Kowal Prawdziwa historia (65)

Piechniczek w całych eliminacjach wygrał jeden mecz - z Mołdawią, po ciężkich bojach oczywiście. Kluczowe były spotkania z Włochami, które następowały jedno po drugim. Nie czułem się dobrze w tej kadrze, bo wiedziałem, iż jestem niechciany. Piechniczek powoływał mnie tylko dlatego, że upominali się o mnie dziennikarze i chciał mieć święty spokój. Pamiętam, że przed pierwszym spotkaniem z Włochami rozgrywaliśmy mecz sparingowy na Stadionie Śląskim. Wygraliśmy chyba 5:1, ja strzeliłem trzy gole. Widocznie o trzy za dużo lub trzy za mało, bo przeciwko Włochom usiadłem na ławce rezerwowych. Byłem z Warszawy. Piechniczek nigdy nie lubił ludzi z Warszawy...

Spotkanie zakończyło się wynikiem 0:0, mieliśmy nawet sporą szansę na zwycięstwo, ale Paweł Wojtala z bliska nie trafił w bramkę. Jak miał trafić, skoro na treningach głównie biegał? Przed rewanżem znowu wyglądałem dobrze, naprawdę dobrze. Znów strzeliłem chyba trzy bramki w sparingu i czułem, że to może być mój mecz. Kilka takich "swoich" meczów w życiu rozegrałem, wiedziałem, co to znaczy. I to mógł być mój mecz. Nadchodził konflikt z trenerem - to też czułem. Było tylko kwestią czasu, kiedy któryś z nas wybuchnie. Zła organizacja, beznadziejne treningi, latanie po kilka tysięcy kilometrów tylko po to, żeby kibicować kolegom, brak atmosfery - to wszystko się nakładało. Konflikt nadchodził. Wielkimi krokami.

Kwestia organizacji ujawniła się zaraz po przylocie do Neapolu. Wchodzimy do hotelu, część chłopaków głodnych, więc padło hasło: "Od razu na obiad!". Kilku zdążyło już pobiec, a w tym momencie jeden z lekarzy dostał... ataku padaczki! Wszyscy w szoku, drugi doktor też w szoku, nie wie, co robić, tylko się patrzy. Większość jak to zobaczyła, to... "O Jezus Maria!" i w nogi. W całym tym towarzystwie był jeden przytomny człowiek, Piotrek Świerczewski. Wsadził palce w usta chorego, przytrzymał wszystko tak, aby pacjent się nie udusił. Nie wiem, czy uratował mu życie. Okiem laika wyglądało, że tak - uratował. A drugi lekarz stał i się patrzył. Ładna kadra - wszystko do góry nogami. Lekarz zamiast leczyć, to jest leczony, drugi nie ma pojęcia o zawodzie... A "Świerszcz" jak gdyby nigdy nic, gdy już było po wszystkim, poszedł i zjadł obiad, na który tak się wszystkim spieszyło. Zachowywał się, jakby codziennie kogoś ratował.

W przypadku doktora o mały włos, a sprawdziłoby się powiedzenie "Zobaczyć Neapol i umrzeć". Zapewniam, że nie warto. Jeden wielki brud, syf i malaria. Tak paskudnego miasta w życiu nie widziałem.

Jak się potem okazało, "Świerszcz" uratował lekarza, a lekarz nie uratował "Świerszcza". Sytuacja była dziwna i wydaje mi się, że wszystko zaczęło się na treningu dzień przed meczem. Już wtedy widać było, kto zagra. Ci, którzy mieli wystąpić, trenowali strzały na bramkę. A reszta miała się patrzeć. Ponieważ wydawało mi się, że także rezerwowym trening mógłby się przydać, bo przecież kto powiedział, iż nie wejdą na boisko, wraz z kilkoma innymi osobami poszedłem na drugą bramkę i "ćwiczyłem" Grześka Szamotulskiego. Piechniczek przybiegł z krzykiem: "Kto wam pozwolił strzelać?!". Zaraz, zaraz. Skoro oni mogą, to i my możemy. "Szamo" też stwierdził, że jemu to pasuje. I nie zważając na wiele, trenowaliśmy dalej. W końcu to chyba obowiązek piłkarzy, tak?

Następnego dnia okazało się, że obejrzę mecz z trybun. Informację taką przekazał mi kierownik drużyny. Po chwili do pokoju przyszedł "Świerszcz".

- Nie gram, wysłał mnie na trybuny.

- Czemu?

- Powiedzieli, że jestem chory.

- Jak to "powiedzieli"?

- No, powiedzieli. Nawet kataru nie mam! Ale lekarz powiedział, że jestem chory i nie mogę grać. Kurwa, kabaret!

Pięknie - teraz jeszcze piłkarzom choroby wymyślają. Moim zdaniem Piotrek podpadł głównie tym, że mieszkał ze mną w pokoju. To była jego największa wada - w pokoju z tym wstrętnym "Kowalem"! Nie czekając na nic, spakowaliśmy wszystkie rzeczy i opuściliśmy zgrupowanie! Po prostu przenieśliśmy się do innego hotelu, za który sami zapłaciliśmy, sami potem wykupiliśmy sobie takie bilety lotnicze, jakie nam pasowały i sami dzień później pojechaliśmy na lotnisko. W całej kadrze nikt z kierownictwa się tym nie przejmował. Że dwóch piłkarzy wyszło i nie wiadomo, gdzie są? Trudno. To tylko "Kowal" i "Świerszcz".

Mecz oczywiście obejrzeliśmy. Kupiliśmy bilety w kasie i usiedliśmy pomiędzy kibicami. Wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać - wyglądało to mało poważnie. Włosi na luzie zwyciężyli 3:0.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kowal Prawdziwa historia (11)
Kowal Prawdziwa historia (40)
Kowal Prawdziwa historia (93)
Kowal Prawdziwa historia (43)
Kowal Prawdziwa historia (31)
Kowal Prawdziwa historia (68)
Kowal Prawdziwa historia (60)
Kowal Prawdziwa historia (90)
Kowal Prawdziwa historia (32)
Kowal Prawdziwa historia (73)
Kowal Prawdziwa historia (78)
Kowal Prawdziwa historia (84)
Kowal Prawdziwa historia (94)
Kowal Prawdziwa historia (39)
Kowal Prawdziwa historia (37)
Kowal Prawdziwa historia (64)
Kowal Prawdziwa historia (82)
Kowal Prawdziwa historia (13)
Kowal Prawdziwa historia (72)

więcej podobnych podstron