Debiut Wójcika i mój w jego kadrze wypadł na mecz Polska - Węgry. Zgrupowanie było o tyle koszmarne, że na wszystko brakowało czasu. Ciągle jakieś spotkania, odprawy, ustalenia. A jak już była chwila wolna to... poszliśmy do więzienia! Nie, wcale nie żartuje...
Najpierw spotkaliśmy się z prezesem Marianem Dziurowiczem, który posiadł wiedzę tajemną, ale na szczęście zgodził się z nami nią podzielić. - To jest Janusz Wójcik - oświadczył poważnym tonem. - To nowy selekcjoner reprezentacji Polski.
W tym momencie nie pozostawało nic innego jak spojrzeć na zegarek. - To jest pan Dmoszyński - uroczystość wyraźnie posuwała się do przodu. - To nowy dyrektor reprezentacji Polski.
Znów najwięcej mojej uwagi przyciągnęły wskazówki zegarka. A prezes Dziurowicz przedstawiał dalej tych wszystkich misiów. Sensu w tym żadnego, bo i tak jeśli się kogoś nie znało, to nikt nie zapamięta danego imienia i nazwiska z jakiegoś odczytu prezesa. Jak się nie ma pojęcia, kim jest nowy masażysta to się idzie i mówi: "Cześć, jestem taki i taki, będziesz mnie zaraz masował". I już. Ale nie - wszystko musiało odbyć się zgodnie z protokołem, więc nudziliśmy się tak niemożebnie, patrząc to w podłogę, to w sufit. Dyskutować i tak nie było o czym, bo przecież Wójcik wszystkie sprawy załatwia sam. Czy to kwestię pieniędzy (tak zwanego startowego), czy cokolwiek innego. Akurat wtedy mieliśmy dostawać tysiąc dolarów za przyjazd na mecz towarzyski i półtora tysiąca za mecz eliminacyjny. Mogę się mylić, bo nigdy nie miałem pamięci do drobnych sum.
Powoływać Rady Drużyny w związku z tym nie było sensu, chociąż oczywiście ją powołaliśmy. Był w niej na pewno Jurek Brzęczek, jako kapitan zespołu. Dodajmy, że kapitan wybrany drogą demokratyczną. Wybrali go przez głosowanie aktualnie pracujący selekcjonerzy. Pracował jeden - Wójcik - więc akurat tak się złożyło, iż jego głos okazał się decydujący. Poza Brzęczkiem w radzie znaleźli się bodajże Tomek Wałdoch i Adam Matysek. Bramkarz musi być, bo bramkarze to zawsze największe świry, do tego wygadane. Tak to już jest, jak ktoś nie zablokuje wszystkich strzałów i czasami dostanie w łeb.
Wyborów do rady nie było. Po prostu rozmowa przy posiłku, kto by chciał się w niej znaleźć. Ja z góry powiedziałem, że mnie to w ogóle nie interesuje, bo z zasady jestem przeciwnikiem wszelkich rad. Raz w życiu zdarzyło mi się, iż rada piłkarzy cokolwiek wywalczyła - premie przed meczami z Sampdorią, ale akurat wtedy działacze wyszli z założenia: "Macie ogórki, i tak nie wygracie". A poza tym to działalność w radzie jest niekończącym się pasmem dyplomatycznych porażek. Zawodnicy myślą, że są ważni, że z ich gadania może coś wyniknąć, a w praktyce jest tak, że żadna grupa piłkarzy nigdy niczego na tym polu nie wygrała. Zawsze się szło do działaczy z jakimś pismem, w pełnym skupieniu przekazuje się: - Panie prezesie, oto nasza wersja, chcielibyśmy, żeby się pan zapoznał.
Na to pan prezes: - O, chłopaki! Dobrze, że jesteście. Mam dla was pismo do podpisania. Co, napisaliście swoje? Nieważne! Ja mam lepsze!
Ewentualnie jest też druga opcja: - Co wy mi tu za innowacje wprowadzacie? Dwa miesiące papier leży i czeka, a wy teraz chcecie coś zmieniać? Nic z tego, podpisywać!
Pamiętam taką sytuację po moim powrocie do Legii. Wszyscy się strasznie przejęli jakimś dokumentem. Na papierze to pięknie wyglądało. Rada drużyny już przygotowa do negocjacji, na co prezes Leszek Miklas mówi: - Nie, nie, nie! Mamy przygotowany wcześniej wariant. Tu jest nasza propozycja. No chłopaki, przejrzyjcie sobie, przeczytajcie i zostawcie podpisane.
No i proszę mi powiedzieć, po co być w takiej radzie? Żeby rozmawiać o wycieczkach do ZOO. Żeby pytać, czy się można napić piwa? Dla mnie to takim radom powinno dać się nazwę - Rada, Która Nic Nie Może.
Jak już wspomniałem, pierwszy dzień zgrupowania był tak szalony, że nawet... udaliśmy się do więzienia. Pojechaliśmy na Rakowiecką spotkać się z kibicami mniej uprzywilejowanymi, takimi, którzy nie mogą przyjść na mecz. Większość pytań oczywiście do trenera, kilka do mnie. Wszystkie odpowiedzi w stylu obiecanki-cacanki, będzie dobrze, trzymaj kciuki. Ale tak siedzę i patrzę - o, jedna znajoma twarz, druga.
- Cześć Kowal! Co słychać?
- Wojtek, co tam u ciebie i siostry słychać?
- Pozdrów tego, pozdrów tamtego! Przekaż, że jest git!
I tak kolejni znajomi z Bródna mi się jawią przed oczami. Wreszcie się dowiedziałem, czemu tak długo niektórych nie widziałem. Nawet byłem niektórymi zdziwiony, że trafili do paki. Cóż, to nie byli moi bliscy koledzy, ale znaliśmy się z podwórka. Znajomi. Oczywiście nie odsiadywali długich wyroków, nie byli żadnymi mordercami. Wiadomo, co się dzieje, gdy brakuje pracy i pieniędzy - czasem rozboje, czasem kradzieże. Tak po części mogłem się spodziewać, że kilku tak skończy. Nie spodziewałem się tylko, że... spotkam ich w czasie zgrupowania kadry w takim miejscu. Było dość miło.
- Na Bródnie wszystko w porządku. Pozdrowię ziomków.