Kowal Prawdziwa historia (67)

Odpoczynek od kadry raz na jakiś czas może każdemu dobrze zrobić. Oczywiście, o ile ma się dokąd wrócić. Ja miałem. Czasami śmiać mi się chce, jak czytam gdzieś czy słyszę, że w zasadzie to ja w tym całym Betisie w ogóle nie grałem. Tymczasem fakty są takie, że w pierwszym sezonie wystąpiłem w dwudziestu meczach, w drugim - w pierwszej kolejce złamałem nogę i leczyłem się sześć miesięcy - zdążyłem mimo wszystko zagrać szesnaście razy, a w trzecim dwadzieścia sześć. Mało? Życzę powodzenia.

Właśnie w trzecim roku, kiedy strzeliłem kilka bramek i każdy to doceniał poza Piechniczkiem, pojawiła się ciekawa oferta z PSV Eindhoven. Dawali dokładnie dwukrotne przebicie! Betis kupił mnie za 1,75 miliona dolarów, a Holendrzy oferowali 3,5 miliona! Wszystko wydawało się załatwione. Sam chciałem zmienić klub, bo uznałem, że nagła zmiana środowiska mogłaby dać mi ten dodatkowy impuls, który sprawiłby, iż zacząłbym grać jeszcze lepiej. Ponad dwa lata w Sewilli wydawało mi się wystarczającym okresem. No i nie byłem do końca usatysfakcjonowany tym, czego dokonałem. Wiedziałem, że stać mnie na jeszcze więcej.

- Polaco, za trzy dni lecimy do Holandii. Dokumenty czekają do podpisu. Trzy i pół bańki, niezła suma. Od razu będziesz trenował - poinformował mnie menedżer.

Nawet nie interesowałem się, ile mam zarabiać. Zawsze w tym względzie nie należałem do normalnych. Uznałem, że pójdę, jak mi dadzą kontrakt to zerknę do środka, ile zerek tam wpisali. Jak wyjdzie mi, że za mało, to wstanę i wyjdę. A co, nie wolno? Kilku dziennikarzy przyszło to znaczy, że od razu trzeba wszystko podpisywać? Taki miałem plan, może nie za mądry.

Już w zasadzie byłem spakowany, buty do gry w torbie, paszport na wierzchu, gdy zadzwonił menedżer.

- On cię nie chce puścić... - oświadczył.

- Jak to nie chce? Kto nie chce?

- Prezes.

- Przecież już się zgodził.

- Ale zmienił zdanie. On mówi, że u niego będziesz grał i odnosił sukcesy. Nie wiem, za co on cię tak lubi, ale mówi, że nigdzie, pod żadnym pozorem cię nie puści.

Jakoś mnie to specjalnie nie zdziwiło, a wręcz podskórnie przeczuwałem taki rozwój wypadków. Bo z tym prezesem to było tak, że on mnie... uwielbiał. Byłem jego dzieckiem - gdy mnie kupił, byłem najdroższym piłkarzem w historii klubu. Jak strzelałem bramkę, to cieszył się podwójnie. Jak złamałem nogę, to ciągle pytał, kiedy dojdę do siebie. A najciekawsze, że w jego gabinecie wisiało zdjęcie upamiętniające mój transfer. Zaraz przy wejściu, w gablocie. Zaraz przy... skórze ukochanego psa. Ten gość, gdy zdechł mu pies, obdarł go ze skóry i wytapetował ścianę! Ja i jego piesek. Zły duet?

Jedno jest pewne - nawet dla najbardziej zwariowanego prezesa ulubieńcem będzie dobry piłkarz. Później droższy ode mnie był na przykład ściągnięty z Juventusu Turyn Robert Jarni, ale moje zdjęcie w gabinecie zostało. Co ciekawe, im mocniejszą mieliśmy w Betisie pakę, tym gorzej nam szło - najlepszy wynik zrobiliśmy w pierwszym moim sezonie. Później rosły ambicje, a malały - nie wiadomo czemu - możliwości. A przecież gwiazd naprawdę nie brakowało. Oprócz Jarniego z Juventusu, w drugim moim sezonie dołączył do nas Finidi George z Ajaksu Amsterdam, który właśnie zdobył Puchar Europy. Do Barcelony odszedł Cuellar, ale przyszedł za to Alfonso. Dla mnie to było kolejne z nim spotkanie - pierwsze miało miejsce w finale olimpijskim.

- To niemożliwe. Ty nie mogłeś grać na olimpiadzie - stwierdził Alfonso, gdy z nim o tym rozmawiałem. Patrzył to na mnie, to na moje wąsy, na mnie, na wąsy. - Przecież ty masz ze 28 lat albo i więcej! - wypalił w końcu.

- Nie, kolego. Ja mam tyle co ty, tylko się rzadziej gole.

Akurat Alfonso na olimpiadzie za dużo sobie nie pograł, ale przyznał, że gdy Hiszpania strzeliła na 3:2, to tak jakby wygrali los na loterii - bo wiedzieli, że w dogrywce nie mieli większych szans. Polacy wciąż biegali, a Hiszpanie marzyli o końcu spotkania. Nie te treningi, nie te płuca. Po kilku latach spotkałem jeszcze jednego hiszpańskiego olimpijczyka, Paquiego w Las Palmas. Ten już kojarzył mnie bardzo dobrze, ale pewnie dlatego, że był przede wszystkim lepiej zapoznany z prasą.

Z Alfonso była jedna śmieszna historia. Gdy miał akurat sezon życia i strzelił ponad dwadzieścia goli w sezonie, udzielił wywiadu - co robić, by grać jak Alfonso. I tam przedstawił swój plan dnia. Tak czytaliśmy to wszyscy i... oczom nie wierzyliśmy. Albo dziennikarz zwariował, albo Alfonso. Ale bez wątpienia ktoś tu stracił kontakt z podłożem. A wiec z rana równo godzina rozciągania w domu. Spanie - równo osiem godzin. I tak dalej. Wszystko wyliczone do minuty. - A ty w ogóle z żoną się kochasz? - śmialiśmy się. - Alfonso, mam dla ciebie kanapki, bo w twoim planie dnia nie uwzględniłeś posiłków!

Na naszej tablicy w szatni przez kilka dobrych dni wisiał ten wywiad - co trzeba robić, by pójść śladem Alfonso. W końcu sam Alfonso nie wytrzymał i zerwał.

- Wystarczy!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kowal Prawdziwa historia (11)
Kowal Prawdziwa historia (40)
Kowal Prawdziwa historia (93)
Kowal Prawdziwa historia (43)
Kowal Prawdziwa historia (31)
Kowal Prawdziwa historia (68)
Kowal Prawdziwa historia (60)
Kowal Prawdziwa historia (90)
Kowal Prawdziwa historia (32)
Kowal Prawdziwa historia (73)
Kowal Prawdziwa historia (78)
Kowal Prawdziwa historia (84)
Kowal Prawdziwa historia (94)
Kowal Prawdziwa historia (39)
Kowal Prawdziwa historia (37)
Kowal Prawdziwa historia (64)
Kowal Prawdziwa historia (82)
Kowal Prawdziwa historia (13)
Kowal Prawdziwa historia (72)

więcej podobnych podstron