Kowal Prawdziwa historia (48)

Zawsze miałem szczęście do debiutów. Gdziekolwiek grałem po raz pierwszy - zawsze strzelałem gola. Czułem, że tak może być także i tym razem. Problem tylko w tym, że pierwszy mecz ligi hiszpańskiej, który miałem widzieć z bliska, musiałem rozpocząć z ławki rezerwowych. - Polaco, spokojnie popatrz, jak tu się gra, spróbuj znaleźć miejsce dla siebie. Bez względu na wynik, wpuszczę cię w drugiej połowie - poinformował mnie trener. W szatni wszyscy mnie poklepywali po plecach. Nic nie rozumiałem, ale potakiwałem: - Si, si.

Może i mówili, że niezły baran ze mnie, ale to "si, si" powtarzałem niestrudzenie. W końcu zaczął się mecz. Stadion - grywałem na lepszych. Ale nie powiem, ładny i duży. My w Polsce mamy albo ładne, albo duże. A tam potrafili połączyć przyjemne z pożytecznym. Na trybunach 45 tysięcy ludzi - jest dla kogo grać! Mija pierwsza połowa, w szatni trener nic mi nie pokazuje - cholera, jeszcze nie wchodzę. Poszedłem się jednak rozgrzewać - w końcu dał słowo, że mnie wpuści. 60 minuta - nic. 70 minuta - nic. Co jest grane? No, wreszcie! Kwadrans przed końcem trener mnie zawołał. Kilka klepnięć w plecy, zastępujących język hiszpański. - Dobra, teraz patrzcie! - i wbiegłem. Z trybun doszedł do mnie tumult braw, wiedziałem, że wszyscy patrzą właśnie na mnie. - Tylko dajcie mi piłkę - marzyłem. W końcu poszła akcja prawą stroną boiska, dośrodkowanie na krótki słupek. Uprzedziłem bramkarza i starałem się trafić pod poprzeczkę, ale kąt był tak ostry, że wydawało mi się, iż nic z tego. Uderzyłem. Chwila niepewności, ale ludzie się cieszą. Jest! Znowu gol w debiucie! Sporting Gijon rozgromiony.

Sędzia jeszcze nie zdążył wyjąć gwizdka z ust, a już koło mnie tłum dziennikarzy, na płycie boiska. I coś zaczynają paplać w tym swoim języku. - Przepraszam, nie mówię po hiszpańsku - stwierdziłem. - He? - zdziwili się dziennikarze, ale byli zadowoleni, że cokolwiek nagrali i będą mogli puścić na antenie radiowej. - No hablo espanyol! - powtórzyłem to samo, ale już w sposób dla nich zrozumiały i uciekłem do szatni. Tam oczywiście wszyscy zaczęli mi gratulować - piłkarze, trenerzy, prezes. Pod stadionem stał tłum kibiców. Wystarczyło, że lekko się wychyliłem, a już rozpoczęło się skandowanie: "Ko-wal-cik, Ko-wal-cik!". - No ładnie namieszałem - pomyślałem wesoło. Na rozmyślania nie miałem jednak czasu, bo zaraz przejął mnie menedżer: - Kowal, idziemy na kolację!

- Wszystko idzie na razie jak po maśle. Wydaje mi się, że na razie nie powinieneś mieć tu żadnych problemów. Teraz wyjeżdżam i musisz radzić sobie sam. W razie czego, dzwoń. Zawsze ci pomogę - powiedział mi w restauracji "menago". Był ze mną przez pierwsze 10 dni w Sewilli, ale w końcu musiał wrócić do swojego życia.

Nie wiedziałem, jak to wszystko będzie wyglądało. Był wrzesień. Patrzyłem w kalendarz i odliczałem dni do Świąt Bożego Narodzenia - do czasu, gdy znów będę mógł polecieć do Polski. Na razie zostałem sam z Ewą. Klub wynajął nam apartament w spokojnej dzielnicy niedaleko stadionu - sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych, dla nas nawet chyba za dużo. Nalegałem, aby odległość od obiektu Betisu nie była zbyt duża, bo chciałem spokojnie dochodzić sobie piechotką na treningi. Autobusy 162 akurat w Sewilli nie kursowały...

Jedyny kontakt z krajem miałem wtedy, gdy udało się ze mną skontaktować jakiemuś dziennikarzowi. Na co dzień zostawał mi tylko język hiszpański. Poznać go musiałem... sam. Mój nauczyciel - Polak - miał mnie gdzieś, odkąd poznał różnicę w zarobkach moich i jego. - Sam się pan ucz! - rzucił, odwrócił się na pięcie i tyle go widziałem. Okazało się, że nie jestem wcale taka ofiara losu, bo po trzech miesiącach w szatni spokojnie mogłem rozmawiać na tematy piłkarskie - na zasadzie "Ty podać Kowal, Kowal strzelić gola". Koledzy mnie lubili. Może dlatego, że gdy już się odzywałem, to starałem się nie puścić jakiegoś smętniaka, tylko wszystkich rozbawić. Mimo to czasami trener wzywał mnie na rozmowę.

- Polaco, masz jakieś problemy? - pytał.

- Ja? Problemy? Panie, ja nigdy w życiu żadnych nie miałem!

- Żadnych?

- Panie, sprowadź mi pan kolegów z Bródna to już na pewno mi pan wszystkie problemy rozwiąże!

- Br... Bród... Bródna?

- Tak tylko żartowałem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kowal Prawdziwa historia (11)
Kowal Prawdziwa historia (40)
Kowal Prawdziwa historia (93)
Kowal Prawdziwa historia (43)
Kowal Prawdziwa historia (31)
Kowal Prawdziwa historia (68)
Kowal Prawdziwa historia (60)
Kowal Prawdziwa historia (90)
Kowal Prawdziwa historia (32)
Kowal Prawdziwa historia (73)
Kowal Prawdziwa historia (78)
Kowal Prawdziwa historia (84)
Kowal Prawdziwa historia (94)
Kowal Prawdziwa historia (39)
Kowal Prawdziwa historia (37)
Kowal Prawdziwa historia (64)
Kowal Prawdziwa historia (82)
Kowal Prawdziwa historia (13)
Kowal Prawdziwa historia (72)

więcej podobnych podstron