424 C. MOSZYŃSKI: KULTURA LUDOWA SŁOWIAN
kiem odwrotnie przedstawiać, niżby to sobie wyobrażał Tylor. Wo-góle kardynalnym błędem dawnych etnologów i religjologów było wyobrażanie sobie umysłowości ludów prymitywnych czy nieoświeco-nych całkiem na sposób umysłowości współczesnych uczonych czy myślicieli, a w związku z tem ogromne przecenianie roli refleksji w du-chowem życiu tych ludów.
337. Obok ąnimatyzowania (t. j. traktowania przedmiotów martwych tak, jakgdyby były żywe)1 oraz animizowania (t. j. świadomego przypisywania danym przedmiotom duszy, podobnej do duszy ludzkiej) wielką rolę w twórczości mitologicznej i zarazem w życiu reli-gijnem z całą pewnością odegrało żywiołowe uosobianie przyczyn różnorodnych zjawisk. Jak dziecko w pewnym okresie swego życia zadręcza nas pytaniami o powód czy przyczynę tysiąca rozmaitych szczegółów, pobudzających jego uwagę, w podobny mn. w. sposób od lat tysięcy — to wiemy dowodnie — pytał sam siebie i swoich bliskich człowiek dorosły. Tysiące odpowiedzi w postaci ścisłych rozwiązań lub fantastycznych wierzeń i mitów świadczą o tem najwyraźniej. Dobrze przytem znamy prawo psychologiczne, które głosi: myśl, odpowiadając na pytanie, najpospoliciej biegnie po utartych, nie zaś po całkiem nowych ad hoc tworzonych drogach, bowiem torowanie ostatnich jest dla niej nieskończenie trudniejsze. P. J. Lindvorski, parafrazując poniekąd Wundta, słusznie zaś podkreśla, że stosunek przyczyno wej zależności pomiędzy wykonawcą a wykonanem musiał być przecie dobrze znany prymitywom; podobnie też znany jest dzieciom. Stąd jednakowa tu i tam dążność do ujmowania wszystkich zjawisk na obraz wykonanego, a zaś wszystkich przyczyn na obraz i podobieństwo wykonawcy. Ale dziecko i człowiek dorosły są przytem i zawsze byli otoczeni (innymi) ludźmi, a w mniejszym stopniu także zwierzętami, i — co dla nas w tej chwili szczególnie ważne — rzeczy oraz zjawiska, śród których żyją czy żyli, mają swój początek przedewszystkiem w działalności człowieka lub— rzadziej — zwierzęcia. Gdy więc chodzi o rozwiązanie pytania, co jest przyczyną takiej lub innej rzeczy czy zjawiska o nieznanych początkach, najpospolitsza odpowiedź brzmi: rzecz ta lub zjawisko musiały być spowodowane („zrobione", „dane") przez człowieka albo przez zwierzę, względnie przez jakąś istotę pomyślaną na obraz i podobieństwo istoty żywej; w ostatnim wypadku zachodzi uosobienie przyczyny, a równocześnie rodzi się na tej drodze demon albo bóg.
Cechą dość charakterystyczną tego rodzaju tworów demonicznych czy boskich jest, że wcale często — choć bynajmniej nie zawsze! - nazwa ich powtarza nazwę rzeczy lub zjawiska, o których przyczynę chodzi. A więc powodem ospy-choroby jest człeko- lub zwierzokształtna ospa-demon, powodem śmierci-zgonu — śmierć-de-mon, powodem wiatru-ruchu powietrza - wiatr-demon lub bóstwo, przyczyną mrozu-zimna - mróz-demon, pioruna-„strzały“ — piorun-demon lub bóstwo, doli-losu — dola-demon lub bóstwo i t. d. W podobny sposób nazwali niegdyś przed wiekami przodkowie językowi współczesnych Słowian ubóstwione szczęście bogiem (bogu- znaczyło pierwotnie tyle, co 'udział, dola, szczęście’; ob. niżej), a gdy następnie pierwotne znaczenie wyrazu bogi. uległo rozszerzeniu, przetrwał on w zmienionem chrześcijańskiem rozumieniu aż do dni dzisiejszych.
338. Dość zapewne ważkim czynnikiem w zakresie wierzeń i wo-góle religijnego życia mogły i mogą być dalej pewne naogół rzadkie anormalne stany psychiczne, te zwłaszcza, którym towarzyszy wyraźna świadomość intymnego zetknięcia się z czemś, czy otarcia o coś niewidzialnego a potężnego i „świętego". Że i u ludu można oczekiwać podobnych przejawów nietylko w związku / ekstazą (ob. rozdz. 9. i zwłaszcza str. 350, odn. 1), świadczy m. i. J. W. Hauer, opisujący je na podstawie własnych2 dziecinnych, wieśniaczych wspomnień. — Podkreślając wielką ważność badań w tym zakresie, tłumaczę tu w całości jeden z opisów Hauera, aby dać głębsze pojęcie o obchodzących nas a niezwykle wprost zajmujących faktach. Zachowuję przytem barwny wstęp autora, mający niewątpliwie na celu oddać estetyczne przeżycia, które poprzedziły doznanie stanu, o jaki nam chodzi.
„Samotny dwunastoletni chłopiec zbiera pokłosie. Jest promienny dzień letni; głęboki błękit nieba trwa w podniosłej ciszy ponad złocistemi polami i szeroko nad ziemią, ogarnianą z wysokości przez wzrok pożądliwy. Od czasu do czasu płyną z oddali wołania żniwiarzy, trzask bata i wznosi się z dalekiej wieży kościelnej prawie nieziemsko stłumione w przesłonecznionem powietrzu, rytmiczne bicie dzwonów. Wtedy zaczyna się poruszać w duszy chłopca jakaś najwewnętrzniejsza tęsknota i czujność, jakieś oczekiwanie i jakgdyby rozszerzanie się wewnętrzne. Lekki ten ruch potężnieje; staje się oszałamiającym akordem; samotnik czuje mrowiącą się olbrzymiość — brak mu nazwy dla owej tajemniczej, napierającej nań obecności, która nic nie ma wspólnego ze wszystkiem, co słyszał o Bogu. Nie myśli on zresztą wcale kojarzyć owo coś z Bogiem, znanym mu ze świętych historyj. Jego pojęcie o Bogu i to, co jeść czynne wr chwilach owego przeżycia, nie mają nic ze sobą wspólnego. I oto spada nań to przygniatającym ciężarem, jak groźny zalewr niepojętej istności. W lęku chwyta chłopiec worek z pokłosiem, leżący w bróździe, ucieka stamtąd i biegnie z całych sił, bez tchu do wsi, by schronić się gdziekolwiek bądź przed groznem, które go otoczyło. W domu siada zamyślony przed zamkniętemi
Ściśle mówiąc, termin: ani m a ty z m, nie jest zbyt szczęśliwy; należałoby go znacznie rozszerzyć co do znaczenia, obejmując nim wogóle żywiołowe traktowanie wszelkich przedmiotów, nie będących ludźmi, w taki sposób jakgdyby ludźmi byli. Do tego jednak się nie nadaje.
Choć się do tego nie przyznaje; porówn. jednak redakcje odpowiednich ustępów na str. 37 i 53, dalej na str. 56, 58, 60/61 etc. jego cytowanego już wyżej dzieła.