CXIV RODOWÓD I RECEPCJA TWÓRCZOŚCI
Nie trzeba udowadniać, że Wyka błędnie odczytał Schulza, podkreślając wewnętrzny chaos jego pisarskiego świata — choć ład tam ukryty trudno było zrazu krytykom odnaleźć i opisać. Ciekawsza jest sama natura sporu o pryncypia: oto krytyk z młodego naówczas pokolenia 1910 za „niemoralną” ogłasza literaturę, o której sądzi, że pozbawiona jest ideowego kośćca i nie ożywia jej wola porządku. Znak to, że Schulz — ze swą fantasmagorycznością, poetyzacją języka czy autotematyzmem — wcale niekoniecznie jawić się musiał odbiorcom z lat trzydziestych jako nowator. Wprost przeciwnie: wpływowa część krytyki oceniała go jako paseistę, nieczułego wobec dziejowych tragedii, niezdolnego do zaprezentowania jakiegoś wyraźnego aksjologicznego stanowiska. Nawet ci, co go chwalili, doceniali raczej piękno stylu czy obrazów niż perfekcję myśli.
W latach trzydziestych wypowiadało się na temat Schulza wielu czołowych krytyków i pisarzy. Prócz wymienionych wcześniej, między innymi jeszcze: Witold Gombrowicz, Zofia Nałkowska, Konstanty Troczyński, Stanisław Baczyński, Leon Po-mirowski, Jan Emil Skiwski, Adam Grzymała-Siedlecki. Emil Breiter; mierzyli się z tym zjawiskiem także krytycy młodsi, zdobywający dopiero nazwisko, jak: Andrzej Pleśniewicz, Włodzimierz Pietrzak, Henryk Vogler, Michał Chmielowiec czy Artur Sandauer. Dość charakterystycznym zjawiskiem było łączenie w krytycznych omówieniach twórczości Schulza i Gombrowicza, przy czym np. Vogler czynił ich obu spadkobiercami tradycji romantycznej, Sandauer zaś podkreślał wspólną im skłonność do mitologizacji rzeczywistości1. Niedługo przed wojną zaczęły też powstawać pierwsze bardziej systematyęzne prace o polonistycznym zacięciu, jak rozważający kwestie geno-logiczne artykuł Eugenii Krassowskiej czy praca Adama Krawczyka Czas u Bruno Schulza2.
Dzieje pośmiertnej recepcji prozy Schulza rozpoczęły się pod złą gwiazdą. W latach czterdziestych ukazało się ledwie kilka wspomnień i wzmianek o pisarzu; po zjeździe szczecińskim ZLP w styczniu 1949 nad jego twórczością zapadło milczenie trwające aż do końca ery stalinowskiej. Uważany był wówczas Schulz za „formalistę”, typowego przedstawiciela dekadenckiej sztuki burżuazyjnej, dodatkowo szkodzić mu też musiały pokrewieństwa z Kafką — obiektem zmasowanych ataków socrealistycznej krytyki. Miał być więc Schulz skazany na zapomnienie w nowej epoce, rzeczywistość jednak zadała kłam tego typu wyrokom. W 1956 r. okazało się, że outsider z Drohobycza miał przez cały czas swych przysięgłych miłośników, że był jedną z legend minionego czasu — tak jak podobnie ekskomu ni kowani Witkacy i Gombrowicz. Kiedy więc tylko stało się to możliwe, pisarstwo Schulza przywrócono publiczności — głównie za sprawą Artura Sandauera i Jerzego Ficowskiego.
Popaździernikowa recepcja Schulza w Polsce miała kilka faz. Po pierwsze należało zadbać o zabezpieczenie i wydanie tego, co pozostało z literackiej spuścizny po pisarzu. Stosunkowo szybko, bo w 1957 r., ukazuje się w Wydawnictwie Literackim tom1 prozy pt. Sklepy cynamonowe; Sanatorium pod Klepsydrą; Kometa, na skompletowanie pozostałych pism przychodzi jednak czekać znacznie dłużej, a prace edytorskie poprzedza niekiedy prawdziwa epopeja poszukiwań. Zasługa zebrania i ocalenia tego, co ze spuścizny pisarza oszczędziła wojna, przypada Jerzemu Ficowskiemu. W 1964r. Wydawnictwo Literackie wypuszcza najobszerniejszy, jak dotąd, zbiór pism Schulza pt. Proza. Służył on potem przez wiele lat jako
Por. II. Voglcr, Dwa światy romantyczne. O Brunonie Schulzu i Witoldzie Gombrowiczu. „Skamander” 1938. z. 99/101; A. Sandauer, Szkoła mitologów. Bruno Schulz i Witold Gombrowicz, ..Pion" 1938, nr 5.
E. Krassowska, O twórczości Brunona Schulza, „Sygnały” 1938. nr 51; A. Krawczyk, Czas u Bruno Schulza. „Nasz Wyraz” 1939, nr 5/6.