Żaden
trener na świecie nie zmusi piłkarzy do trenowania w czasie
urlopów. Panie, daj pan nam spokój i organizuj czas wolny komuś
innemu. My mieliśmy urlopy. Stanęło więc na tym, że w Brazylii
byliśmy chyba z dziewięć dni, a w tym czasie przeprowadziliśmy
dwa treningi, no i rozegraliśmy spotkanie. Jeśli już rozmawialiśmy
o meczu, to z naszymi bramkarzami: - Jak tam forma, bramkarzyki? Coś
chyba szóstka to będzie lekko licząc! Kto wie, może rekordzik?
Jak
tu myśleć inaczej, skoro po tamtej stronie konkretne grajki, a u
nas jedno wielkie "jesteśmy na wczasach, w tych góralskich
lasach"? Pogodzeni z faktem, że musimy zainkasować kilka
brameczek, wykorzystywaliśmy wakacje, na które uczciwie
zapracowaliśmy. Policja z góry nas uprzedziła: - Nie wychodźcie z
hotelu, bo dla obrączki ktoś wam może rękę uciąć. W związku z
tym pozostały hotelowe atrakcje. Całe szczęście, że w hotelu był
basen. Ale ile można pływać? Niektórzy chodzili i przeklinali,
prosili działaczy: - A nie da się wrócić do Polski wcześniej?
Nikomu
nie uśmiechały się wczasy z serii "Podróże z PZPN
kształcą", bo przecież czekały na nas rodziny. Nic to.
Trzeba posiedzieć, to posiedzimy. Wlewaliśmy w siebie alkohol przez
kilka dobrych dni! Bezustannie. Jedna, wielka, nieprzerwana impreza.
Nawet nie wiedzieliśmy, jak nazywać kolejne dni. Było więc
"przygotowanie do przygotowania rozpoczęcia zgrupowania",
"przygotowanie do rozpoczęcia zgrupowania", "rozpoczęcie
zgrupowania", "przygotowanie do przygotowania do
zakończenia zgrupowania" itd. A co dzień, to okazja! Gdy
niektórych chwyciła fantazja, to zrobiło się naprawdę wesoło.
Jednego dnia Andrzej Juskowiak z Tomkiem Wałdochem nawet wynajęli
sobie jacht, żeby pobawić się w wielkim stylu. Ja powiedziałem,
że w to nie wchodzę, bo na bank zwymiotuję. Zostałem z Piotrkiem
Świerczewskim na plaży. Zaczęliśmy sączyć jakieś ekskluzywne
drinki z ananasowych skorup i tak nas trzepnęło, że zanim się
zorientowaliśmy... skończyła się plaża. Gdy zaczynaliśmy tę
fazę przyjmowania trunków, mieliśmy do morza dobre pięćdziesiąt
metrów. Musiało nam się dobrze rozmawiać, bo zabrał nas
przypływ!
Widząc,
co się dzieje, trener Apostel oświadczył: - Panowie, zdaję sobie
ze wszystkiego sprawę. Mam tylko jedną prośbę. Tego i tego dnia
wyjeżdżamy z hotelu na lotnisko. Chciałbym, aby wszyscy byli
obecni.
Odprawa
przedmeczowa w podobnym tonie. Apostel wiedział, że ma do czyniania
z zespołem pieśni i tańca, a nie piłkarskim. - Przyjechaliśmy
tu, żeby się nie skompromitować - stwierdził. Miał rację. Sam
sądziłem, że jak nas złapią, wyczują frajerów, to będę
błogosławił dzień, w którym zostałem napastnikiem, a nie
obrońcą lub co gorsza bramkarzem. Nikt nie obstawiał niskiego
wyniku. W naszych przewidywaniach było tylko "od piątki w
górę". I co się okazało? Mogliśmy wygrać!
W
pierwszej minucie zostałem tak ścięty w polu karnym, że myślałem,
iż mi nogi urwie. Takie faule powinni nagrywać dla sędziów i
pokazywać - "Oto jest wyznacznik faulu, za który trzeba
dyktować jedenastkę". Oczywiście miejscowy sędzia,
Brazylijczyk, nie miał o tym pojęcia. Skończyło się wynikiem 2:1
dla Brazylii, co mogło świadczyć o tym, iż oni też mieli podobne
zgrupowanie. Niemniej trzeba przyznać, że spotkanie nam wyszło.
Brazylijskie gazety zachwycały się "Wieszczem", pół
ligi chciało go brać za każde pieniądze. Cóż on tam z nimi
wyprawiał! Na boisku krawaty wiązał, kręcił jak baranami, siatki
zakładał. Padali przed nim, nie wiedząc o co chodzi. Istny cyrk!
Później Andrzej Juskowiak, który akurat strzelił kolejnego
swojego gola, tłumaczył nam z gazet teksty o genialnym Tomku W. Kto
wie, jak to spotkanie by się skończyło, gdyby nie mania Maćka
Szczęsnego, aby stawiać obrońcę tylko przy jednym słupku. Jeden
do słupka! Gol... Co było później - wiadomo. Jeden do słupka!
Gol... Obie bramki takie same!
Trener
Apostel z powodu wyniku był wniebowzięty. My też, ale szybko
przeszliśmy nad tym do porządku dziennego i wróciliśmy do zajęć
w podgrupach. Roman Kosecki jako jedyny coś nie mógł zapomnieć o
meczu i ciągle przykładał sobie lód do lekko rozbitej nogi.
-
Idę, położę się z tym lodem.
-
Siedź, co będziesz chodził?
-
Poleżę i wrócę.
Lekko
się przeliczył, bo był już na tyle zmęczony, iż z tym lodem
usnął. Obudził się po dobrych dwóch godzinach z odmrożeniem! -
Jak ja się w klubie pokażę?! Co im powiem, że się upiłem i
usnąłem z lodem przy nodze?! - marudził. I ciągle powtarzał, jak
go boli. - Czemu mnie nie obudziliście?! Wiedzieliście, że tak
będzie! - narzekał. Jeszcze czego, żebym chodził i sprawdzał,
czy Roman sobie nie robi epoki lodowcowej w pokoju.