tylko na tyle był w stanie się zdobyć.
A Malfoy się obraził. Tak po prostu. Nie powiedział ani słowa, usiadł tylko z powrotem w fotelu, wracając do odrabiania zadań. Harry cicho westchnął. Nie chciał go zranić, ale w ten sposób przynajmniej nie doszło do niczego, czego by później żałował. Lepiej było dać temu spokój już na samym początku. Oparł się o poduszkę i zamyślił, przeczesując włosy. Malfoy tymczasem obserwował go kątem oka. Czuł się urażony odrzuceniem. Gdy Potter nie podał mu powodu, prawie się wściekł. Ale tylko prawie. Malfoyowi nie należy się tak poniżać. Udał więc obrazę i zakończył dyskusję. Nie miał jednak zamiaru tak tego zostawić. Malfoyom się nie odmawia. I dlatego zrobi wszystko, by poznać powód Pottera.
Gdy późną nocą nadeszło wezwanie, Harry nawet się nie zdziwił. Dla Voldemorta była już sobota rano i tyle. Usiadł ostrożnie na łóżku i potrząsnął Draco, który zasnął w fotelu kilka godzin wcześniej.
— Czego, Potter? Spać nie możesz? — spytał rozdrażniony nagłą pobudką Ślizgon.
— Muszę iść.
— To co? Mam ci go potrzymać?
Harry nie skomentował, tylko odwrócił się i zaczął szukać swoich rzeczy. Blondyn tymczasem ocknął się na tyle, by zrozumieć, gdzie ten musi się naprawdę udać.
— Nie możesz teraz iść! — zaprotestował. — Rana się jeszcze nie zagoiła. Co zrobisz, jak rzuci na ciebie Crucio? Wykrwawisz się.
— Dlatego właśnie pytam, czy pójdziesz ze mną.
— A Severus?
— Nie mam czasu. Idę, a ty rób, jak uważasz.
Harry wyszedł szybko, przekradając się korytarzami najciszej, jak potrafił, żeby nie trafić na Filcha, panią Norris lub, w najgorszym wypadku, na Snape'a.
— Czekaj! — Gdy był już na błoniach, usłyszał za swoimi plecami stłumiony krzyk.
Malfoy biegł w jego stronę.
— Zostawiłem wiadomość — powiedział, dołączając do Gryfona.
— Dzięki. Wiesz, co robić.
Po zaklęciu śledzącym aportacja, jak zwykle. Harry był ciekaw, ile jeszcze razy Voldemort pozwoli mu to robić. Cierpliwość kiedyś mu się skończy, a teraz, kiedy zna przepowiednię, może się to stać bardzo szybko.
Gdy tylko przekroczył próg sali, chłopak poczuł, że coś jest nie tak. Brak ofiar to jedno, ale może znów wprowadzą je później. Cisza, tak, to było to. Śmierciożercy nie odzywali się ani słowem. Jak Harry zauważył od razu – poza Draco nie było ani jednego z jego ludzi. Malfoy stanął pod ścianą, nawet nie czekając na polecenie, podczas gdy Harry zajął swoje miejsce.
— Nie masz szaty — wysyczał Voldemort, mierząc go przeszywającym spojrzeniem.
— Przepraszam, nie zdążyłem. Chciałem przybyć jak najszybciej.
— Nie interesują mnie wymówki.
Potter dobrze o tym wiedział. Tylko że teraz i tak nic już nie mógł zrobić.
— Nie podoba mi się twoje zachowanie, Harry Potterze.
— Panie...
— Cisza! Nie pozwoliłem ci mówić. Ani tym bardziej bratać się z pieszczoszkami!
— W umowie nie było niczego na temat tego, że nie mogę się zaprzyjaźnić z którymś z uratowanych. Nie możesz mi tego zabronić.
Uderzenie w twarz tym razem było spodziewane. Wystarczyło spojrzeć na Voldemorta, by to zauważyć. Był wściekły.
— Miałem co do ciebie wielkie plany, Harry Potterze. Nawet wybaczyłbym ci ominięcie tego problemu z barierą krwi bez mojej pomocy. Nie przypuszczałem jednak, że poprosisz Severusa Snape'a o adopcję i że ten się zgodzi.
Czyżby Voldemort został wprowadzony w błąd? Kto to zrobił? Harry trzymał się za piekący policzek, nie podnosząc wzroku.
— Udało ci się przeżyć i dobrze. Ale nie zgadzam się na spoufalanie z pieszczoszkami — Czarny Pan kontynuował swój wywód, stojąc przed chłopakiem i spoglądając na niego z góry. — To obrzydliwe. Stoisz wyżej od nich wszystkich. Oni są niczym, tylko pyłem u twych stóp.
— Nieprawda! — sprzeciwił się Harry, dobrze wiedząc, że tego pożałuje. — To są ludzie. Należy im się odrobina szacunku!
— Szacunku? — Voldemort zrobił krok do przodu, przestawiając się na normalny język. — Oni nie maja go za knuta i tak samo nie będą go otrzymywać. Udowodnię ci to. Malfoy, na środek!
Czarny Pan zmrużył niebezpiecznie oczy, gdy Draco najpierw poczekał na skinięcie Pottera.
— Spójrz, gdzie podzieje się jego szacunek, czy to do ciebie, czy do mnie.
Harry za dobrze znał rozumowanie Voldemorta, by nie przewidzieć, do czego zmierza. Gdy tylko mężczyzna uniósł różdżkę w stronę Draco, chłopak stanął przed Malfoyem.
— Nie pozwalam!
Lord warknął coś w wężomowie i rzucił zaklęcie. To było ostatnie, co Harry zapamiętał.
Powrót do rzeczywistości był zimny. Przenikliwy chłód otaczał go ze wszystkich stron poza plecami. Opierał się o coś ciepłego i żywego.
— Nareszcie! Już myślałem, że po tobie. Nie ruszaj się, ledwo powstrzymałem krwotok. — Rozgorączkowany głos Draco szeptał prosto do jego ucha.
— Zimno mi. — Harry zadygotał.
— Przykro mi, ale jak widzisz, zabrano nam większość ubrań. A to, co zostawili, zużyłem na bandaże. — Harry poczuł, jak Ślizgon mocniej otacza go ramionami. — O co on się tak wściekł? Czego mu nie pozwoliłeś?
— Rzucić na ciebie klątwę.
— Dlatego ciebie nią potraktował? Nie wiem, co to było, ale efekt chyba mu się nie spodobał. Uleczył cię z ran, które zadał, ale kiedy nas tu wrzucali, otworzyła się stara. Nie dużo, ale jednak.
Harry spojrzał na swój brzuch. Prowizoryczne bandaże były całe nasączone krwią.
— Dzięki, Draco. I przepraszam.
— Za co?
— Za to, że cię w to wciągnąłem. Powinienem sam to załatwić.
— O czym mówisz?
Harry nie odpowiedział, tylko usiadł ostrożnie, rozglądając się po lokum. Rozpoznał celę w podziemiach. Jak na ironię tą samą, w której był szkolony.
— Jak długo tu jesteśmy? — spytał, wstając i zaglądając przez małe okienko w drzwiach.
— Już jakiś czas. Ze trzy lub cztery godziny.
— Słyszałeś kogoś?
— Kogoś?
— Czy słyszałeś innych więźniów? — sprecyzował Gryfon.
— Nie. Wygląda na to, że jesteśmy sami.
Jako że miał na sobie tylko spodnie, Harry zaczął chodzić po celi, aby rozgrzać i rozruszać zdrętwiałe ciało. Kiedy zauważył przez okno miganie światła, automatycznie odsunął się od drzwi, dając znak Draco, by zrobił to samo. Chwilę później klucz w zamku przekręcił się ze zgrzytem i drzwi stanęły otworem.
— Koniec drzemki! Wychodzić!
Zostali na powrót wprowadzeni do sali audiencyjnej Voldemorta. Czarownik zmierzył ich ostrym wzrokiem, siedząc dumnie na swoim tronie, po czym odezwał się zimno:
— Postawię sprawę jasno, Harry Potterze. Albo ukarzesz osobiście Malfoya, albo ja ukarzę ciebie.
— Chyba znasz moją odpowiedź, Tom — odparł krótko.
— To twoja ostateczna decyzja? Wiesz, że łamiesz w ten sposób warunki umowy.
— Nie. Nie łamię. W naszej umowie nie było ani słowa o karaniu za nic. Tylko jeśli pieszczoszek sprzeciwi się moim rozkazom lub... — W tym momencie Harry pojął, o co chodziło Voldemortowi. Ten, widząc niepewność chłopaka, zaśmiał się cicho.
— Właśnie. Jeśli pieszczoszek sprzeciwi się mnie, a ty właśnie to zrobiłeś. Jako jego właściciel, bierzesz odpowiedzialność za jego czyny, a on płaci za twoje.
Harry zerknął z lękiem na Draco. Voldemort miał rację. To on sprzeciwił się wykonaniu kary, nie Malfoy. A wszystko, co robi on, jest też brane za czyn pieszczoszka. On sam przecież jest nim dla Voldemorta.
— Poniosę karę.
Czarny Pan skinął głową.
— Bardzo dobrze, Harry Potterze. Wezwij swoich, chcę, by to zobaczyli.
Chłopak dotknął ramienia. W ciągu dziesięciu minut cała siódemka stała przed nimi. Większość Wewnętrznego Kręgu. Zauważył zdziwienie Snape'a na widok siódmego ocalonego, ale nie dał po sobie niczego poznać.
— Goyle, Crabbe, przykujcie go do ściany — rozkazał Voldemort wskazując ludzi ze swojego grona. — Bellatriks, ty wykonasz wyrok. Piętnaście batów za każdy rok życia pieszczoszka, który zawinił.
Malfoy drgnął zaniepokojony. Harry nie opierał się dwóm dorosłym, którzy go wiązali. Zadrżał, gdy nagi tors dotknął zimnej ściany.
Bellatriks już unosiła różdżkę. Czar biczujący był jej ulubionym sposobem karania mugoli.
— Powoli. Niech zapamięta swoją karę.
Pierwsze smagnięcie było jak dotknięcie pioruna. Harry ścisnął dłonie w pięści, starając się powstrzymać krzyk sprzeciwu. Drugie wyrwało z jego ust jęk. Przy trzecim już nie wytrzymał, krzyknął, czując ciepło spływające wzdłuż kręgosłupa.
— Dosyć! — Krzyk Draco zatrzymał Bellę, która spojrzała na niego zaskoczona, że ośmielił się jej przerwać. — To nie jego wina. Ja powinienem być ukarany.
— Nie. Harry Potter wziął całą winę na siebie i to on zapłaci za przewinienie. Kontynuuj.
Ostry czar znów dotknął skóry, rozcinając ją bezlitośnie. Kolejny nie trafił, a przynajmniej nie Harry'ego. Nagle chłopaka z każdej strony otoczyła czerń, ale przecież wiedział, że nie stracił przytomności. Uniósł głowę i zobaczył Severusa Snape'a osłaniającego go przed następnym ciosem.
— Odsuń się, Snape. — Voldemortowi bardzo nie spodobało się to, co zobaczył. — Inaczej do niego dołączysz.
— Już dawno jestem po jego stronie — odparł Mistrz Eliksirów spokojne, patrząc Czarnemu Panu prosto w oczy.
Ten jednak wykrzywił tylko twarz w parodii uśmiechu i zwrócił się do Bellatriks:
— Nie przerywaj. Skoro ci głupcy sami chcą się ranić za gryfońską głupotę, to proszę bardzo. — Pomimo tego, że powiedział to beznamiętnym tonem, wściekłość Czarnego Pana była dobrze wyczuwalna.
Pomiędzy kolejnymi uderzeniami bicza Snape, zaciskając z bólu zęby, odpiął kajdanki z rąk chłopaka, który jęknął i spojrzał na profesora. Jego ręce w końcu były wolne i tylko dzięki temu Harry zdążył podtrzymać słaniającego się opiekuna.
— Draco, zabierz go do domu — polecił. Malfoy chciał coś powiedzieć, ale widząc wzrok chłopaka, bez słowa wykonał polecenie.
Czarny Pan za to nie spuszczał wzroku z Pottera. Dziwnego wzroku, pełnego złości i czegoś niepokojącego.
Harry przegarnął włosy ręką brudną od krwi i stanął naprzeciw Voldemorta z gorzkim uśmiechem na ustach. Śmierciożercy z jakiegoś powodu poruszyli się niespokojnie na ten widok.
— Czyżby kończył ci się czas, Tom? — zapytał Harry w wężomowie. — Czyżby nasza umowa przestała ci się podobać?
— Zamilcz! — Czarny Pan chwycił go za gardło, chcąc powstrzymać przed dalszym mówieniem.
— Mnie ta umowa z każdym dniem coraz bardziej się podoba, Tom — wycharczał Harry, nawet nie próbując się wyrywać.
— Ty też poniesiesz klęskę. — Voldemort poluźnił uchwyt. — Tak łatwo się nie poddam, Harry Potterze. Sam będziesz błagał o zerwanie umowy, a wtedy to ja wygram.
— Nie uda ci się. Zabiorę cię ze sobą.
Po tych słowach w Voldemorta wstąpił demon. Zaczął z prawdziwą furią bić chłopaka. Po mugolsku. Uderzenia spadały w regularnych odstępach czasu, a Harry się nie bronił. Miał nadzieję, że jeśli nie będzie mu przeszkadzał, wszystko skończy się szybciej. Nie minęło wiele czasu, gdy popadł w odrętwienie, a ból przestał do niego docierać. Gdy już Czarny Pan w końcu się zmęczył, Harry leżał na podłodze nieruchomo, ale nadal był przytomny.
— Wynosić się! Wszyscy! — Gdy Lucjusz Malfoy chciał pomóc chłopakowi wstać by go wyprowadzić, Voldemort rzucił na niego Crucio, a potem wrzasnął: — Zostaw go! Przyszedł sam, to i sam wyjdzie. Wynoś się!
Kopnął Harry'ego, odrzucając go aż pod ścianę. To dzięki niej chłopakowi w ogóle udało się wstać. Asekurując się, opuścił dwór. Kiedy z trudem dotarł do granicy pola antydeportacyjnego, zobaczył, że Lucjusz czekał tam na niego z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
— Nie trzeba było, panie Malfoy — szepnął Harry, potykając się.
— Właśnie widzę — rzekł mężczyzna, ratując go przed upadkiem i natychmiast też kładąc na ziemi, by przerwać dotyk.
— To nie boli, proszę pana. — Harry uśmiechnął się słabo do śmierciożercy. — Już nie.
Malfoy zdumiał się na moment, nie bardzo wiedząc, o czym chłopak mówi, ale już chwilę potem zrozumiał, że dotyk nie sprawi żadnemu z nich bólu i podniósł Harry'ego z ziemi, deportując się razem z nim.
— Jesteśmy u pana w domu — zdziwił się Harry, gdy zauważył, że pojawili się w salonie Malfoy Manor.
— Tak będzie łatwiej dla Severusa — stwierdził tylko mężczyzna i położył chłopca na sofie, po czym podszedł do kominka.
Gdy tylko Harry się rozluźnił, zaczął zapadać się w ciemność.
Rozdział 7.2
Przeniesienie Harry'ego do skrzydła szpitalnego trwało tylko kilka minut. Opatrywanie trochę dłużej. Rana na brzuchu znów się otworzyła, ale na szczęście była już w większości zagojona, więc wystarczyło zwykłe zaklęcie leczące. Ślady pobicia natomiast zniwelowały eliksiry i maści.
Gdy chłopak się ocknął, zobaczył pochylonych nad sobą dwóch Malfoyów, Snape'a i panią Pomfrey. Uśmiechnął się do nich słabo.
— Czy ty nie potrafisz wrócić z tego swojego rendez-vous bez ran? — Poppy znów była na niego zła.
— Z kwiatami raczej wracać nie będę nigdy — stwierdził Harry i odwrócił się do Snape'a. — Jak pana plecy?
— W porządku. Lestrange nigdy dobrze nie umiała używać tego zaklęcia, choć tak się nim szczyci.
Harry wyciągnął rękę w stronę profesora i złapał go za dłoń, wprawiając wszystkich w niemałe zdumienie.
— Dziękuję panu. Za wszystko.
Severus patrzył na dłoń trochę niepewnie. Po chwili jednak oddał uścisk i szybko wyszedł z sali. Harry odprowadził go smutnym wzrokiem.
— Ja też już się pożegnam, panie Potter. — Lucjusz skinął mu krótko głową.
— Panie Malfoy, czy wie pan coś o więźniach w tym tygodniu? — zapytał szybko Harry, zanim ten również zniknął.
— Nikogo nie było. Czarny Pan był zajęty czymś innym i nie organizował żadnych ataków na mugoli.
Powiedziawszy to, Lucjusz wyszedł. Pani Pomfrey także zostawiła Harry'ego i Draco samych, stanowczo napominając, aby się przespali. Udostępniła nawet Malfoyowi łóżko i pidżamę. Gdy kobieta wyszła, Harry spojrzał na swoją dłoń. Wiedział, że nie zobaczy zaklęcia, ale mimo to czuł go w sobie.
— Wszystko w porządku? — Draco przerwał ciszę po kilku sekundach.
— Tak. Wszystko w porządku — odparł Gryfon, wzdychając.
— Nie wygląda na to. Czemu Czarny Pan tak się wściekł po naszym wyjściu, że aż cię pobił?
Potter uśmiechnął się do siebie, zamykając oczy. Czuł się strasznie zmęczony, nawet pomimo tych wszystkich eliksirów, które wypił.
— Kończy mu się czas, Draco. Kończy mu się czas.
Po tych słowach zasnął, nie zauważając zaniepokojonej twarzy blondyna, który wstał z krzesła stojącego koło jego łóżka i wyszedł z sali. Chłopak nie mylił się, znajdując ojca u profesora Snape'a.
— Siadaj, Draco. Opowiedz, co się dziś działo przed naszym przybyciem — poprosił Severus zaraz po wpuszczeniu go do gabinetu.
— Nie mogę powiedzieć za wiele, bo obaj cały czas używali wężomowy — odparł Draco, siadając koło Lucjusza. — Kłócili się. Potem Czarny Pan coś krzyknął o szacunku, że go nie mamy ani też nie otrzymamy go od nikogo. Wywołał mnie na środek i chciał rzucić we mnie jakimś zaklęciem. Harry stanął mu na drodze, więc Czarny Pan przeklął jego. Wrzucili nas do lochów, a jakiś czas później znów sprowadzili do sali i wtedy kazał wezwać was.
— Czarny Pan był dziś bardzo zaniepokojony — zauważył Malfoy senior, z niepokojem przypatrując się swojemu synowi.
— On nie był zaniepokojony. On był czymś przerażony — poprawił go Snape. — Coś mu umyka.
— Czas — rzucił Draco. — Harry przed chwilą mówił coś o kończącym mu się czasie.
Mężczyźni spojrzeli na niego zaintrygowani.
— Wiesz, co miał na myśli?
— Nie, zanim zdążyłem zapytać, zasnął.
Severus wstał i podszedł do stolika z ustawionymi na nim butelkami. Bez słowa nalał złocistego napoju do trzech szklanek i podał po jednej Malfoyom.
— Dziś wyjątkowo, Draco. Nie przyzwyczajaj się — rzucił młodzieńcowi, kiedy ten sięgał po napój.
Chłopak nie odpowiedział, tylko jednym haustem opróżnił szklankę. Na ten widok Lucjusz rzekł sucho:
— Nie chcę wiedzieć, kto nauczył cię pić, ale chyba zaczynam domyślać się, gdzie podziały się moje najlepsze roczniki.
Draco wzruszył ramionami, nawet nie odwracając się w stronę ojca.
— Jestem Malfoyem. Nie piję byle czego.
Po tych słowach w gabinecie na kilka minut zapadła cisza. Każdy zatonął we własnych myślach.
— Chłopak coś ukrywa — odezwał się nagle Lucjusz. — Pod koniec zachowywał się tak, jakby to wszystko go bawiło. Albo zaczyna wariować, albo coś wie.
— Nam nic nie powie. To Gryfon.
Harry'emu nie dane było długo pospać. Obudził się z niezbyt przyjemnym uczuciem, słysząc jakieś szepty przy swoim łóżku. Otworzył oczy i przełknął gulę, która znów pojawiła się w jego gardle.
Przy łóżku siedział Syriusz z Remusem. Chłopak podniósł się, przysuwając jak najbliżej ściany.
— Gdzie jest pani Pomfrey? — zapytał z wyraźnie słyszalnym niepokojem w głosie.
— Wyszła na chwilę — rzekł Lupin. — Harry, spokojnie. Nie chcemy ci zrobić nic złego. Albus nam wszystko wytłumaczył.
— Chciałem cię przeprosić, Harry. — Syriusz przysunął się bliżej.
Harry w efekcie szybko podciągnął nogi pod siebie. Natychmiast też zaczął myśleć o Snape'ie. Już unosił rękę do Znaku, kiedy Remus ponownie go zapewnił:
— Chcemy tylko porozmawiać, ale jeśli czujesz się niekomfortowo, to poproś Severusa, by nam towarzyszył. Nie mamy nic przeciwko.
Chłopakowi nie trzeba było tego powtarzać. Nie minęła nawet minuta, kiedy w sali rozległ się lodowaty głos Mistrza Eliksirów.
— Kto wam pozwolił tu wejść? — warknął mężczyzna, gdy szybko wszedł do ambulatorium. — Z resztą nieważne, Gryfoni w każdym wieku łamią zasady.
Remus i Syriusz siedzieli z jednej strony łóżka, więc Snape podszedł z drugiej, siadając na brzegu. Harry od razu wyciągnął rękę i złapał go za dłoń w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa.
— Dlaczego ciebie może dotykać? — spytał Syriusz ostro, krzywiąc się na ten widok. Snape zmierzył go pełnym drwiny spojrzeniem.
— Bo mi ufa, a wam nie. Chociaż do waszych zapchlonych mózgów mogło to jeszcze nie dotrzeć. Czego chcecie?
— Jak już mówiłem wcześniej — powiedział Syriusz, zwracając się do Harry'ego — chciałem przeprosić. Dałem się ponieść emocjom.
— Nic nowego — warknął Snape przez zęby.
Black przełknął cisnące mu się na usta przekleństwo i kontynuował:
— Proszę, wybacz mi moje wcześniejsze zachowanie. Naprawdę nie myślałem wtedy jasno.
— Nic nowego — dorzucił złośliwie nowy opiekun Harry'ego.
Chłopak z trudem powstrzymał się od śmiechu, przybierając swoją najlepszą maskę spokoju, ale Severus i tak zauważył, jak była słaba.
— Dopiero Hermiona i jej słowa uświadomiły mi nasz błąd.
— Któryś z kolei. — Snape znów się nie powstrzymał.
Remus zasłonił oczy, a kąciki jego ust uniosły się w ukrywanym uśmiechu. Syriusz tego nie widział, ale słowa Severusa zaczynały mu działać na nerwy. Na razie się powstrzymywał, ale na długo woli mu nie starczy. Odetchnął głęboko i mówił dalej:
— Harry, jest mi niezmiernie przykro. Źle cię oceniłem. Wiem, że nigdy z własnej woli nie przyłączyłbyś się do tego mordercy.
— Tak, bo na siłę to lepiej wygląda.
— Snape! — nie wytrzymał w końcu animag. — Jeszcze raz mi przerwiesz, to zobaczysz!
— A co? Ciebie wychodzącego ze skóry? Proszę bardzo, do dzieła! A jak już wyjdziesz z siebie, to nie trzaskaj drzwiami, Pomfrey bardzo tego nie lubi.
Harry parsknął śmiechem, Remus tylko się uśmiechał, a Syriusz i Severus mierzyli się wzrokiem niczym dwa wściekłe bazyliszki. Całe szczęście, że obyło się bez kamiennych efektów specjalnych. Na tę niezwykłą scenę trafili przyjaciele Harry'ego. Stanęli przed jego łóżkiem i czekali, nie wiedząc, co się właściwie dzieje. Hermiona, jak można się było spodziewać, nie wytrzymała długo.
— Harry? Dobrze się czujesz?
Chłopak pokiwał szybko głową, nie przestając się śmiać i wskazując na stojących niczym dwa koguty mężczyzn.
— Widzę, że humor ci się poprawił — ucieszyła się Granger, przepychając się koło Blacka i siadając przy Harrym. — Draco wszystko nam opowiedział. Chciałabym o tym z tobą porozmawiać, Harry.
Śmiech urwał się w pół tonu.
— Nie mogłaś trochę poczekać, Hermiono? Tak dobrze się bawiłem — mruknął chłopak. — Profesor potrafi nawet Syriusza doprowadzić do szewskiej pasji, a ja myślałem, że tylko my mamy takie słabe nerwy na zajęciach.
Hermiona zaśmiała się cicho i korzystając z okazji, że Harry sam zahaczył o ten temat, dodała:
— Jeśli już mowa o zajęciach, to mam zamiar pomęczyć cię przez cały weekend. I nie jęcz tak — rzuciła, słysząc piskliwy sprzeciw. — Ktoś się musi za ciebie wziąć. Jeszcze trochę i zostaniesz na kolejny rok w tej samej klasie.
Harry puścił oko do przyjaciela.
— Jak myślisz, Ron? Ginny się ucieszy, jak usiądę z nią w ławce?
Dziewczyna zamachnęła się pergaminem, ale Harry zdążył się uchylić. Ron nie odpowiedział, tylko przewrócił oczami. Tymczasem Mistrz Eliksirów, nie odrywając wzroku od twarzy Syriusza, zwrócił się do Harry'ego:
— Twoi przyjaciele już tu są, a ja mam kilka zaległych testów do sprawdzenia. Chyba sobie poradzicie? — Specjalnie użył łagodniejszej wersji swojego głosu, by jeszcze bardziej podenerwować Blacka. Harry potwierdził skinieniem głowy i puścił jego dłoń. — W razie czego wezwij też Draco. W trójkę powinni dać radę psowatym. Czasami zwykłe „siad" pomaga.
— Snape! — sapnął na niego Syriusz.
— Daj sobie spokój z warczeniem. Dawno przestałem reagować na twoje ujadanie.
Kiwnął jeszcze głową w stronę chłopca, po czym zostawił go pod opieką Gryfonów. Cieszył się, że jest sobota. Testy były tylko wymówką. Miał zamiar po prostu się przespać. Cóż, miał. Jednak gdy tylko przy końcu korytarza zobaczył uśmiechającego się do niego dyrektora, zamiar odleciał w siną dal.
— Chciałbym z tobą porozmawiać, Severusie.
— Ja też chciałbym dużo rzeczy, a jakoś przechodzą mi koło nosa — burknął profesor.
— Może za słabo dążysz do ich spełnienia? Zapraszam do gabinetu. — Głos Albusa stał się naglący. — Dowiedziałem się czegoś nowego o Harrym.
Oczywiście Severus nigdy nie pokazałby po sobie, że jest zaciekawiony, najwyżej lekko zainteresowany. Chwilę później siedział już w fotelu w okrągłym gabinecie Dumbledore'a, na dodatek w otoczeniu wszystkich poprzedników dyrektora, gapiących się bezczelnie ze swoich ram.
— Mogę usłyszeć streszczenie porannych wydarzeń?
Severus spełnił jego prośbę. Czy raczej polecenie. Szybko opisał to, co przekazał mu Draco oraz spostrzeżenia swoje i Lucjusza.
— Czyli Harry wie o czasie, jaki pozostał Tomowi? — upewnił się dyrektor.
— Nie wiem, o co ci chodzi. Chłopak tylko stwierdził przy Draco, że kończy mu się czas. Co dokładnie miał na myśli, wie tylko on sam.
— Widzisz, Severusie, poszukałem trochę informacji na temat zaklęć podobnych do tych, których używają Tom i Harry. Wężomowa ma kilka swoistych zaklęć. Nie są one popularne z wiadomego powodu, zostały jednak zanotowane. Odkryłem kilka ciekawych, ale i niepokojących informacji. Severusie, najważniejsze, co udało mi się odkryć to to, że… Harry umiera. — Severus zbladł, z niedowierzaniem wpatrując się w zmęczoną twarz starca. — Ponadto sądzę, że on o tym wie od samego początku.
— Jak to umiera?
Dumbledore westchnął ciężko, zanim odpowiedział.
— Zaklęcie, które wymusił na nim Tom, sprawia, że jego życie jest teraz jak woda w dziurawym wiadrze. Powoli z niego wycieka.
— Czyli to jemu kończy się czas, a nie Czarnemu Panu.
Dyrektor pokręcił głową.
— Nie. Tutaj właśnie tkwi problem. Oni są połączeni, o tym mówi przepowiednia, którą Harry ostatnio zaniósł Tomowi. Dlatego tak się zdenerwował. Gdy jeden umrze, pociągnie za sobą drugiego. Kolejna informacja, jaką odkryłem to to, że Harry oddał swoje życie w zamian za kogoś, by zyskać czar wiążący, ratujący, czy jak też go można inaczej nazwać.
— Czyli to, że Harry ratuje innych, odbiera mu życie? Każdy ocalony go zabija?
— To byłoby zbyt proste.
— Ale... — Severus czuł, że to jeszcze nie wszystko.
— Gdyby tak było, Tom nie denerwowałby się tak bardzo. Zabroniłby Harry'emu ratować i wszystko by się uspokoiło. Mam podejrzenia, że zaklęcie ma określony czas realizacji.
Severus zastanawiał się, jak to możliwe, żeby Voldemort wymyślił coś tak skomplikowanego, a Harry się na to zgodził. Głupi chłopak.
— Jest sposób, żeby to jakoś zniwelować?
— Jeszcze nie wiem, Severusie. Odkąd odkryłem ten fakt, przydzieliłem kilku członków Zakonu do poszukiwania rozwiązania.
— A jeśli niczego nie znajdą?
— Voldemort umrze. Czarodziejski świat będzie wolny od Mrocznego Lorda.
— A chłopak zostanie bohaterem. Martwym bohaterem.
Dumbledore spuścił głowę
— Niestety, Severusie. Taką opcję także biorę pod uwagę.
Severus nawet nie pamiętał, kiedy zerwał się z fotela i zaczął krążyć po gabinecie. Po chwili gwałtownie zatrzymał się w miejscu.
— Sprecyzuj dokładniej ten kawałek o oddaniu za kogoś życia.
Dumbledore przesunął kilka pergaminów, szukając tego właściwego. Gdy znalazł, poprawił okulary i zaczął czytać:
— Drugi poziom zaklęcia obejmuje darowanie swego życia, w tym energii życiowej, a także magicznej wybranej przez dawcę ofierze. Osoba ta nie musi być w żaden sposób powiązana z ofiarodawcą. Nie musi nawet wiedzieć o darze. W zamian dawca otrzymuje moc powiązania z dotkniętą czarem istotą magiczną. U mugoli występuje amnezja z jednoczesnym odesłaniem w miejsce nieznane, nigdy jednak nie zagrażające ich życiu. Zaklęcie ma także działanie niwelujące wcześniej rzucone czary na wskazanego. Tego ostatniego nie było przy głównym opisie, wyglądało bardziej na późniejszy dopisek. Nie miała go widocznie księga Toma, skoro o tym nie wiedział.
— Komu on dał to życie? Chyba nie Czarnemu Panu?
— Wcale bym się temu nie zdziwił. Skoro torturami zmusił go do nauki, mógł i do tego. Tom zawsze pragnął tylko dwóch rzeczy – życia i mocy, a ten czar mu to dawał. Tyle że wybrał złego dawcę.