Kowal Prawdziwa historia (13)

Wspomniałem już, że grałem i w reprezentacji olimpijskiej, i w pierwszej. A z tą pierwszą to nie brakowało ciekawych przygód. O debiutanckim powołaniu poinformował mnie trener Władysław Stachurski, nastawiony do mnie niezwykle życzliwie. - Synek, jedziesz na kadrę, dobrze się tam spisz, bo to duży krok w twojej karierze. I nie wywiń takiego numeru, jak dwa tygodnie wcześniej - powiedział.

A dwa tygodnie wcześniej rzeczywiście było ostro. Legia miała wtedy mecz w Poznaniu z Olimpią. A ja miałem... imieniny kolegi. To znaczy imieniny były w piątek, a mecz w sobotę. Oczywiście pójść na imprezę musiałem, tylko z założeniem, że nic nie będę pił, bo na kacu źle się gra. - Wojtek, walnij jednego z nami. Wojtek, walnij jednego - to słyszałem w kółko. Aż w końcu tak się zmęczyłem tym patrzeniem, jak inni piją, że zachciało mi się spać. Poczułem się naprawdę zmęczony. Patrzę na zegarek - czwarta. Nie bardzo jest sens się kłaść, skoro o dziewiątej wyjeżdżamy z Legii do Poznania. Akurat przyjdę prosto na stadion to nikt się nie zorientuje, że nie spałem. Minęła piąta, minęła szósta, minęła siódma i... usnąłem. W domu u kolegi!

Nagle ktoś mnie szturcha za ramię.

- Wojtek, wstawaj!

- Daj mi spokój.

- Wojtek, ale przyszedł po ciebie Szczęsny!

Otwieram oczy.

- O kurwa.

W drzwiach stał Maciek Szczęsny z drugim trenerem Legii. Przyjechali po mnie. Wyjrzałem szybko przez okno, czy to cały autokar z drużyną czeka. Ale nie, oni grzali silnik na Łazienkowskiej. Po mnie wysłano tylko dwóch ludzi. Jak gdyby nigdy nic, złapałem za torby, które stały koło mnie. Byłem przygotowany do podróży! Równie dobrze mogłem krzyknąć: - Oho, już jesteście! Czekałem na was! No to idziemy!

Na stadion jechaliśmy z dziesięć minut, może piętnaście. Tak sobie myślałem, co powiedzieć. I nic sensownego nie mogłem wymyślić. Trener na bank wkurzony. Ja już zdążyłem spojrzeć w lusterko - byłem rozczochrany, cały opuchnięty. I tak mi nikt nie uwierzy, jeśli powiem, że tylko patrzyłem, jak koledzy pili. Ale trener Stachurski tylko oznajmił: - Synek, porozmawiamy, jak wrócimy z meczu. Bez kary się nie obejdzie.

Od razu skierowałem swoje kroki na koniec autokaru. Tam wtedy było piętrowe łóżko, z dwoma miejscami. Jak się położyłem, to się obudziłem dopiero na stadionie! W zasadzie prosto z łóżka wyszedłem na murawę. Miałem to szczęście, że byłem jednym z najlepszych na placu. Zrobiłem rzut karny, wykorzystany przez Darka Kubickiego. Zremisowaliśmy 1:1, co było wtedy dla nas idealnym wynikiem - po poprzednich dwóch bolesnych porażkach. No i dzięki temu jakoś obyło się bez kary. Jednak to, że drużyna na mnie czekała, też o czymś świadczy. Na patałacha machnęliby ręką. A na mnie nie machnęli.

Wtedy wiedziałem, że przesadziłem. Wywinąłem numer, jakiego nie powstydziliby się najstarsi zawodnicy. Kto wie, może nawet zyskałem w ich oczach? Ten młokos przed niczym nie pęka! Jednak już w łaski reprezentantów Polski musiałem wkupić się inaczej. Po piłkarsku. Najlepiej strzelonym golem. To był mecz ze Szwecją, w Gdyni. Debiut mój i Mirka Trzeciaka.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kowal Prawdziwa historia (11)
Kowal Prawdziwa historia (40)
Kowal Prawdziwa historia (93)
Kowal Prawdziwa historia (43)
Kowal Prawdziwa historia (31)
Kowal Prawdziwa historia (68)
Kowal Prawdziwa historia (60)
Kowal Prawdziwa historia (90)
Kowal Prawdziwa historia (32)
Kowal Prawdziwa historia (73)
Kowal Prawdziwa historia (78)
Kowal Prawdziwa historia (84)
Kowal Prawdziwa historia (94)
Kowal Prawdziwa historia (39)
Kowal Prawdziwa historia (37)
Kowal Prawdziwa historia (64)
Kowal Prawdziwa historia (82)
Kowal Prawdziwa historia (72)
Kowal Prawdziwa historia (9)

więcej podobnych podstron