656 Schorowany tygrys, 1949-1953
nagle oczy i powiódł wzrokiem po stojących dookoła. Było to przerażające spojrzenie, na poły bezmyślne, na poły gniewne i przepełnione strachem przed śmiercią. Rytm oddechu nagle się zmienił. Stalin uniósł lewą rękę i ni to wskazał gdzieś w górę, ni to pogroził nam wszystkim. Najprawdopodobniej po prostu łapał powietrze. W następnym momencie dusza, uczyniwszy ostatni wysiłek, wyrwała się z ciała. Stojąca obok młoda lekarka wybuchnęła płaczem i objęła wstrząśniętą Swietłanę.
Walka jeszcze nie była skończona. Jeden z lekarzy pochylił się nad ciałem i zaczął stosować sztuczne oddychanie, mocno ugniatając pierś. Był to tak bolesny widok, że Chruszczowowi zrobiło się żal Stalina.
- Proszę przestać! Nie widzicie, że on nie żyje? Czego chcecie? Nie przywrócicie mu życia. On już umarł - zawołał Chruszczów, okazując swój impulsywny autorytet w pierwszym rozkazie wydanym nie przez Berię i nie przez Malenkowa.
Twarz Stalina zbladła i przyjęła swój zwykły wygląd [...] stateczny, piękny, opanowany - napisała Swietłana. -Nie wiem, ile czasu staliśmy tak w milczeniu, oniemiali...
Znów ustawili się w kolejce: Beria pochylił się i pierwszy ucałował stygnące czoło, co było odpowiednikiem zdarcia pierścienia z palca zmarłego króla. Po nim kolejno podchodzili inni. Woroszyłow, Kaganowicz, Bułga-nin, Chruszczów i Malenkow płakali razem ze Swietłaną. Mołotow też ronił łzy, opłakując Stalina mimo świadomości własnej rychłej zguby i losu żony. Mikojan ukrył swoje uczucia, ale „można powiedzieć, że byłem szczęśliwy”. Beria nie płakał: „ożywił się” i „odmłodniał” - jak ociężała, lecz rozdzierana namiętnościami szara ropucha, promieniejąca źle skrywaną radością. Utorował sobie drogę wśród tłoczących się w przedpokoju dygnitarzy. W uroczystą ciszę wokół łoża śmierci „wdarł się jego donośny, triumfujący głos”:
- Chrustalow! Samochód! - krzyknął i popędził na Kreml.
- Pilno mu przejąć władzę - powiedział Mikojan do Chruszczowa.
Swietłana zauważyła, że „wszyscy się go bali”. Popatrzyli za nim, a potem, w gorączkowym pośpiechu, „członkowie rządu ruszyli do wyjścia”.
Mikojan i Bułganin zostali trochę dłużej, lecz niebawem i oni zażądali samochodów. Świątynia ziemskiego boga opustoszała. Kolos zniknął, pozostała tylko łupina starego człowieka na kanapie w brzydkiej podmiejskiej daczy.
W jadalni zebrała się służba i domownicy: „kucharze, kierowcy, członkowie ochrony, ogrodnicy i kobiety, które podawały do stołu”, wszyscy przyszli się pożegnać. Wielu płakało, twardzi ochroniarze wycierali oczy rękawem „jak dzieci”. Zapłakana pielęgniarka podawała im krople Walerianowe.