ROZDZIAŁ 6
Kościelny cud Emily
W poniedziałek wieczorem po treningu Emily niezdarnie wspięła się po schodach do pokoju, który dzieliła ze swoją siostrą, Carolyn, zamknęła drzwi i padła na łóżko. Trening nie był nawet taki wyczerpujący, ale była taka wykończona, jakby do każdej z kończyn miała przywiązaną cegłę.
Włączyła radio i przekręciła jego tarczą. Gdy mijała stację z wiadomościami usłyszała mrożące krew w żyłach znajome nazwisko i zatrzymała się.
- W rano piątek w Rosewood rozpoczyna się proces Iana Thomasa. - powiedziała chrapliwym, zawodowym tonem głosem spikerka. - Choć pan Thomas stanowczo zaprzecza jakoby był powiązany ze śmiercią Alison DiLaurentis, pewne źródła powiązane z biurem prokuratora twierdzą, że jego sprawa może nawet nie trafić na wokandę ze względu na niewystarczającą ilość dowodów.
Emily wyprostowała się na łóżku z zamętem w głowie. Niewystarczająca ilość dowodów? To oczywiste, że Ian nie przyznawał się do brutalnego zamordowania Ali, ale jak ktokolwiek mógłby mu uwierzyć? Zwłaszcza biorąc pod uwagę zeznania Spencer. Emily pomyślała o internetowym wywiadzie, którego Ian udzielił z więzienia Chester County, a który znalazła kilka tygodni temu. Ciągle powtarzał: „Nie zabiłem Alison. Dlaczego ludzie tak uważają? Dlaczego tak mówią?”. Kropelki potu przylgnęły do jego brwi, był blady i wyniszczony. Po sam koniec wywiadu, tuż przed końcem klipu, Ian wygłosił tyradę: „Ktoś chce, żebym tu był. Ktoś ukrywa prawdę. Te osoby za to zapłacą.”. Następnego dnia Emily chciała jeszcze raz obejrzeć w internecie ten wywiad, ale nagranie w tajemniczy sposób zniknęło.
W oczekiwaniu na dalsze słowa spikerki podgłośniła radio, ale stacja przeszła już do raportu Shadow Traffic.
Ktoś cicho zastukał do drzwi. Pani Fields wetknęła do środka głowę.
- Kolacja gotowa. Jest domowej roboty makaron z serem.
Emily przyciągnęła do piersi ulubionego pluszaka-morsa. Zazwyczaj za jednym posiedzeniem potrafiła zjeść cały garnek makaronu z serem maminej roboty, ale dzisiaj miała wzdęty i wzburzony żołądek.
- Nie jestem głodna. - wymamrotała.
- Dobrze się czujesz? - pani Fields weszła do pokoju wycierając ręce w fartuch z nadrukiem w kurczaki.
- Aha. - skłamała Emily próbując się zmusić do bohaterskiego uśmiechu. Ale cały dzisiejszy dzień walczyła z przemożnym pragnieniem, by wybuchnąć łzami. Podczas wczorajszego rytuału pozbywania się rzeczy Ali usiłowała być silna, ale podskórnie nienawidziła tego, że Ali ma nagle zostać zapomniana. Szlus. Koniec Finito. Emily nie potrafiła zliczyć, ile razy odczuła wielką chęć, by wybiec ze szkoły, pojechać do domu Spencer, wykopać portmonetkę od Ali i już nigdy nie spuścić jej z oka.
Co więcej powrót do szkoły był… krępujący. Emily, obawiając się konfrontacji, cały dzień spędziła unikając Mayi. Podczas treningu też była rozproszona. Nie potrafiła pozbyć się chronicznej chęci odejścia, a jej były chłopak, Ben, i jego przyjaciel, Seth Cardiff, wciąż rzucali jej złośliwe, sprośne spojrzenia, najwyraźniej niepocieszeni, że od chłopców woli dziewczyny.
Pani Fields ściągnęła wargi w niedowierzaniu. Ścisnęła dłoń Emily.
- Może pójdziesz ze mną do Świętej Trójcy na dzisiejszą zbiórkę pieniędzy?
Emily podejrzliwie uniosła brwi.
- Chcesz, żebym poszła coś robić do kościoła? - z tego, co Emily się orientowała, kościół katolicki i lesbijki pasowały do siebie mniej więcej jak prążki do szkockiej kraty.
- Ksiądz Tyson o ciebie pytał. - powiedziała pani Fields. - I nie z powodu tej sprawy z homoseksualizmem. - dodała szybko. - Martwi się, jak sobie radzisz po tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim semestrze z Moną. A zbiórka pieniędzy to fajna zabawa: będzie muzyka i cicha aukcja. Może sam powrót tam przywróci ci trochę spokoju.
Emily z wdzięcznością złożyła głowę na ramieniu mamy. Zaledwie kilka miesięcy temu matka nie chciała z nią nawet rozmawiać, a co dopiero mówić o zaproszeniu do kościoła. Emily była przeszczęśliwa, że znowu może spać w swoim wygodnym łóżku w Rosewood zamiast na rozkładanej polówce u mega-purytańskiej ciotki i wuja w pełnym przeciągów domku na farmie w Iowa, gdzie została zesłana, żeby egzorcyzmować ją z tak zwanych demonów homoseksualizmu. I była bardzo szczęśliwa, że Carolyn znowu sypia w ich wspólnym pokoju, a nie odsuwa się od niej, bo mogłaby zarazić się lesbijstwem. Fakt, że Emily nie była już zakochana w Mayi nie miał znaczenia. Ani to, że cała szkoła wie o jej homoseksualizmie, ani to, że chłopcy łazili za nią tabunami z nadzieją, że przypadkiem przyłapią ją na pieszczotach z dziewczyną. Bo przecież lesbijki cały czas tak robią.
Najważniejsze było, że rodzina robiła wszystko, co w jej mocy, żeby ją zaakceptować. Na Święta Carolyn podarowała Emily plakat mistrzyni olimpijskiej, Amandy Beard, w dwuczęściowym kostiumie TYR, żeby siostra miała czym zastąpić poprzedni plakat przedstawiający Michaela Phelpsa w niewielkim stroju Speedo. Ojciec dał Emily wielką puszkę jaśminowej herbaty, bo przeczytał w internecie, że „hm, panie takie jak ty” od kawy wolą herbatę. Jake i Beth, starsze rodzeństwo, złożyli się na zakup całej serii „Słowo na L” na DVD. Zaproponowali nawet, że obejrzą z nią kilka odcinków po świątecznej kolacji. Te starania sprawiały, że Emily czuła się trochę niezręcznie - w zażenowanie wprawiła ją myśl, że jej tata czytał w internecie o lesbijkach - ale także bardzo szczęśliwa.
Ten rodzinny zwrot o 180º sprawił, że Emily też chciała się dla nich wysilić. I może mama była na dobrym tropie. Emily chciała tylko, żeby jej życie znowu było takie, jak przed tą całą sprawą z „A”. Odkąd pamiętała, jej rodzina chodziła do Świętej Trójcy, największego katolickiego kościoła w Rosewood. Może faktycznie poczuje się lepiej.
- Okay. - powiedziała Emily wygrzebując się z łóżka. - Pójdę.
- Dobrze. - rozjaśniła się pani Fields. - Za czterdzieści pięć minut wychodzę. - z tymi słowami wyszła z pokoju.
Emily wstała i podeszła do wielkiego okna w swoim pokoju, łokcie oparła na parapecie. Nad drzewa wzniósł się księżyc, ciemne pola kukurydzy za jej domem były pokryte warstwą nietkniętego śniegu, a daszek huśtawki w kształcie zamku sąsiadów pokrywała gruba warstwa lodu.
Nagle coś białego przemknęło między rzędami wymarłych kukurydzianych łodyg. Emily wyprostowała się, jej nerwy drżały z napięcia. Powtarzała sobie, że to tylko jeleń, ale nie mogła tego stwierdzić z całą pewnością. A kiedy mocniej zmrużyła oczy widziała tylko mrok.
***
Kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy był jednym z najstarszych w Rosewood. Budynek wykonano z kamienia, a niewielki cmentarz na jego tyłach z poustawianymi bez ładu i składu nagrobkami przypominał Emily rzędy powykrzywianych zębów. W siódmej klasie, mniej więcej w okolicy Halloween, Ali opowiedziała im historię o duchach: o dziewczynie, która nawiedzała w snach swoją młodszą siostrę. Sprowokowała Emily i pozostałe, by zakradły się właśnie na ten cmentarz o północy i zaśpiewały: „Kości mojej zmarłej siostry” dwadzieścia razy bez krzyków i uciekania. Tylko Hanna, która nago przeszłaby przez szkolne podwórko, by udowodnić Ali, że jest spoko, potrafiła to zrobić.
Wnętrze kościoła pachniało tak, jak Emily pamiętała, dziwną mieszanką pleśni, duszonego mięsa z warzywami i kocich sików. Te same piękne i odrobinę przerażające witraże, wszystkie przedstawiające biblijne historie, na ścianach i sklepieniu. Emily zastanawiała się, czy Bóg, kimkolwiek był lub była, spoglądał na nich z góry przerażony, że Emily pojawiła się w takim świętym miejscu. Miała nadzieję, że nie ześle za to na Rosewood plagi szarańczy. Pani Fields pomachała do księdza Tysona, życzliwego, siwowłosego kapłana, który ochrzcił Emily, nauczył Dziesięciu Przykazań i zaraził bzikiem na punkcie trylogii „Władca Pierścieni”. Potem pani Fields chwyciła z baru obok wielkiego posągu Marii dwie kawy i poprowadziła Emily w stronę podium.
Gdy usadowiły się za wysokim mężczyzną z dwójką małych dzieci, pani Fields zajrzała do programu muzycznego.
- Zaraz wystąpi grupa o nazwie Carpe Diem. Och, super! Jej członkowie są trzecioklasistami z Holy Trinity Academy.
Emily jęknęła. Pomiędzy czwartą i piątą klasą rodzice posłali ją na Obóz Long Pines, biblijnego obozu rodem z filmu „Sleepaway Camp”. Jeffrey Kane, jeden z opiekunów, prowadził zespół, który ostatniej nocy na obozie występował. Śpiewali covery piosenek Creed, a Jeffrey robił najbardziej durnowate, wykrzywione miny, jakby przeżywał jakieś objawienie religijne. Potrafiła sobie wyobrazić, jaki będzie zespół z katolickiej szkoły o nazwie Carpe Diem.
Pomieszczenie zaczęły wypełniać brzękliwe akordy. Widok na podium był częściowo przesłonięty wielkim wzmacniaczem, więc Emily widziała tylko perkusistę o niechlujnych włosach. Gdy utwór potoczył się dalej, Carpe Diem dźwiękiem zaczęli bardziej przypominać emo rock niż Creed II. A kiedy wokalista zaśpiewał pierwsze wersy, Emily była zaskoczona tym, że brzmi… nieźle.
Przepchnęła się obok sąsiada i jego dzieci, żeby lepiej przyjrzeć się zespołowi. Przed mikrofonem z przodu stał tyczkowaty facet z przerzuconą przez pierś gitarą akustyczną w miodowym kolorze. Miał na sobie znoszony t-shirt w kolorze owsianki, czarne dżinsy i takie same burgundowe deskorolkowe buty Vans, co ona. To była miła niespodzianka - spodziewała się, że będzie wyglądał jak klon Jeffrey'a Kane'a.
Dziewczyna obok Emily zaczęła bezgłośnie śpiewać do wtóru. Słuchając słów Emily natychmiast zorientowała się, że zespół robi cover jej ulubionej piosenki Avril Lavigne „Nobody's Home”. Słuchała jej na okrągło w samolocie do Iowy, czując jakby to ona była tą zdezorientowaną, czującą pustkę dziewczyną, o której śpiewała Avril.
Gdy zespół skończył piosenkę wokalista cofnął się od mikrofonu i badawczo przyjrzał się tłumowi. Jego przejrzyste błękitne oczy przylgnęły do Emily i uśmiechnął się. Nagle od czubka głowy do samych stóp przeszył ją prąd. Miała wrażenie, że jej kawa zawierała dziesięć razy więcej kofeiny niż zazwyczaj.
Emily rozejrzała się ukradkiem. Jej matka powędrowała do budki z kawą, żeby porozmawiać z przyjaciółkami z chóru, panią Jamieson i panią Hart. Grupka starszych kobiet siedziała wyprostowana w kościelnych ławkach, jakby były na mszy, i ze zdumieniem wpatrywały się w podium. Ksiądz Tyson był w pobliżu konfesjonału, zaśmiewając się z czegoś, co właśnie powiedział starszy mężczyzna. To było niesamowite, że nikt nie był świadom, co się właśnie wydarzyło. Do tej pory tylko dwa razy poczuła taki wstrząs. Pierwszy raz, kiedy w siódmej klasie pocałowała Ali w domku na drzewie. Drugi raz, ubiegłej jesieni, kiedy pocałowała Mayę w fotograficznej budce Noela Kahna. Ale to pewnie była tylko reakcja na dzisiejszy ciężki trening. Albo reakcja alergiczna na nowy smak batonika PowerBar, który zjadła przed treningiem.
Wokalista postawił swoją gitarę na stojaku i pomachał do zgromadzonych.
- Jestem Isaac, a to Keith i Chris. - powiedział wskazując kolegów. - Zrobimy sobie teraz krótką przerwę, ale zaraz wrócimy. - gdy Isaac poniósł się, znowu na nią zerknął i zrobił krok w jej stronę. Serce Emily zabiło mocno i podniosła rękę, żeby mu pomachać, ale w tej samej chwili perkusista opuścił jeden z talerzy. Isaac odwrócił się do swojego zespołu.
- Ty kretynie. - ze śmiechem uderzył perkusistę w ramię i poszedł za resztą chłopaków za bladoróżową kurtynę, gdzie były prowizoryczne kościelne kulisy.
Emily zacisnęła zęby. Dlaczego pomachała?
- Znasz go? - rozległ się za nią zazdrosny głos.
Emily odwróciła się. Dwie dziewczyny w mundurkach Holy Trinity Academy - białe bluzki i schludne plisowane czarne spódniczki - wpatrywały się w nią.
- Hm, nie. - odparła Emily.
Dziewczyny, usatysfakcjonowane, spojrzały po sobie.
- Mam z Isaac'iem matematykę. - powiedziała z egzaltacją blondynka do koleżanki. - Jest taki tajemniczy. Nawet nie wiedziałam, że ma zespół.
- Ma dziewczynę? - wymruczała ciemnowłosa.
Emily przestępowała z nogi na nogę. Dziewczyny były Hanną Marin w wersji ze szkoły katolickiej: super chude, z długimi, błyszczącymi włosami, idealnym makijażem i takimi samymi torebkami Coach. Emily dotknęła własnych wiotkich, poskręcanych od chloru włosów i wygładziła spodnie Khaki Old Navy, co najmniej numer za duże. Nagle pożałowała, że nie zrobiła żadnego makijażu - nie, żeby zazwyczaj to robiła.
Oczywiście, nie było żadnego powodu, żeby musiała konkurować z tymi dziewczynami. Przecież nie podobał się jej ten cały Isaac. Ta iskra, która ją poraziła i wciąż wibrowała w czubkach palców, była zwykłym… szczęśliwym trafem. Migającym punktem. No właśnie, to było to. W tej samej chwili Emily poczuła klepnięcie w ramię. Podskoczyła i odwróciła się.
To był Isaac. I uśmiechał się do niej.
- Cześć.
- Och, cześć. - powiedziała Emily ignorując trzepotanie w piersi. - Jestem Emily.
- Isaac. - z bliska pachniał trochę pomarańczowym szamponem Body Shop - takim samym, jakiego Emily używała od lat.
- Bardzo podobał mi się wasz cover „Nobody's Home”. - powiedziała Emily, zanim zdołała się powstrzymać. - Ta piosenka pomogła mi przetrwać podróż do Iowy.
- Iowa, co? Chyba może tam być dosyć ciężko. - zażartował. - Pojechałem tam raz z moim klubem młodzieżowym. Dlaczego ty tam pojechałaś?
Emily zawahała się pocierając kark. Czuła, że dziewczyny z katolickiej szkoły gapią się na nią. Może wspominanie o Iowa było błędem - albo to, że utożsamiała się z rozpaczliwymi, pozbawionymi nadziei słowami piosenki.
- Och, tylko odwiedzałam rodzinę. - odpowiedziała ostatecznie bawiąc się plastikową pokrywką swojego kubka z kawą. - Ciotka i wuj mieszkają w okolicy Des Moines.
- Jasne. - powiedział Isaac. Zszedł na bok, żeby przepuścić grupę przedszkolaków bawiących się w berka. - Doskonale rozumiem, że identyfikujesz się z tą piosenką. Początkowo, kiedy śpiewałem o dziewczynie, nabijałem się z tego, ale ta piosenka odnosi się chyba do każdego. To takie uczucie, jak… kiedy szukasz miejsca, do którego pasujesz, albo chcesz znaleźć kogoś, z kim możnaby porozmawiać. Podejrzewam, że od czasu do czasu każdy się tak czuje.
- Też tak sądzę. - zgodziła się Emily, wdzięczna, że ktoś czuje to co ona. Zerknęła przez ramię na matkę. Wciąż była pogrążona w rozmowie z przyjaciółkami przy budce z kawą. Co miało swoje dobre strony - Emily nie była pewna, czy zdzierżyłaby w tej chwili jej nadzór.
Isaac zabębnił palcami w wytartą kościelną ławkę obok nich.
- Nie chodzisz do Holy Trinity.
- Jestem z Rosewood Day. - Emily potrząsnęła głową.
- Ach. - Isaac nieśmiało opuścił wzrok. - Słuchaj, za chwilę muszę wrócić na scenę, ale może pogadalibyśmy jeszcze kiedyś o muzyce i innych sprawach? Wybrali się na kolację? Albo na spacer? No wiesz, na randkę.
Emily prawie udławiła się kawą. Randka? Chciała go poprawić - nie chodziła z chłopakami - ale mięśnie ust nie chciały ułożyć się do sformułowania słów.
- Spacer w takiej pogodzie? - wydusiła zamiast tego wskazując śnieg gromadzący się za witrażami.
- Czemu nie? - wzruszył ramionami Isaac. - Możemy wybrać się na sanki. Mam dwie dętki do śnieżnych zjazdów, a za Hollis jest świetne wzgórze.
Emily wytrzeszczyła oczy.
- Mówisz o tym wielkim za budynkiem chemii?
- Dokładnie. - Isaac odgarnął włosy z czoła i potaknął.
- Kiedyś non stop zaciągałam tam przyjaciółki. - niektóre z najukochańszych zimowych wspomnień Emily dotyczyły chwil, kiedy z Ali i resztą zjeżdżały w dół Hollis Hill. Mimo to po szóstej klasie Ali uznała jeżdżenie na sankach za idiotyczne, i Emily nie znalazła już więcej chętnych do wspólnych wypraw. Emily wzięła głęboki wdech i odparła - Chętnie wybiorę się z tobą na sanki.
- Świetnie! - oczy Isaaca zabłysły.
Wymienili numery telefonów, a dziewczyny z Holy Trinity wciąż się gapiły z rozdziawionymi ustami. Gdy Isaac pomachał jej już na pożegnanie, Emily, dryfując w stronę matki i jej przyjaciółek z chóru, zastanawiała się, na co ona u licha się zgodziła. Nie mogła tak po prostu iść z nim na randkę. Wybierali się na sanki jako przyjaciele. Można powiedzieć, że go naprostuje, kiedy następny raz się zobaczą.
Ale kiedy patrzyła jak Isaac znika w tłumie, często zatrzymuje się, żeby porozmawiać z innymi dzieciakami albo członkami wspólnoty, nie była pewna, czy chce być tylko jego przyjaciółką. Nagle nie była pewna, czego w ogóle chce.
Shadow Broadcast Services (Shadow Traffic) założona w 1975r. przez Michaela Leneta firma. Wraz z siostrzanymi firmami: Metro Networks, Metro Source, Total Traffic Network, SigAlert oraz Traffax współpracuje z wieloma lokalnymi i regionalnymi stacjami informacyjnymi i i firmami przewozowymi.
Macaroni and cheese (również mac and cheese; z ang. "makaron z serem") - potrawa popularna w krajach anglosaskich, w szczególności w Stanach Zjednoczonych, w postaci makaronu zapiekanego z sosem serowym. Istnieje wiele odmian potrawy, różniących się między sobą konsystencją (od kremowej po charakterystyczną dla zapiekanki) oraz dodatkami.
Cicha aukcja - obstawia się pisząc oferowane ceny na kartkach papieru. Takie aukcje często organizuje się na imprezach charytatywnych.
Amanda Ray Beard (ur. 1981 w Newport Beach) - amerykańska pływaczka. Wielokrotna medalistka olimpijska.
Słowo na L (ang. The L Word) - amerykański serial telewizyjny produkowany przez telewizję Showtime. Przedstawia życie grupy lesbijek i biseksualnych kobiet oraz ich przyjaciół, rodziny i kochanków w West Hollywood znajdującym się w aglomeracji Los Angeles.
Sleepaway Camp (w Polsce prezentowany także jako Uśpiony obóz) - amerykański horror filmowy z 1983 roku, godnie reprezentujący powstały na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych podgatunek slasher (jeden z popularnych slasherów doby lat 80.).
Creed - amerykański zespół post grunge, działający w latach 1995-2004 oraz ponownie od roku 2009 w którego skład wchodzą Scott Stapp (wokal), Mark Tremonti (gitara), Scott Phillips (perkusja), Brian Marshall (gitara basowa). W pierwszym okresie działalności (1995-2004) Creed wydał 3 albumy - "My Own Prison", "Human Clay" i "Weathered", odnosząc wielki sukces komercyjny w Stanach Zjednoczonych
Pretty Little Liars - Wicked Nikczemność
1