m
pod pustelniczą kapliczkę, z obrazem neapolitańskiój zatoki w duszy, i zachodem jej słońca słodko upaja! O bodajby jeszcze raz w życiu tam go zakosztować!
Ale trzeba się z pustelnikiem pożegnać, i w dalszą puścić się drogę. Północ już wybiła, noc jak całun czarna, muły i osły nie wiedzą gdzie nogi stawiają, każdego ze drżeniem próbują kroku, z jednćj na drugą spadają lawy bryłę, która czasem pod ich ciężarem się obrywa, i grozi porwaniem gdzieś w pizcpaść. W Końcu grunt całkiem szklistym pokryty popiołem i gruzem, żadnego nie przedstawia oparcia. Muły po kolana gręzną, chcąc nie chcąc trzeba się rozstać z bierni
Tu się dopiero zaczyua osob:ste, że tak powiem, pasowanie się, walka z naturą co sobie chciała nieprzystępny usypać szaniec. Przewodnicy zapalają smolne pochodnie, każdy w długą sie uzbraja podporę; jedni się uwieszają u ramienia swych towarzyszy, drudzy kładną pas rzemienny i ciągnąć się każą, słowem, jak kto może drapie się na tę coraz stromszą górę, na którą trzy kroki z największą wstąpiwszy trudnością, o dwa nazad spada. Ja zaś mnićj szczędząc kieszeń niż nogi, najęłam sobie rodzaj lektyki, tujest proste krzesło na dwóch uwiązane drągach. Ludzie którzy się do niesienia najmują, dość drogićj wymagają zapłaty, ale widząc ich utrudzenie, nikt im me odmówi dodatku do pierwszego targu.
Wkrótce już boki góry całkiem pionowo przed nami sie stawią, a z nich bryły ognistych kamieni i rozpalonego piasku, po każdym wulkanu wystrzale, potokiem lecą. Niebezpieczeństwo widoczne, i gdyby kto nań zważał, nikłby nio postąpił dalej. Lecz i wstyd byłby nie dopiąwszy celu ziamtąd już wracać, i czasu do lękania się niema. Każdy sobą zajęty, z coraz większemi walczyć mnsi trudami. Jeden woł,i żeby go podnieść, drugi żeby mu pochodnię zbliżyć, trzeci żeby zaczekać mm się otrząśnie, i z obuwia lawowy żwir wysypie, bo on nogi rani i iść przeszkadza Ale nikt na żadne nie zważa wołanie, każdy jak może idzie dalój, nic nie słysząc prócz wulkanu gromów, nic nie pragnąc jak dojścia du mety.
Lektyka moja szła naprzód, gdyż ośmiu ludz. do tego przywykłych, naprzemian ją niosło. Moje zaś całe usiłowanie, dość