WYSPIAŃSKI W LABIRYNCIE TEATRU
(w. 477-478). Dialog z posągiem odsłania prawdziwy dramat powstania -wodza nie ma i o to toczy się spór między pozostałymi w salonie oficerami. Nie ma nikogo, kto umiałby dziś porwać do walki. Nie ma też politycznych sojuszników. Skoro nie da się wskrzesić wiary, można odwołać się do odwagi, w niej znaleźć motywy działania. Ale zwykłej odwagi potrzebnej na to, by spojrzeć w oczy drugiego człowieka, też nie ma. Generał oszukuje sam siebie - już nie sprostał zadaniu. W zderzeniu z Maryą, zrozpaczoną kochanką, stchórzył, nie zdobył się nawet na przekazanie jej pakieciku od poległego narzeczonego.
Kiedy Chłopicki, deklamując podniosłe słowa o odwadze, zdobywa się na decyzję i wyrusza na pole bitwy, wraca pieśń, tym razem śpiewana przez Annę, drugą z sióstr. Teraz siostry są przeciwniczkami w konflikcie. Gorzki dialog toczy się między heroiczną, zagrzewającą do boju piosenką od Francji i dramatycznymi wizjami Maryi. Melodia Warszawianki znowu pokieruje akcją, poprowadzi do boju, oficerowie uczą się słów. W salonie zostają tylko obie panny rozdarte między okna i klawikord. W końcu - skupione na niewidocznym dla widzów obrazie odjeżdżającego wojska po kolei opowiadają, co się dzieje, włączają publiczność do akcji, niemal wprost do niej zwracają swoją opowieść. Tam, za okno biegnie wspólna uwaga - sióstr i widzów. Ale znów „właściwa" akcja wymarszu żołnierzy zatrzymuje się. Powtarza się sytuacja analogiczna jak w scenie starego wiarusa, dotyczy jednak innych postaci i toczy się w innym rytmie - panny obserwują, jak Chłopicki wysyła do nich swojego adiutanta z przesyłką. Tym razem Marya rozpaczliwie usiłuje zachować nadzieję, chce odsunąć nieuchronnie zbliżające się spotkanie, zatrzymać straszną pewność: „Stój, gończe! ty mnie nieszczęśliwą nie czyń!!" (w. 674-675). Zamyka drzwi, jak generał Chłopicki przed chwilą wraca do przeszłości, przypomina sobie scenę pożegnania przed bitwą:
On jeszcze we mnie żyw,
jeszcze go widzę - przed sobą, przy sobie -
jak się żegna, żyw jeszcze, żyw jeszcze...
(w. 677-679)
Zamknięte drzwi nie pomogły. Za moment ta sama scena powtórzy się raz jeszcze - Młody Oficer wrócił, by pożegnać się z Anną. Ale też wrócił, żeby wypełnić to, przed czym cofnął się Chłopicki. Marya nie chciała się dowiedzieć, nie mogła patrzeć, wyszła. Wybiegli też Jan i Anna. Scena jest pusta, widzowie zostali sami, świadkowie wymarszu kolejnych zastępów. Słychać tylko bojowe hasła i widać za oknem przejeżdżające wojsko - „tętent nieustanny" (s. 209).
Zakrwawiona wstążka rzucona na klawisze klawikordu puentuje obraz kolejnego pożegnania narzeczonych, łączy wszystkie motywy dramatu - zapatrzenie w przeszłość, rozpacz klęski i zryw do walki mimo wszystko. Marya wraca. W melodię Warszawianki wpisuje swoje prorocze, nowe heroiczne wizje pokrwawionych orłów. Wykrzykuje je przez otwarte okno w ślad za odchodzącym wojskiem. Obrócona tyłem do widzów, z wyciągniętą ręką, tragiczna wizjonerka przemawia w imieniu przyszłych pokoleń przejmujących dziedzictwo powstania, przemawia w imieniu publiczności. Wraz z bohaterką obróciła się przestrzeń salonu, wchłonęła publiczność, która na równi z Maryą uczestniczy w wydarzeniach, jakby rampa sceny przesunęła się aż do linii okien w tylnej ścianie saloniku. Dramat historii złamał dziewczynę, nie uniosła ciężaru śmiertelnej wizji:
Co widzę? Czego chciałam — ? —
Szłam z Nią w zawody; przeklętej nie strzymałam: moje serce w dłoń zimną ujęła, jako kwiat mię zwarzyła i zgięła.
(w. 792-796)
Siostry wyszły z salonu, opuściły scenę. Widzowie zostali sami z obrazem wojska idącego do boju, śpiewającego refren heroicznej pieśni, już nikt nie przemawia w ich imieniu. Bez żadnych pośredników zostali sami na przedpolu wciąż toczącej się bitwy. Sami z ciężarem tej samej wizji i pytania o własną odpowiedzialność i o sens tragicznej historii.1
Teraz oni mają przejąć bieg akcji dramatu, która się przecież nie skończyła, wciąż nie znalazła rozwiązania. Mają przejąć. Wydaje się, że Wyspiański nie miał wątpliwości - to od aktywności publiczności zależy odpowiedź na pytanie o rolę i znaczenie przedstawienia teatralnego. I na premierze Warszawianki musiał się przekonać, jak trudna do przyjęcia dla pisarza bywa ta odpowiedź. W takiej lekturze dramatu potwierdza się też okrutna ironia, ale i wspaniała intuicja Stanisława Brzozowskiego, który w metaforycznym skrócie często pokazywał, jak
Teatralne nowatorstwo tego dramatu polegające na jego polifoniczności, równoległości akcji toczącej się na wielu planach, bardzo precyzyjnie opisał Leon Schiller; op. cit., s. 324-327.