LXX CZ. B: ISTNA URYKA
„anachroniczny uczeń autorów Biblii”1, pisał tak, jakby słowo było „czynu testamentem” (epilog Promethidiona), a czyn poety — w słowie dokonany — miał wagę sakralnego gestu. Takie słowa w XIX wieku dyktowała „filozofia” rzeczywiście anachroniczna:
Rzecz ostatecznie tak jest:
Europa jest ciałem moralnym, nie kosmicznym i geografijnym. Oprócz Finów, Madziarów i Basków Język jeden — dialekty różne i mnogie — wychodzą ze stopnia sanskrytu — pnia, pra-krytu — idą do zakreśleń Ducha-Świętego.
Zrobić Polskę tym, czym jest — tj. jednym z organów tej świetnej całości, jest to dać jej w rękę większość!!
Zrobić ją ekscentryzmem o swych własnych i nie istniejących osobno korzeniach jest to nie zrobić jej ORGANEM, ale nagniotkiem! odciskiem!!!
Ale — ale działający Polacy albo opuszczą w głodnej samotności, albo zdradzą —
SĄD NA NICH!!
(list do Bronisława Zaleskiego, 1877, PWsz X 103-104)
Ezechielowe — z ducha — przekleństwo: „Sąd na nich!” odpowiada takiemu pojmowaniu literatury, do którego nie ma przystępu jakiekolwiek nastawienie ludyczne. To literatura — i sztuka — tak poważna i dostojna, że nawet żart zmienia w pouczającą ironię. Toteż nie powinno nas dziwić takie np. absolu-tystyczne pojmowanie prawdy, jak tu przytoczone z dwu listów; pierwszy z nich — do Mariana Sokołowskiego (st. poczt. 2 sierpnia 1865) — otwiera okres wytężonej pracy nad VM; drugi — do Karola Ruprechta z kwietnia 1866 — okres ten „zamyka”:
Co prawdą jest — jest nią w obrocie planet na niebiesiech, i w ziarnku piasku, i w sercu, i w kieszeni, i wszędzie — inaczej, to żarty! (PWsz IX 185)
Nie znam prawd dwóch: co? prawdą jest w ziarneczku piasku, i w obrocie słońca, na skroś bytów, tylko to Prawda! a co nie jest na skroś wszech bytów prawdą — to czas, to błąd... (PWsz IX 212)
Ten poeta jest zdumiewająco wiemy swemu powołaniu. Dziesięć lat przed powstaniem VM, przywołując w Rozmowie umarłych jednego z ulubionych swych autorów — Byrona — takimi go obciążył słowami:
Któż za mną westchnąć może! Kto ze mną podzieli To, co na twarzy mojej — patrz ot tak — widzieli Oko w oko — a potem bluźnili na boku,
I wracali, i mego znieść nie mogli wzroku —
Iż widziałem, że przyszła umarłych godzina I że, kto prawdę mówi, ten niepokój wszczyna;
(PWsz I 280)
Jest w tych słowach ewangeliczna myśl: „Przyszedłem, abym ogień puścił na ziemię, i czegóż chcę, jeźli już gore?” (Łk XH 49), i dalej:
Mniemacie, abym przyszedł pokój dawać na ziemię? Bynajmniej, powiadam wam, rozerwanie. (Łk XII 51, zob. też Mt X 34)
W liście do Józefa I. Kraszewskiego sprzed 15 maja 1866 powiada Norwid:
poprzednicy moi byli ludzie genialni, ale łgarze, tak jak każdy patrycjusz w trudnych chwilach rzeczypospolitej jest łgarze m. Byli to szanowni i kochani łgarze, którzy safandułom schlebiali, aby czas zyskać do poprawienia rzeczy ogólnej i wychowania czegoś znośniejszego — nie mogli inaczej począć — łgali — bo czekali!... (PWsz IX 221)
„Niepraktyczne osły i szarlatany pogańskie”. Zastanawiamy się od lat, dla kogo Norwid pisał2. Z wielu sformułowań tego problemu w pismach samego poety dałoby się wysnuć
J. Przyboś, Próba Norwida [w:] Sens poetycki, Kraków 1967, t. I, s. i 10.
Jedną z najciekawszych odpowiedzi przynosi praca Z. Łapińskiego Norwid, Kraków 1971.