Kowal Prawdziwa historia (94)

W czasie olimpiady w Barcelonie ważyłem 77 kilogramów. Kiedy odpoczywałem na Bródnie jakieś 91. Dokładnie nie wiem, bo nawet nie mam w domu wagi. Dla jednych byłem zwyczajnie gruby, dla innych nie. Bez jaj, miałem nadwagę, jak na piłkarza dużą nadwagę, ale gruby to jest Ryszard Kalisz. Trudno było nie przytyć, skoro nic nie robiłem. Przez półtora roku trenowałem może dwa miesiące, gdy przyszła zima i już trudno było sobie zorganizować czas. Wtedy też brałem poważnie pod uwagę powrót do piłki, więc chodziłem na siłownię, godzinę dziennie jeździłem na rowerku, dwa razy w tygodniu grałem z kolegami na hali, raz w tygodniu na dworzu. To były nawet niezłe treningi. Graliśmy tak po dwie, dwie i pół godziny i sam się zastanawiałem - ile można? Dla zwycięzców zawsze przygotowana była skrzynka piwa. A żeby było fair, dla przegranych też się coś znajdywało. Wtedy miałem świetną wagę - około 85 kilogramów. Dopiero potem, gdy znowu odpoczywałem, ruszyło...

Przez półtora roku mogłem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chce mi się jeszcze grać w piłkę, czy nie. Szczerze mówiąc, to jak się już posiedzi na tyłku dwa miesiące, to nic się nie chce. Jednak kończyła się kolejna jesień, moja ukochana pora roku, kończył się czas wycieczek i znów posypał śnieg. Tak, może jeszcze fajnie byłoby gdzieś pokopać? W telewizji widzę, że kadra wywija niezłe fikoły - nie może strzelić gola już dziewiętnasty rok. Może to ten czas? Chcę wrócić do piłki.

Jak już napisałem, nie żałuję, że zdecydowałem się w 1999 roku przerwać grę. Żałuję, że trochę się rozleniwiłem i nie skończyło się - a przecież takie były plany - na jedynie półrocznym zniknięciu. Pół roku byłoby akurat. Jednak ja trochę wtedy przedobrzyłem. Bujałem się o rok za długo. Momentami już naprawdę miałem dosyć, ale też nie mogłem się tak do końca zmobilizować, aby rozpocząć konkretne działania mające pomóc w powrocie. Tym, co mogło mnie napędzać, była chęć udowodnienia paru osobom, że Kowalczyk jeszcze dużo może. Że Kowalczyk potrafi postawić na swoim i pokazać, że nie jest tam, gdzie niektórzy chcieliby, aby był - choćby na trybunie przegranych ludzi na warszawskim Służewcu. Że ma się dobrze.

Poleciałem do Hiszpanii, spotkałem się z menedżerem. Troszkę się zdziwił na mój widok. - Przecież ty mnie zaraz dogonisz - stwierdził ze śmiechem, a trzeba przyznać, że on też należy do takich co się raczej nie ważą, bo i tak brzuch wszystko zasłania. - Słuchaj, dowiedz się w Betisie, czy wydadzą mi moją kartę. Chcę wrócić do sportu - stwierdziłem, a on popatrzył na mnie raz jeszcze. Polaco, sporo pracy przed tobą. On to wiedział i ja też. Jednak już nie było kroku w tył. Jeśli coś sobie założę, zrealizuję cel.

Z pomocą znajomego dziennikarza udało mi się rozpuścić wici, iż mam swoją kartę zawodniczą i mogę grać. Z pomocą jeszcze innego stało się to, o czym w głębi duszy marzyłem - Legia. Chciałem przede wszystkim grać gdzieś w Polsce, nawet z kimś po prostu trenować dwa miesiące, choćby za swoje pieniądze. Skoro jednak zgłosiła się Legia, to czego chcieć więcej? Najpierw zadzwonił do mnie kierownik Ireneusz Zawadzki i powiedział, żebym przyjechał na Łazienkowską. Spotkałem się w cztery oczy z prezesem Miklasem. Dogadaliśmy się błyskawicznie. W zasadzie nie byłem zainteresowany żadnymi pieniędzmi i wychodziłem z założenia, że co tam w piszą, to mnie będzie pasować. No i coś tam wpisali, a mnie pasowało. Ustaliliśmy, że dwa tygodnie potrenuję z zespołem, a potem trenerzy ocenią, czy są ze mnie zadowoleni, czy w ogóle jestem i do czegokolwiek potrzebny. Zgłosił się w tym czasie też Janusz Wójcik, który objął Śląsk Wrocław, ale Legia to Legia. Byłem w domu.

Rozmowa z prezesem Miklasem, normalnym facetem tak w ogóle, miała miejsce między Świętami a Nowym Rokiem. Uznałem, że skoro za trzy czy cztedy dni zaczynam treningi z drużyną, a odpoczywałem poprzednie półtora roku, to jeszcze sobie chwilę odpocznę. Wystartuję razem ze wszystkimi.

Tego dnia obudziłem się wcześniej niż zwykle, czyli na pewno przed trzynastą. Może o ósmej? Na treningu chciałem być pierwszy. Znów taksówka i znów dawno nie wypowiadane słowa: - Na stadion Legii, poproszę!

Nie miałem tremy. Tremę mogło mieć kilku piłkarzy, którzy wtedy przychodzili do Legii, jak na przykład Tomek Kiełbowicz. To on wkraczał do nowego świata, to przed nim otwierała swoje drzwi Łazienkowska. Ja szedłem do domu. Cześć chłopaki, trochę mnie nie było, ale już jestem. Taksówkarz zatrzymał się pod adresem Łazienkowska 3.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kowal Prawdziwa historia (11)
Kowal Prawdziwa historia (40)
Kowal Prawdziwa historia (93)
Kowal Prawdziwa historia (43)
Kowal Prawdziwa historia (31)
Kowal Prawdziwa historia (68)
Kowal Prawdziwa historia (60)
Kowal Prawdziwa historia (90)
Kowal Prawdziwa historia (32)
Kowal Prawdziwa historia (73)
Kowal Prawdziwa historia (78)
Kowal Prawdziwa historia (84)
Kowal Prawdziwa historia (39)
Kowal Prawdziwa historia (37)
Kowal Prawdziwa historia (64)
Kowal Prawdziwa historia (82)
Kowal Prawdziwa historia (13)
Kowal Prawdziwa historia (72)
Kowal Prawdziwa historia (9)

więcej podobnych podstron