174 K- Moszyński: kultura ludowa słowian
przez sugestję, i wiemy również, w jak wielkim naogół stopniu lud' jest sugestji podatny. W takich wypadkach, t. zn. gdy chodzi o poddanie skuteczności zabiegu czy leku, jakość obu ostatnich nie odgrywa żadnej lub prawie żadnej roli, a uzdrowienie zależy całkowicie lub niemal całkowicie od szczególnych sił, rozbudzonych w chorym na drodze psychicznej. Dzięki temu w medycynie ludowej zachodzi to samo zjawisko, jakie znamy z magji: rękoczyny, słowna i środki, same przez się bezskuteczne, wywołują jednak pożądany skutek. Oczywiście, mając przed oczyma wyraźne dowody ich efektywności, lud tern bardziej gruntuje w sobie niezawodne do nich zaufanie.
Błędność przesłanek i związana z nią zbytnia wybujałość nadziei, z jakiemi medycy przystępowali do zbierania materjałów z zakresu ludowego lecznictwa, miały ten dobroczynny dla etnografj i skutek, że, podniecając ich do pracy, spowodowały nagromadzenie licznych, bardzo nieraz wartościowych przyczynków, zestawień wiadomości i obszernych a nieraz nawet wzorowych opisów. U wszystkich Słowian bogactwo tego rodzaju źródeł jest dziś już bardzo znaczne. Niestety i w tym zakresie kultury brak jest zupełnie syntetycznych opracowań całości; nie posiadają ich nawet poszczególne kraje słowiańskie. Istnieją coprawda rozprawy i całe książki, traktujące ogólnie o medycynie ludowej tych lub innych Słowian, ale nie wychodzą one poza ramy systematycznych zbiorów wiadomości, jakich dobrym przykładem mogą być np. „Zarysy lecznictwa ludowego na Rusi południowej" J. Talki-Hryncewicza (r. 1893, 8°, str. 461 + LVI). Na szerszą skalę zakrojony moment porównawczy nie znajduje w nich zastosowania. Usiłował go coprawrda wprowadzić ostatnio np. H. Biegelei-sen w książce „Lecznictwa ludu polskiego"; uczynił to jednak w sposób tak bezkrytyczny, niesystematyczny i nieścisły, że i pod tym względem, jak i pod wszelkiemi innemi, praca jego nie zasługuje wcale na miano dzieła naukowego w ścisłem znaczeniu słowa; jest to raczej zbiór niedbale skleconych dziennikarskich feljetonów \
Także i w zagranicznej literaturze o prymitywnej medycynie nie było dotychczas, o ile wiem, wartościowej, prawdziwie syntetycznej pracy. Znane dwutomowe dzieło O. Hovorki i A. Kronfelda, choć nosi tytuł „Vergleichende Yolksmedizin", jest jednak w gruncie rzeczy encyklopedycznym „zbiorem informacyj"; już znacznie od niego wyżej stoi natomiast niedawno wydany zarys D. Mc Kenzie’go „The In-fancy of Medicine" (r. 1927, 8°, str. 421).
1 Ze względu na wielką nieścisłość tej pracy nie posiłkuję się nią przy pisaniu powyższego rozdziału. Nie wynika z tego, abym negował dużą mimo wszystko jej wartość; polega ona jednak mojem zdaniem wyłącznie na przybliżonem orjen-towaniu w surowych materjałach. (Dla laików jest to książka szkodliwa głównie z powodu licznych błędnych interpretacyj).
129. Choroby czy też rozliczne podobne cierpienia i dolegliwości trapią ludzkość z pewnością od tak dawna, od jak dawna ona istnieje na Ziemi. Rzecz prosta i ludom, których kulturą tu się zajmujemy, były one znane od najpierwszych chwil ich wyodrębnienia się z pośród innych. Nic też dziwnego, że dla wcale licznych chorób posiadają Słowianie wspólne nazwy. Natomiast ciekawszem mogłoby się wydać, że przy zapoznawaniu się z odnośną nomenklaturą słowiańską szczególnie uderza znaczna stosunkowo ilość wspólnych starych terminów dla dolegliwości skórnych. Powody takiego stanu rzeczy są jednak zupełnie zrozumiałe; więc naprzód różne cierpienia wewnętrzne nie przejawiają się przecież w sposób tak łatwy do zaobserwowania i zdefinjowania jak skórne; dalej groźnych epidemicznych i innych chorób lud obawia się w tym stopniu, że — zgodnie z głęboko wrytym w jego duszy przesądnym przysłowiem-nakazem: „Nie wywołuj wilka z lasu" — wystrzega się nietylko nazywać ich z imienia, ale nawet o nich myśleć w sposób zbyt określony, to zaś wszystko łatwo może powodować zmianę dawnych nazw na inne (§ 131); wreszcie, co najważniejsze, w dawnych czasach, gdy formował się główny zrąb starej słowiańskiej nomenklatury patologicznej, nasi praojcowie niewątpliwie żyli w bardzo złych warunkach higienicznych. Nawet zresztą i dziś czystość mieszkań, odzieży i ciała nie jest po wsiach słowiańskich bynajmniej dostateczna (ob. cz. I, rozdz. 19.). Jak zaś wiadomo, brud i choroby skórne zawsze idą ze sobą w parze. Jeśli więc W. Sieroszewski powiada o Jakutach, że „dzięki ich niechlujstwu" bardzo są u nich rozpowszechnione „choroby skórne wszelkiego rodzaju: liszaje, świerzba, skiry i wrzody", a A. Szach-matov pisze o sąsiadujących z europejskimi Wielkorusami Mordwi-nach, iż mieszkania ich wskutek swej niehigjeniczności powodują liczne cierpienia chorobowe „w szczególności — skórne i oczne", to zapewne — wiedząc dobrze o niezbyt budującej czystości Czarno-górców (ob. cz. I, §§ 605, 606 i 610) — mało kto z nas całkowicie podzieli objaśnienie Rowińskiego, który, widząc u nich „mnóstwo skórnych chorób i różnego rodzaju pryszczów oraz opuchlin", twierdzi, że można to wytłumaczyć wpływem południowego klimatu i bezlikiem mikrobów, rojących się w powietrzu Czarnogórza i w tamtejszej glebie. Być bardzo może, iż lokalne warunki Czarnogórza specjalnie sprzyjają rozwojowi chorób skórnych; główną jednak, choć oczywiście pośrednią przyczyną ich obfitego występowania jest z pewnością zakorzeniony od wieków brak zamiłowania do czystości.
Z ogólno-słowiańskich nazw chorób, obchodzących nas w tej chwili, wymieńmy terminy: ptrcht i t. p. 'łuszczenie się skóry, parchy’, syorbD (czes. svrab, wkrs. svórob, serb.-chorw. svrab, grab) 'świerzba, parchy’, korsta 'j. w.; krosta’, 1 isajł 'liszaj5, pryśćt 'pryszcz, wyrzut, wrzód’, ćin. albo ćirtjB ‘wrzód’, verdT>