Beskid Mały. 147
— Mamy żal do tych ludzi — mówiła pewna gaździna — co te polany wykarczowali, bo tu nie dla ludzi, ale prawie dla wilków siedziba.
Z wycieczką studencką szedłem raz przez wielki las na Jawornicę. Otwarła się przeszło 30 morgowa poana, a na niej jedna chału pka, przyparta do lasu. Psy nas zażarte opadły, dzieci na nasz widok pierzchnęły z przed domu. Na tumult niebywały wyszła z domu kobieta lat średnich z niemowlęciem na ręce, psy zamknęła w komórce, dzieci zwołała i wdała się z nami w rozmowę.
— Stało tu na tej polanie pięć chałup, ale „spólnicy" (t. j. sąsiedzi) posprzedali się, a raczej zamienili się z pańskiem i osiedli przy wsi na na dole, na ich gruntach już las zasadzony. Oni zostali tu sami na czterech morgach, bo im się ze zamianą krzywdowało, a i żal było wyzbyć się ojcowizny. Radzą se, jak mogą; ociec jest robotnikiem we fabryce na Śląsku i czasem do chałupy zaglądnie, a gospodyni sama z dzieciskami obrabia rękoma rolę, pracuje za siebie i męża. Dzików od lat trzech — dzięka Bogu —nie było, ale zboże zjadły jej znów sarny i zające.
Sięgnęliśmy rękoma do snopeczków, leżących przed domem — młócić co nie było, kłosy żyta i jarcu były prawie puste, lub objedzone do gołej słomy. Dzieci — najstarszy miał lat 13 — przywabione łagodnem słowem i łakociami, wmieszały się w naszą gromadkę i nieśmiało poczęły gawędzić; patrzyły za nami ciekawie, dopóki nie zanurzyliśmy się w lesie.
— Beskidzioki kochane — dziecka nieurodne, jak i ten rok niemrawy — mgławe bezpogodne — a jednak pełne krzepy na życia zapasy —
do szkół ni stąd ni z innych przysiółków i osiedli nie chodzą, bo „jedno za daleko, a drugie skroś śniega“, ale zimą uczy ich w domu, kto i jak ta może.
Wytrwałość tych ludzi i ich przywiązanie do ziemi są zadziwiające. Zdani tylko na siebie, zapomniani i opuszczeni w walce o byt lepszy, ponoszący ciążary społeczne, lecz korzyści z nich nie mający, ani myślą porzucić swych nędznych, kamienistych wykrawków roli, lecz tkwią tu w tych górach i chmurach — oporni, wytrzymali, mało potrzebujący, istne... limby ludzkie!
W tym niedostatku roli wiele pomagają sobie rolnicy tutejsi przez uprawę wyrębów w dworskich lasach, a zwyczaj zezwalania na to przyjął się tutaj ze względu na silny głód ziemi. Chłopi usilnie zabiegają o taką chwilową dzierżawę, płacąc za nią robocizną lub oddaniem części plonów.
10*