Kowal Prawdziwa historia (38)

Mieliśmy po rundzie jesiennej sześć punktów straty do Górnika, a przypomnijmy, że wtedy zwycięstwo było punktowane tylko za dwa oczka. Wyjście na pozycję lidera wydawało się nie lada sztuką, lecz wiedzieliśmy, że prędzej czy później dopadniemy ich, a wtedy już nie popuścimy. Na dzień dobry pojechaliśmy do Lubina i tam po bardzo trudnym meczu wygraliśmy z Zagłębiem 2:1. Wtedy coś zaskoczyło i rozpoczęliśmy prawdziwą pogoń za pozycją lidera. Górnik zaczął przegrywać jakieś śmieszne mecze i był coraz bliżej. Już czuł nasz oddech, już się bał.

Przełom nastąpił po meczu z Zawiszą w Bydgoszczy. Przyjechaliśmy tam dzień przed meczem, spaliśmy w stadionowym hotelu. Siedzieliśmy sobie w knajpce, część chłopaków grała w karty, część w bilard. Obsługa zacierała ręce - oho, szykuje się dobry interes, warszawiacy szybko nie wyjdą! W pewnym momencie kelner wypalił: - Panowie, a może byście tak poratowali chłopaków z Zawiszy i dali im ze 200 złotych, bo im tu prawie nie płacą i chłopaki w ogóle do nas nie wpadają. A tak, jak byście dali...

Leszek Pisz, zgodnie z prawdą, odpowiedział, że jeszcze czeka nas niejedna impreza i wolimy kasę przeznaczyć na nasze balowanie, niż na cudze. A chłopaki jak chcą potańczyć, to niech stawią się punktualnie na boisku, to... już my z nimi zatańczymy. No i zatańczyliśmy. Walnęliśmy im szóstkę, specjalnie chcieliśmy osiągnąć taki wynik, jak w meczu w Krakowie. Niech PZPN znowu odbiera punkty, jeśli chce. W tej samej kolejce punkty stracił Górnik i okazało się, że w końcu - po raz pierwszy w sezonie - wyszliśmy na prowadzenie. "Mamy lidera, w Warszawie mamy lidera" - śpiewaliśmy co chwilę w autokarze w czasie drogi powrotnej. Sezon układał się pięknie. Tak pięknie, że aż za łatwo było to wszystko popsuć...

Tak się akurat złożyło, że zanim rozstrzygnęliśmy z Górnikiem walkę o mistrzostwo, spotkaliśmy się z zabrzanami w półfinale Pucharu Polski. W pierwszym meczu, w Warszawie, zaprezentowaliśmy się kapitalnie. Patrzcie i uczcie się chłopcy, bo później możecie nie mieć takiej okazji! Wygraliśmy 5:2, pokazując dobitnie, ile lat świetlnych przed Górnikiem jest Legia. Nie strzeliłem wprawdzie żadnego gola, ale pamiętam, iż redaktor Atlas napisał, że to był jeden z moich najlepszych meczów w karierze. Faktycznie, piłka nie odskakiwała od nogi, a jak już podawałem, to koledzy strzelali gole. Rządził jednak "Piszczyk" - strzelił dwie bramki i zanotował dwie asysty. - Jesteśmy w finale. Nie oszukujmy się, wszyscy widzieli, co ten Górnik gra. W Zabrzu to już nie czas Janów Urbanów, żeby przegrać tam 0:3 - powiedziałem wtedy.

Mały włos, a bym się pomylił. Ledwie zaczął się mecz, a Górnik dostał gola z rękawa. Widziałem wszystko z perspektywy napastnika - biegnie nasz obrońca trzy metry od zabrzanina, tamten się przewraca, a sędzia Ryszard Wójcik gwiżdże - rzut karny! To był jeden z najbezczelniejszych karnych, jakie w życiu widziałem, nawet kibice Górnika z początku nie wiedzieli, o co chodzi. - No ładnie, gramy na dwunastu - pomyślałem. Po chwili, już w normalnych okolicznościach, Górnik strzelił na 2:0. Jeszcze jeden gol i będzie po nas. Rywal poczuł pismo nosem i wykazał nieprawdopodobne zdziczenie. W roli głównej wystąpił Grzesiek Mielcarski. Krzyśkowi Ratajczykowi zrobił obrzydliwą dziurę w nodze. Mimo skarpety i ochraniacza, w nogę "Rataja" wszedł cały korek i ta rana goiła się przez wiele następnych tygodni - rana z serii takich, w które niewierny Tomasz mógłby wsadzić palec, żeby przekonać się o powadze sytuacji. W wypadku Mandziejewicza konieczna już była poważna operacja kolana. Oczywiście Zbyszek z decyzją o operacji chwilę zaczekał, bo wtedy biorąc pod uwagę stan polskich szpitali, każdy wolał się sześć razy zastanowić, czy czasem nie jest zdrowy.

Sędzia Wójcik stwarzał wrażenie, że nic nie widzi.

- Co pan robi? Nie widzi pan co się dzieje?! - krzyczałem.

- Żadnych dyskusji!

- To sędziuj po równo!

- Rozmawiam tylko z kapitanem...

- Jak tak dalej pójdzie, to kapitan wyląduje w szpitalu!

- Tylko z kapitanem...

- Ty baranie...

Na szczęście przejęliśmy inicjatywę. Na 1:2 przed przerwą strzelił Pisz. Chyba chciał wrzucać, a wyszedł prześliczny lob, przy którym ciała dał Marek Bęben. W tym momencie w praktyce skończył się mecz. Na 2:2 strzeliłem ja. Podbiegłem do kibiców Górnika, bo coś tak ucichli, że kompletnie nie słyszałem, co śpiewają. - W ogóle tam jesteście? - zaśmiałem się. Obrzucili mnie zapalniczkami. Panowie, jak rzucacie zapalniczkami, to zlitujcie się. Rzućcie też papierosa. Z chęcią bym zapalił, będąc już spokojnym o awans do finału Pucharu Polski. Co się tak denerwujecie? Czyżbyście zrozumieli, kto rządzi w kraju?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kowal Prawdziwa historia (11)
Kowal Prawdziwa historia (40)
Kowal Prawdziwa historia (93)
Kowal Prawdziwa historia (43)
Kowal Prawdziwa historia (31)
Kowal Prawdziwa historia (68)
Kowal Prawdziwa historia (60)
Kowal Prawdziwa historia (90)
Kowal Prawdziwa historia (32)
Kowal Prawdziwa historia (73)
Kowal Prawdziwa historia (78)
Kowal Prawdziwa historia (84)
Kowal Prawdziwa historia (94)
Kowal Prawdziwa historia (39)
Kowal Prawdziwa historia (37)
Kowal Prawdziwa historia (64)
Kowal Prawdziwa historia (82)
Kowal Prawdziwa historia (13)
Kowal Prawdziwa historia (72)

więcej podobnych podstron