WYSPIAŃSKI W LABIRYNCIE TEATRU
lutnym procesem pokonywania przeszkód, rozbijania gęstniejących, i nawalających ograniczeń, wydobywania się z ciemności.
I dopiero kiedy znikną maski, okaże się, że autor dramatu przywrócił czystą potencjalność tej samej, co na początku, pozbawionej dekoracji scenie teatralnej. Poszerzył ją nawet, otwierając wszystkie umieszczone dookoła drzwi - to one były szczelinami, przez które wdzierały się maski. Znikały po prostu w zapadniach. Teraz drzwi zamykają się, tworząc „mroczne wnętrze dużego pokoju" (s. T 42-143). Scena staje się domem, domowym ogniskiem ze wszystkimi skojarzeniami i konsekwencjami, jakie niesie to pojęcie. Głąb sceny rozjaśnia się. „Tejże samej chwili otwierają się podwoje środkowej ściany w głębi i widać izbę niewielką mieszkalną i drzewko oświetlone i ustrojone, zawieszone u stropu. Nad kolebką pochylona matka ssać daje piersi dzieciątku i kołysze się w takt nuconej półgłosem kolędy. Aniołowie to obstąpili kolebkę chórem" (s. 143). Po długich zmaganiach Konrad dotarł do światła - domu rodzinnego, szopki betlejemskiej? W noc Bożego Narodzenia rodzi się Światłość świata, nowe wyzwanie dla człowieka, zapowiedź zbawienia, odnawiają się mesjańskie nadzieje.
Wbrew temu, co zwiastuje Boże Narodzenie, Konrad już tu chce odnaleźć spełnienie, kres swojej wędrówki a nie początek nowych zmagań. W tym obrazie chce schronić się przed wysiłkiem i udręką. Przeważa więc poczucie ciepła, ukojenia, osiągnięcia celu:
Koniec memu błąkaniu, koniec mojej udręce.
W czyimże to szeptaniu?: z tą ślubem sprzęgniesz ręce...
(II, w. 1522-1525)
Światło nad kołyską w Wyzwoleniu oznacza więc wybór prywatności i spokoju, nie pomoże przeciwstawić się światu. W dodatku pojawiło się tylko na chwilę, nie da się go zatrzymać. Odrzucając cierpienie krzyża, Konrad odrzuca też i to światło. Drzwi w głębi zamykają się. Betlejemską szopkę zastąpiła Hestia, grecka, a więc pogańska, bogini ogniska domowego. Zamiast kojącego światła nocy Bożego Narodzenia przyniosła.pochodnię prometejską, inne rozumienie powołania człowieka. Przyjęcie tej pochodni jest tożsame z wyborem działania. Oznacza zgodę na los Prometeusza, dramat poznania, konieczność ofiary pozbawioną perspektywy ostatecznego sensu:
wieczyście dalej, co jest dalej? co będzie dalej, za wiek, wieki?
Im bliższy wiedzy, tym daleki,
coraz to dalej bieży, leci: ogniem się własnym spala - świeci!
To są te gwiazdy, co spadają w noc. Patrzycie w nie: — Znikają.
(II, w. 1605-1611)
Nawet wówczas, kiedy teatr posługuje się „łuczywem" „ze światłem na drucie" (III, w. 623 i 624), jego wysiłek - jeśli dotyka prawdy - może być prometejski. Autor Wyzwolenia chyba nie ma złudzeń, jakie będą wymierne skutki jego sztuki, ale razem z bohaterem dramatu wybiera heroizm ofiary i podejmuje swój tragiczny trud zmagań o prawdę. Ostatnie wersy didaskaliów drugiego aktu rozbijają zamkniętą przestrzeń teatru, odsłaniają niekończący się, kosmiczny wymiar dramatu człowieka. Ale też odbierają ostateczny charakter temu, co zdarzy się dalej i co jest tylko jedną z możliwości spełnienia.
Akt trzeci zaczyna się niemal jak tradycyjne przedstawienie - podnosi się kurtyna, scena przedstawia Katedrę na Wawelu. Tę samą katedrę, którą budowano w pierwszej części dramatu, wypełnioną tymi samymi postaciami. Dominuje w niej Geniusz, który zawładnął osobami reprezentującymi Polskę współczesną, odmienił ich myślenie. W tym momencie musi dojść do rozwiązania podstawowego konfliktu, jaki powstał między pierwszym i drugim aktem dramatu, między różnymi formami odpowiedzi na pytanie „czym się stanie ta sztuki gontyna?". To znaczy między ciasną, zastygłą w schematach sceną pokazującą zewnętrzny kształt społeczności współczesnych Polaków i obrazem wewnętrznych zmagań duszy bohatera. Ten konflikt na pozór sprowadza się do starcia między Konradem a Geniuszem o to, kto pokieruje społeczeństwem, do walki między mrokiem, jaki wnosi na scenę Geniusz i pochodnią, z którą wbiega Konrad. Jest jednak znacznie głębszy, dotyka samej formuły osobowości i istoty sztuki teatru. Zebrane w katedrze postacie występują w gromadzie, są nieskonkretyzowane, określa je głos, maska i gest (por. s. 153). A także przywiązanie do własnej formy, niezgoda na jakikolwiek ruch, odmianę. Dążenie niesie ryzyko, prowadzi do śmierci; nieruchomość, skostnienie, gwarantują trwanie. W tej perspektywie los Konrada jest przesądzony, poszukiwanie prawdy sprowadza na bohatera klątwę. Rozwiązanie tego konfliktu musi być rozwiązaniem tragicznym.